W związku, ze zbliżającym się konwentem GRYFCON w Szczecinku, postanowiłem przybliżyć historię miasta. Szczególnie tą mroczną jej stronę.
Powód jest choćby taki, że gośćmi specjalnymi imprezy będą pisarze grozy, kryminału i mroczności: Maciek Lewandowski, Łukasz Radecki i Piotr Rozmus.
/ poniższy tekst pochodzi ze strony: http://neustettin.pl/forum/viewtopic.php?t=2741 i jest materiałem wydanym przez jedną z gazet.
Dramat sprzed czterystu lat
Czarownice ze Szczecinka
Pod koniec XVI wieku w całej Europie płonęły stosy z
czarownicami. Pomorze Gryfitów nie podstawą w tej mierze od pozostałych krajów,
a czarną kartą polowań na czarownice zapisał wtedy Szczecinek. Dzisiaj
odsłaniamy tajemnicę mrocznych, krwawych i zapomnianych wydarzeń sprzed
czterystu lat.
Szczecinek był w owych czasach małym, ale ważnym grodem na
południowo - wschodnich kresach państwa książąt z rodu Gryfitów. Miasto znane
było z tego, że w okolicach często wybuchały spory graniczne, a w zamku
spotykały się komisje, które próbowały polubownie je załatwić. Na zamku
urzędował zarządca książęcy, zwany także starostą, sprawujący władzę – również
sądowniczą - w imieniu księcia.
Miastem rządziła zaś rada miejska złożona z
dziewięciu rajców i burmistrz. Kilku rajców było także
ławnikami sądu
miejskiego, a burmistrz sędzią. Mieszkańcy Szczecinka w większej części
utrzymywali się z uprawy roli, bogatsi mieszczanie trudnili się rzemiosłem i
kupiectwem. W drugiej połowie XVI wieku działała już szkoła przekościelna
(religią panującą na Pomorzu stał się już wówczas luteranizm), opiekę medyczną
zapewniał lekarz i apteka. Podmokłe rejony pojezierne nigdy nie należały do
specjalnie zamożnych, a podstawami egzystencji ludności Pomorza wstrząsnęło w
roku 1572 bankructwo bankierskiego domu Loitzów ze Szczecina. Za ich pośrednictwem
odbywała się większość operacji handlowych, a uwikławszy się w niepewne
interesy Loitzowie uciekli ogałacając Pomorze z wielkiej ilości cennych
kruszców. Kryzys i chaos gospodarczy związany z upadkiem banku wstrząsnął całym
państwem. Na i tak niebogatej prowincji pojawiło się widmo głodu. Grozę i
psychozę strachu wzmagały pogłoski o klątwie ciążącej nad rodziną książęcą. Do
niedawna liczni książęta pomorscy zaczęli umierać bezpotomnie w tajemniczych
okolicznościach, a z początkiem XVII wieku stało się jasne, że dynastia wymrze.
O klęski i nieszczęścia najłatwiej było obarczyć nadprzyrodzone, ciemne moce z
piekła rodem i pośredniczki ze światem cieni.
CZARY, CZAROWNICE I DIABŁY
Za łącznika między światem cieni uznawano kobiety opętane
przez diabła. Najsłynniejszą czarownicą spaloną w Szczecinie była bez wątpienia
Sydonia von Borck, szlachcianka z Łoobza, oskarżona o czary mające przyczynić
się do nieszczęść Gryfitów. Powiadano, że rzuciła klątwę na ród panujący po tym
jak książę Ernest Ludwik w młodości miał jej obiecać małżeństwo, a następnie
wykpił się z tego. Sydonię ścięto i spalono w roku 1620. Wiadomo, że procesy
czarownic na Pomorzu były powszechne, ale do naszych czasów zachowało się
bardzo niewiele dokumentów. Doktor Jerzy Podralski, emerytowany pracownik
Archiwum Państwowego w Szczecinie, dotarł do niewielu akt i to tylko tych,
które opisywały przebieg procesów odwoławczych, na które stać było właściwie
tylko szlachtę. Setki ofiar linczów i procesów przed sądami miejskimi pozostaną
bezimienne. Między wierszami akt odwoławczych doktor Podralski natrafił jednak
na ślady licznych procesów o czary w Szczecinku, co więcej sprawy w nich
opisywane w dwóch przypadkach dotyczą wysoko urodzonych mieszkańców Szczecinka.
- Najobszerniejsze są akta sprawy Elzy Dobbersitz z domu Strauss, żony
Melchiora, szlachcicia i nadwornego leśniczego ze Szczecinka - mówi doktor
Podralski. - Razem z nią sądzono niejakiego Hansa Mauera, syna innej czarownicy
ze Szczecinka Katarzyny Buten (notabene nieco wcześniej spalonej razem z
córką), z którym Elza miała żyć w grzechu. Mimo, że kobieta przyznała się - po
torturach - do cudzołóstwa, jej mąż do końca nie wierzył w winę żony i szukał
sprawiedliwości w licznych odwołaniach. A oskarżenia spoczywające na Elzie były
ciężkie. Świadkowie zeznawali, że potrafiła wyczarować z czerwonego proszku
złote floreny, już w więzieniu miała jakoby wzywać Belzebuba, ale najcięższy
zarzut dotyczył podtruwania - za pośrednictwem Mauera - pary książęcej, tak aby
nie mogła mieć potomstwa i następców. Książę Jan Fryderyk zmarł nagle i
bezpotomnie - co rodziło podejrzenia o otrucie - w roku 1600, a jego żona, Erdmuta,
nigdy nie doczekała się potomka.
MIASTO Z PIEKŁA RODEM?
Na pożółkłych kartach aktach sprawy Dobbersitz znajduje się
wzmianka, iż tylko w latach 1586 - 1591 sąd miejski w Szczecinku posłał na stos
dwanaście kobiet podejrzewanych o uprawianie okultyzmu. Stosu uniknęły tylko
dwie niewiasty - jedna zmarła w trakcie procesu, a o jednej, Monice Telan ,
dokumenty mówią, że była sądzona. Znamy ich nazwiska, co w przypadkach ludzi z
gminu, nie było częste. W płomieniach skonały m.in. niejaka Klotze, Rutze, żona
Asmusa – Strenge (w swoich w zeznaniach obciążały Elzy), Stretze, Regena, Paula
Bemin, Schachte, Anna Burken, wspomniane już Katarzyna Buten i jej córka (syna
Katarzyny, Hansa Mauera, ścięto), Witisch , Gerta Grosen. Anna zwana Czarną ,
także podejrzewana o czary, zmarła na zarazę. To jednak nie wszystkie
czarownice ze Szczecinka, które postawiono przed obliczem sądu. W szczecińskim archiwum
spoczywa raport z roku 1592 starosty książęcego ze Szczecinka Jakuba Kleista,
który donosi, że trzy wiedźmy palone na stosie wykrzyczały, że żona i teściowa
Michała Woicke (Woitzke?) także uprawiają czarną magię. Musiał to być znakomity
i szanowany na dworze Gryfitów szlachcic, bowiem wziął udział w poselstwie
książęcym na dwór króla polskiego. Do biednych także nie należał, skoro stać go
było na opłacenie wysokich kaucji za żonę i matkę oskarżanych o czary. W jaki
sposób niewiasty z szanowanego rodu znalazły się na ławie oskarżonych? - W
jednym z wcześniejszych procesów, już w roku 1586, palone na stosie Anna
Beleken, Kuker i Kudisch rzuciły oskarżenie na rodzinę Woicke - mówi Jerzy
Podralski. Czarami miał się również parać sam Michał Woicke, a czarownice
zeznały, że u niego w domu jest tajemna księga czarów, którą - jak donosi
starosta - po rewizji ponoć znaleziono. Całą rodzinę aresztowano, ale mając na
uwadze zasługi dla domu Gryfitów, Woickego z żoną zwolniono z więzienia za
ogromną kaucją (za siebie zapłacił dwa, a za żonę tysiąc talarów). Po wielu
listach do księcia w lipcu 1592 roku w Szczecinku rozpoczyna się proces.
Świadkowie zeznali, że żona Woickego kontaktowała się z czarownicą z Plitemiz i
spalona na stosie Kuker ze Szczecinka. - Owa Kuker miała mieć własnego diabła o
imieniu Piotr, którego wysyłała do księcia i groziła staroście - mówi
szczeciński archiwista. Proces przerwano, bo kobiety uciekały do Polski, ale
starosta Kleist nie zawahał się wyprawić się za granice po uciekinierki. W trakcie
rozpatrywania sprawy Michał Woicke umarł, co jednak procesu nie zakończyło. -
Akta urywają się na tym, że po sprowadzeniu Woicków do Szczecinka książę
nakazał je zwolnić za kaucją i nie wiadomo, jakie były ich dalsze losy - mówi
dr Podralski.
IGRZYSKA CZY SPRAWIEDLIWOŚĆ
W szczecineckim muzeum i archiwum nie ma wielu śladów po
miejscowych adeptach czarnej magii. W monografii dziejów miasta, autorstwa
Karla Tümpla, profesora gimnazjalnego sprzed stu lat, natrafimy tylko na imiona
wymienione już w aktach Elzy Dobbersitz. Pamięć o krwawych i burzliwych
wydarzeniach sprzed wieków musiała być jednak w świadomości przedwojennych
mieszkańców grodu nad Trzesieckiem mocno zakorzeniona. Otobowiem na zachowanych
w zbiorach muzelanych notgeldach (papierowe pieniądze, które w dobie szalejącej
po I wojnie światowej inflacji wydawało wiele miast) znalazły się sceny z
polowania na czarownice. - Autor ilustracji na banknotach musiał wiedzieć, że w
historii Szczecinka stosy z czarownicami nie były niczym niezwykłym - uważa
Jerzy Dudź , szef Muzeum Regionalnego w Szczecinku. Na podstawie podpisów
scenek z notgeldów możemy sobie wyobrazić jak doszło do pogromów rzekomych
wiedźm. Nędza wśród mieszczan musiała być tak wielka, że o nieszczeście
obwiniono czarownice. Wielki tłum przybiegł do sędziego i domagał się spalenia
wybranek szatana i ratowania grodu przed zgubą. Zbite w przerażoną gromadkę
kobiety, zakute w łańcuchy, zostały zawleczone przed oblicze rady i sędziego.
Tu bez zbędnego przeciągania sprawy, zostały skazane na śmierć. Na sali stał
już gotowy do czynienia swej powinności kat. Wśród krzyków i narzekań pochód z
czarownicami powędrował na Górę Wisielca (mimo naszych starań nie udało się
zidentyfikować tej góry, prawdopodobnie miejscem kaźni mogły być wzniesienia przy
dzisiejszym cmentarzu). Na czele straszliwego orszaku ciągnięto wóz z nawozem,
na którym posadzono ogoloną do gołej skóry kobietę - czarownicę. Na Górze
Wisielca ustawiono stos i nieszczęśnice spalono. Przy opisie tych wypadków
wspomina się, że od roku 1592 w Szczecinku na stosie skończyło czterdzieści
sześć czarownic, dodając wcześniejsze egzekucje możemy przyjąć, że uśmiercono
tu wyjątkowo dużo - nawet jak na zabobonne Pomorze - osób oskarżonych o czary.
Jak podejrzewa Paweł Gut, szczeciński archiwista, tropienie czarownic,
prawdziwa orgia nienawiści, procesy i samo wydanie ciał na pastwę ognia, było
formą swoistej rozrywki, widowiska i igrzysk dla gawiedzi i motłochu. - Żądza
mordu była tak wielka, że kiedy starosta książęcy uwolnił rodzinę Woicke, tłum
wymógł na nim ponowne uwięzienie. Znany jest też przypadek, że mieszkańcy
Gartzu dobrowolnie zgodzili się na podatek, byleby tylko opłacono kata i stos
dla czarownic.
ŻELAZEM I KNUTEM
Z literatury wiadomo, że do skazania wystarczyły bardzo
wątłe podstawy - oskarżenie sąsiada o kontakty z diabłem, fantastyczne zeznania
świadków widzących nadprzyrodzone zjawiska (np. ubicie wielkiej ilości masła z
odrobiny śmietany), podejrzenia o rozwiązłe prowadzenie się, wywoływanie
duchów, rzucanie uroków itp. Zeznania wymuszano także od już skazanych - Klotze
spalona w Szczecinku około roku 1587 powiedziała, że Elza Dobbersitz
produkowała proszek, który dosypywany przez jej pomocnika do urządzeń
browarniczych i piekarniczych truł ludność miasta. Do najcięższych zarzutów
należało szkodzenie rodowi panującemu - za to pozbawiono życia Sydonię von
Borck, czy Elzę ze Szczecinka. Przyznanie się do winy wymuszano okrutnymi
torturami, które pomimo cesarskich ograniczeń, powszechnie stosowano w
procesach o czary. Po miażdzeniu nóg w „hiszpańskich butach”, polewaniu gorącą
smołą, wypalaniu oczu, wybijaniu zębów, przypalaniu rozpalonym żelazem
przyznawano się do wszystkiego. Chętnie stosowano także próby mające dowieść
winy lub niewinności. Najpopularniejsza była próba wody, gdy delikwenta
związanego „w kij” rzucano na głęboką wodę. Jeżeli nie utonął, to - wiadomo -
miał konszachty z diabłem. W niewesołej sytuacji były także kobiety zbyt
lekkie. Uznawano to za wystarczający dowód, gdyż wierzono, że czarownice ze
swej diabelskiej natury mniej ważą niż wskazywałaby na to budowa ciała. Przy
takim arsenale metod „śledczych” od śmierci mogła tylko wybawić zasobna kiesa,
bo na odwołanie od wyroków do sądu książęcego stać było tylko zamożnych. Nie
wszystkie procesy kończyły się śmiercią oskarżonej. Czasami ograniczano się do
wygnania z miasta, czy poza granice kraju. W wypadku uniewinnienia, osoba która
wytoczyła oskarżenie była zmuszona pokryć koszty postępowania sądowego.
Niestety, wyroków skazujących było znacznie więcej, a Szczecinek zapisał
niezbyt chlubną kartę w czasach polowań na czarownice.
Czytając o prześladowaniach czarownic - czy to dyskusje na różnych forach, czy materiały prasowe zauważyłem, że niekiedy używa się zamiennie dwóch sformułowań: „procesy o czary” i „prześladowania czarownic”. Nie są to bynajmniej synonimy. Proces o czary w nowożytnej Europie był formą procesu karnego jako takiego, charakterystyczną ze względu na przedmiot. Prześladowania czarownic mogły przybierać też inną formę – pospolitego linczu, bez żadnych sądów, prawa, dowodów. Niejednokrotnie wystarczyło pomówienie. W źródłach często można spotkać różne dane liczbowe dotyczące ilości ofiar procesów o czary – Wikipedia podaje liczbę 35 tys. - i jest to liczba najniższa spośród tych która ja znalazłem. Padają też inne liczby: 50 tys., a nawet i 300 tys. Liczba 35 tys. egzekucji jest zdecydowanie zaniżona, a już na pewno nie obejmuje ona wszystkich kobiet i mężczyzn którzy stracili życie wskutek prześladowań ludzi oskarżanych o praktykowanie magii i kontakty z silami nieszytymi.
OdpowiedzUsuńInna sprawa, że proces o czary, czyli rozstrzyganie kwestii odpowiedzialności karnej domniemanej czarownicy czy czarownika, był bardzo okrutny. Nie jest to wynik tego, że sędziowie jakoś uwzięli się na kobiety, po prostu prawo karne wtedy było okrutne. Tereny Pomorza Zachodniego, ziemia lubuska i ogólnie, tereny dzisiejszej Polski Zachodniej należały przecież do Rzeszy a tam obwiązywał jeden z pierwszych kodeksów w historii - Constitutio Criminalis Carolina. Była to ustawa drakońska, dosuszająca tortury w śledztwie, a najbardziej rozbudowaną karą, była kara śmierci – CCC znała aż 7 rodzajów egzekucji. Procesy o czary były okrutne, tak jak i każde inne procesy o poważne przestępstwa.
Mnie tak naprawdę bardzo ciekawi inna sprawa. Ile z tych spalonych kobiet FAKTYCZNIE interesowało się czarną magię? Oczywiście, znaczny odsetek tych oskarżeń to były brednie, ale na pewno część nie. Zawsze, w każdym czasie, w każdej kulturze znajdują się ludzie którzy interesują się wiedzą ukrytą. Teraz to jest co najwyżej wyśmiewane, wtedy było karane stosem. Sądzę, że znaczna część osób odwiedzających tego bloga, ma zainteresowania które, gdyby dziś obowiązywało tamte ustawodawstwo karne, na pewno poszłoby na stos. Z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że w tej liczbie, niech będzie nawet ta zaniżona, trzydziestu pięciu tysięcy były osoby mające z magią coś wspólnego, a więc w świetle prawa winne. A ile faktycznie? Być może się dowiem, znalazłem w necie cały tekst „The Witch-cult in Western Europe” Margaret Alice Murray i jest on na mojej coraz dłuższej liście lektur:
http://www.gutenberg.org/files/20411/20411-h/20411-h.htm
A jak ktoś już chce czytać, to moja propozycja ścieżki dźwiękowej do tej lektury:
https://www.youtube.com/watch?v=3lS2FL4JgF8
Piotrek, wątpię aby udało się ustalić w miarę dokładną czy mocno przybliżoną liczbę ludzi skazanych za czary, mężczyzn i kobiet, a pewnie i nie rzadko dzieci. Widomym jest, że zdecydowany odsetek, to ludzie wskazani z zawiści, zazdrości często przez sąsiadów, lub z głupoty i zabobonu ludzkiego. Znowu wielu ze skazanych to osoby wskazane podczas męczarń czy tortur. Do tego można by, dodać wyznawców innych niepopularnych nurtów religii - katarów, czy Żydów, których często posądzano o czary. Pewnie prawdziwych wiedźm, była znikoma liczba.
OdpowiedzUsuń