Piotr Borowiec
Sprostowanie
Cmentarna brama prowadzi do innego świata. To
jest granica, krawędź, a czasem bariera pomiędzy nami a królestwem spokoju. Ich
królestwem, które ja mam zamykać i otwierać, gdy przychodzi odpowiedni
czas. Nad żeliwnymi okuciami bramy
administratorzy umieścili tablicę informującą, iż cmentarz jest otwarty dla PT
Publiczności w godzinach 9:00 – 17:00. A
co od piątej do dziewiątej? Ciemność i cień, beton i marmur, pomniki i
krucyfiksy. Twarze ludzi na czarno-białych zdjęciach, wyglądających jakby byli
w transie. Transie śmierci.
W którym świecie ja jestem? Sam już nie wiem.
Mieszkam zaraz za ogrodzeniem, w domu przy cmentarzu. Legenda mówi, że dom ten miał zbudować sam
diabeł. Może coś w tym jest, niedaleko za terenem cmentarza jest wąwóz, który
miejscowi nazwali Piekło. Lepiej tam nie chodzić. Tuz obok Piekła jest inny
cmentarz, a w zasadzie smętarz. mniejszy, bardziej kameralny. Dzieciaki
składają tam ciała swoich zwieżąt.
Diabła nie widziałem, ani nie słyszałem. Nawet w
moim domu na granicy światów. Nigdy. Zmarłych, to co innego. Ich tutaj nie da
się nie słyszeć, szczególnie w długie jesienne noce, gdy wiatr miota gałęziami
starych wierzb, rosnących przy alejach nekropolii. Giętkie jak trawa, nieustannie falują,
sprawiając wrażenie, jakby cały teren poruszał się i żył. Z roku na rok ten
szum jest coraz wyraźniejszy, coraz bardziej dla mnie klarowny. Oni opowiadają.
Ciągle i bez ustanku.
Ja nie mogę tego nie słuchać.
U mnie za bramą są i żyjący, i zmarli, a nawet
ci pomiędzy. Żule, ćpuny, wariaci, dno.
Już nie życie, jeszcze nie śmierć. Brama
do cmentarza to ostatni
przystanek, zaliczają go zaraz po tym, jak ochrona ich wyrzuci z galerii
handlowych, a sokiści z dworca. Przychodzą żebrać, najliczniej na Wszystkich
Świętych. Zazwyczaj to zwykli menele, takie
kurewskie zapijaczone łachudry. Jak pan Bóg kiedyś wysmarkał nos, to
właśnie oni byli jego glutami. Wyglądają jak jacyś ludzie z bagien. Lata brania
narkotyków, picia denaturatu, wegetacji w brudzie odcisnęły na nich przerażające
piętno. Zniekształcone głowy i twarze.
Nierównej długości ręce i nogi. Są, oczywiście wyjątki,
takie jak Paweł. Inni żebracy zaczepiają ludzi, wyciągają ręce, wyuczonym
błagalnym tonem pytają: „masz pan złotówkę?”, „wspomożesz pani potrzebującego”?
Paweł nic, spuszczona głowa, tekturowy kartonik z prośbą o wsparcie
kaleki. Milczy. Siedzi zawsze tam, przy
samym wejściu, jak jest grób pewnej kobiety, co to podobno zabiła pasierba aby
jej własny syn mógł odziedziczyć majątek po ojczymie. Paskudna baba to była,
ludzie mówią że widziała o losie chłopca więcej, niż chciała przyznać. A męża
to sobie owinęła wokoło palca. Tak ludzie mówią. Ja tam nie wiem.
Tego akurat nie wiem.
Wiem dziesiątki innych rzeczy, których wiedzieć
nie chciałem. Naprawdę. Ale ja nie miałem wyboru.
Paweł wie, na pewno wie, bo on miał dar.
Prawdziwy i nadprzyrodzony, w przeciwieństwie do tych szarlatanów co to
stawiają tarota albo wróżą w telewizji. Chociaż w tego tarota to bym skłonny był uwierzyć. Jeden z tych, pożal się
Boże, wróżbitów mi mówił, ze jedyne co w ich interesie może nie być ściemą, to
właśnie tarot. Może tak, może nie.
Chłopak pochodził z dobrej rodziny. Ojciec był
gliniarzem, dobrym i szanowanym, nie żadnym psem gończym którego można kupić za
jakieś marne grosze. Facet miał sukcesy. Był tym komisarzem policji, który na
niedostępnych bagnach zlokalizował i rozbił grupę sekciarzy składających ofiary
okrutnym bogom. Dla ludzi byli to zwykli
szaleńcy, którzy najwidoczniej postradali zmysły twierdząc, że słyszą zew wielkiego
Cthulhu. Tak samo sądził ojciec Pawła, dokonując aresztowań.
Ale on nie miał daru. Nie to co syn.
Matka miała zdolności innego rodzaju. Była
świetną malarką, jej obraz przedstawiający samotne dziecko w łódce, patrzące
się na opuszczony statek stał się jednym z najbardziej znanych dzieł sztuki
współczesnej. Wspaniale, mówili ludzie. Malowała to ręka mistrza, zachwycali
się krytycy. Ta kobieta miała talent, to
fakt.
Ale nie miała daru. Nie to co syn.
Albo ja.
Mieszkali w neogotyckim domu na wzgórzu,
brzydkim, ale na pewno nie nawiedzonym. Paweł chodził do dobrej szkoły, w
której nigdy nic się nie wydarzyło strasznego, może oprócz wypadku elektryka,
który zginął montując tam instalację elektryczną. Nikt na Pawła nie miał złego
wpływu, nie nękały go zagubione dusze, nie było to przeklęte dziecię.
Dar uaktywnił się, gdy Paweł nauczył się czytać.
W ich kościele, do którego chodził z rodzicami w każdą niedzielę, nad wejściem
wikary umieścił cytat z Pisma: ŻADNEJ
MUZYKI Z WYJĄTKIEM TEJ, KTÓRĄ TWORZY LUDZKI JĘZYK, RZECZE PAN. Jednak to nie
muzyka stała się przyczyna szaleństwa Pawła, lecz właśnie ludzki język.
Szybko bowiem okazało się, że do Pawła
przemawiają nagrobki. W ludzkim języku. Gdy tylko Paweł potrafił je przeczytać,
te wszystkie „spoczywa w pokoju,” te „prosi o modlitwę”, tych „najukochańszych
mężów”, i innych „najdroższych przyjaciół”, to nagrobki dopowiadały, jak to
było naprawdę. Głosy w głowie, każdy jeden szepcący w ciemności samą prawdę.
„Najukochańszy mąż”? Kłamstwo! Ten zmarły został wykończony we własnym domu
przez żonę Sarę, kobietę od niego wiele lat starszą. „Najdroższy przyjaciel?”.
Bzdura! Ten zmarły przed swoją śmiercią wstrzelił sześć kul w głowę człowieka
którego nazywał najbliższym przyjacielem, i jeszcze śmiał twierdzić że go nie
zabił. „Prosi o modlitwę?”. Łgarstwo! Ten zmarły diabłu pozwoliłby zgwałcić
własną żonę, aby tylko zrobić karierę jako aktor.
Nagrobki szeptały, potem zaczęły głośno
mówić, a w końcu wrzeszczeć. Paweł przestał więc odwiedzać cmentarze. Gdy w
jego rodzinie miał odbyć się jakiś pogrzeb, gdy w pierwszy dzień listopada
trzeba było pójść na groby wymienić zeszłoroczne sztuczne kwiaty na tego roczne
sztuczne kwiaty, ten zachowywał się jak dziecko, które ma wejść samo w
najciemniejszą cześć lasu. Wymyślał dziesiątki wymówek, znajdował setki
powodów, byleby nie przejść przez cmentarną bramę, wejść w labirynt kamiennych
płyt, białych napisów na ciemnym lastriko. Każda z nekropolii stała się dla
Pawła jego osobistym złym miejscem. A złych miejsc należy unikać.
Paweł przez chwilę miał święty spokój.
Niedługo.
Z czasem granice cmentarzy przestały
chronić Pawła przed wrzaskiem, który wcześniej słyszał w swoje głowie, gdy
tylko był na ich ziemi. Chłopak miewał koszmary. Umarli przychodzili do niego
jak wojownicy nocy, przedstawiając w snach swoją prawdę. Miewał wizje, barwne i
rozbudowane jak wielkie, sekretne widowiska tylko dla jednego widza. Wrzask zamieszkał w nim na stale, chwytając
jego umysł i dusze w nigdy nie ustępujących kleszczach lęku.
Paweł próbował z tym żyć, ignorując
fakty, zaprzeczając prawdzie. Starał się przekonać samego siebie że jest
co najwyżej bardziej niespokojny, szybciej się irytuje, jest czasem nieobecny,
niekiedy roztargniony. Obserwując
swoje zachowanie i myśli, stwierdził
pewną nerwowość. Wmawiał sobie, że nie zauważa najmniejszych nawet zakłóceń
wzroku czy umysłu, jak się tego można spodziewać. Stał się jednak bardziej
zabobonny. Unikał w czasie podroży służbowych pokoi hotelowych z numerem 13.
Swojego czarnego kota o imieniu Pluton oddał do schroniska. Przestał oglądać
horrory. Szukał pomocy u specjalistów,
odnajdywał Boga.
I oczywiście nigdy już nie postawił stopy poza cmentarną bramą.
Wszytko na nic, sytuacja tylko pogarszała się. Wrzask nagrobków, na
których wyryto nieprawdę stal się nie do zniesienia. Miliony krzyków odpowiadały milionom kłamstw
wyrytych w kamiennych płytach nekropolii całego świata. Zaczął się dziwnie
zachowywać. Coraz ciężej przychodziło mu ukrywanie, iż widzi rzeczy i słyszy
głosy. Leki uspokajające zmieniły się na ciężkie neuroleptyki, psychoterapeuci
na psychiatrów, grupy wsparcia na oddziały zamknięte. Życie zaczęło się mu
sypać po całości. Chyba punktem kulminacyjnym było odejście jego narzeczonej.
Dziewczyna miała na imię Wilhelmina, kończyła właśnie kurs dla stenotypistek,
pracowała jako nauczycielka. Swojego narzeczonego zostawiała dla jakiegoś
prawnika z Londynu. Tamtego też porzuciła, tak na marginesie, dla emigranta z
Rumunii.
Zobaczyłem go w tę noc, gdy nie był już w stanie okłamywać samego siebie.
Wmawianie sobie, że wszystko w porządku, że da się z tym żyć jak z nie
uleczalną migreną, stało się niemożliwe. Szedł drogą w świetle księżyca, a
wyglądało to tak, jakby tu, na cmentarz, tą drogą nadchodził jakiś potwór.
Przygotowywałem właśnie bramę i ogrodzenie
cmentarza na noc. Gdzieś podświadomie czułem, że akurat ta może być ostra. W
monotonnej ciemności nocy chodziłem wokoło terenu z papierosem tkwiącym w
kącikach ust. Nić dymu snuła się leniwie ponad moim ramieniem. Oglądałem każde
okno, sprawdzając czy mocno tkwią w nich deski. Często deski
pękały po gwałtownych atakach ze strony tych, którzy chcieli się wydostać i
musiałem zastępować je nowymi. Nie znoszę tego zajęcia, ale muszę być
skrupulatny. Podobno, dzięki dokładności, w swoim środowisku zawodowym jestem
już legendą.
I w trakcie tego niezbyt ekscytującego
zajęcia zobaczyłem Pawła idącego na
cmentarz.
Mamrotał coś pod nosem. Może próbował dyskutować, jakoś odpowiadać głosom
w głowie. A najpewniej to prosił, aby
tamci przestali. My tak mamy, zawsze, do samego końca, zanim ostatnią myśl
pożre szaleństwo, prosimy aby przestali. Musiał już długo się nie myć, zlepione
brudem włosy wyglądały jak chitynowy pancerz jakiegoś gigantycznego insekta.
Gdy na niego patrzyłem, miałem wrażenie iż jego ciało jest kruchą substancją,
jakby zaraz się miał rozpaść na dziesiątki kawałków. Pomimo to, znalazł dość sił, aby przyjść na
cmentarz z gigantycznym, chyba ośmiokilogramowym młotem w ręku. Groźnie.
Jestem przygotowany na takie sytuacje. Każdy dozorca cmentarza ma jakąś
kanciapę w której trzyma sprzęty potrzebne do swojej pracy. Moja mieści się w
niewielkim pomieszczeniu gospodarczym na tyłach zakładu pogrzebowego
„Nekroskop”. Konewki, miotły, kłódki, oraz metalowa szafa. W niej leżą rzeczy,
których lepiej nie pokazywać ludziom. Jest breloczek, z zasuszoną małpią łapką,
która spełnia życzenia, ale i przynosi nieszczęście. Na samym dnie szafy, pod
stratami szmat i roboczych drelichów małe, żółte pudełko w kształcie serca. W
środku świetnie zachowany, zawsze naoliwiony nagan i dziesiątki różnych
pocisków. Wiele z nich to 7,62, pasowały idealnie. Raz tego musiałem użyć. Nie
wobec tych, którzy w nocy chcieli się do cmentarza dostać. Wręcz odwrotnie,
naprawdę dużo problemów może sprawić to, co chce się wydostać.
Wyszedłem na spotkanie Pawłowi, w ręku ściskając ciężki pistolet.
Wiedziałem co go tu przygnało, nie wiedziałem co dokładnie chce zrobić. Młot
był bardzo sugestywny, podobnie zresztą jak wyraz oczu szaleńca. Gdy zbliżył się do mnie, z nieba zaczęły
spadać pierwsze krople deszczu, które wkrótce zamienił się w rzęsistą ulewę.
-
Wiem kim jesteś.
Ja też to słyszę, Paweł. Ten ich cholerny skrzek.
Zanim powiedział cokolwiek, długo
i starannie wycierał twarz mokrym rękawem. Nic to oczywiście nie dawało, skóra
i tkanina jego zeszmaconej marynarki były tak samo mokre. Przestał dopiero po
dwóch minutach, przerwał nagle, wyprostował się nieco. Przełożył młot do
drugiej ręki, tej którą wcześniej walczył zawzięcie z deszczem zlewającym
twarz.
-
Ja je rozpieprzę. Mam młot, wiesz?
Ach, o to mu chodzi.
-
Widzę, Paweł, ciężko przeoczyć. Ale nie
rozwalisz wszystkich nagrobków na których powypisywano bzdury o zmarłych. Nawet
na tym cmentarzu. U nas, to wiesz, o zmarłych
dobrze albo wcale. O na tych cholernych płytach trzeba coś pisać. Taki zwyczaj w naszym kręgu kulturowym. A jak
ich to musi wkurwiać, to ja sobie potrafię wyobrazić. Dlatego wybierają czasem
kogoś, kto jest dość wrażliwy, aby usłyszeć prawdę. Być nawiedzonym przez koszmary, to znaczy
ujrzeć prawdę, która powinna pozostać w ukryciu
Mężczyzna upuścił młot. Wtedy
zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nie chciał nic nim rozwalić. Pewnie udawał
przed samym sobą, że chce coś faktycznie zrobić. Tak jak wcześniej udawał, że
może żyć z ciągłymi komunikatami z tamtej strony. Poczułem litość, albo nawet
jakąś pogardę. Nie lubię takich szopek.
-
To co... mam zrobić....?
-
Oni czegoś zawsze chcą. Ja też to słyszę. Jestem
dozorcą, pilnuje, aby tu nic nie weszło, nic nie wyszło. Oni się domagają
pewnych rzeczy od ludzi którzy są wybrani.
-
Czego wymagali od ciebie?
Nie chciałem o tym mówić. Nie ma
czym się chwalić, tak naprawdę.
-
Abym faktycznie był dozorcą. Pilnował
granicy....
-
I co... jak dajesz im to czego chcą... to dają
ci spokój?
Naprawdę nie chciałem o tym mówić. Facet może i był żałosny, ale nie
miałem prawa odbierać mu resztek nadziei. Z drugiej strony, nie miałem też
prawa go okłamywać.
-
Słuchaj...
Opowiem ci historię, taką upiorną opowieść. Było takich dwóch...
lekarzy. Jeden to był jakiś Amerykanin, o imieniu Herbert. Drugi to Viktor,
nazwisko jakoś tak z niemiecka brzmiało. Obaj mieli specyficzną obsesję,
ożywania zwłok ludzkich. Wykradali ciała z kostnicy, albo nawet wykopywali
świeżaków z grobów. Zanosili na opuszczoną farmę, niedaleko stąd i próbowali
przywracać zmarłych do życia. Ten Wiktor to zszywał kawałki ciał, takie
najświeższe, natomiast ten amerykaniec reanimował to, co tamtemu wyszło.... i
wiesz... im się udało. A ja musiałem to posprzątać. Razem z twórcami.
-
Tym gnatem który masz w ręku?
Tak, tym gnatem też. Oraz
benzyną. Nie powiedziałem mu tego. Nie chciałem przywoływać słowem już więcej
wspomnień ludzkich i nieludzkich wrzasków, jedynego dźwięku który zagłuszał
groźby zmarłych. Bo to już były groźby.
Pozbawione subtelności ponaglenia, abym wziął się do roboty, i zrobił co do
mnie należało. Krzyki palonych były
głośniejsze, a potem wszystko ucichło. Na chwilę.
Skinąłem tylko głową.
-
I co? Dali ci wreszcie spokój? - w glosie Pawła
dała się słyszeć nadzieja, którą ja teraz miałem odebrać. Paskudna sprawa.
-
Nie Pawle. Było jeszcze gorzej. Dostałem
następne zadanie, potem kolejne a potem znowu następne. Wszystkie, oczywiście,
jako dozorca.
-
Jakie to były zdania?
-
Gorsze.
Widziałem jak nadzieja w nim
gaśnie. Powracała desperacja, rozkwitając w oczach mężczyzny szkarłatnym
blaskiem szaleństwa. Jeszcze kilka chwil się będzie trzymał, potem rozpadnie
się faktycznie. Psychika zburzy się jak domek z kart, zrujnowana przez prawdę:
oto nie ma ucieczki.
-
Czego... oni.... chcą?!
-
Nie wiesz? Ja jestem dozorcą, a ty?
-
Prawnikiem...
-
I oni chcę tego kim jesteś, niczego innego. Masz
być ich adwokatem albo prokuratorem. Masz występować w ich imieniu. Masz
prostować każde kłamstwo które o nich napisano. A im więcej sprostujesz, tym
bardziej będą się tego domagać. Oni chcą twojej gęby, chłopcze. Abyś za nich
gadał. Twój język, nie serce czy rozum, ma być oskarżycielem w ich imieniu.
Mój rozmówca nic nie odpowiedział. Odwrócił się na pięcie i odszedł bez
słowa, w spokojną noc. Byłem pewien, że nie zrobi już nic. Popadnie w szaleństwo,
w ciemną rozpacz. Nie podda im się, ani nie będzie się już bronił, a resztę
życia spędzi gadając do sufitu w psychiatryku. Pomyliłem się co do niego.
Miałem też rację, co najśmieszniejsze.
Nie doceniłem chłopaka, to był naprawdę twardy skurwiel. Ale
poskutkowało, teraz dali mu spokój.
Godzinę później stacja pogotowia
ratunkowego otrzymała wezwanie. Młody mężczyzna, ofiara samookaleczenia, adres
mieszkania Pawła. Sanitariusze znaleźli otworzone drzwi, i faktycznie, rannego
człowieka.
Paweł siedział w kucki w salonie swojego drogiego mieszkania na
strzeżonym osiedlu. Podłoga wyłożona dębowymi klepkami była zalana krwią. Młody
prawnik uśmiechał się do pracowników pogotowia., jednak o tym że był to uśmiech
ulgi wiem tylko ja. Sanitariusze zapewne nie mieli tak pozytywnego odbioru,
patrząc się w postrzępioną, upiorną ranę.
Wszytko co Paweł wydarł, wyciął, wyszarpał ze swoich ust leżało równo
ułożone przed nim. Także narzędzia potrzebne do tej, w sumie prymitywnej,
operacji. Nożyce. Cęgi. Skalpel. Gaza. Środek dezynfekujący. Trzydzieści dwa
białe, zadbane, świetnie utrzymane zęby. Język, wyglądający jak tłusty, bordowy
ślimak. Ludzki język. Jego język
Ten, którego tak bardzo pragnęli zmarli do swoich celów, a bez którego
facet był dla nich bezużyteczny. Więc dali mu spokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz