Wywiad z Eugeniuszem
Dębskim
Okiem na Horror:
Panie
Eugeniuszu, chciałbym zadać kilka pytań w związku z premierą książki „Moherfucker.
Hell-P”, wznowionej niedawno przez Wydawnictwo Piaskun. Powiem szczerze, że nie
spodziewałem się, aby spod pióra czy też klawiatury wyszła tak świetna powieść
w klimatach Cthulhu, napisana przez polskiego pisarza. Mam wrażenie, że
tematyka ta jest trochę zapomniana czy pomijana. Czytałem swego czasu przygody Owena
Yeatesa i opowiadania ze świata rycerza Hondelyka. Ba, nawet wczoraj wynalazłem
na półce książeczkę „Czy to Pan zamawiał tortury?”. A jednak przyznam się, że
„Hell-P” była dla mnie dużym zaskoczeniem. Zaskoczeniem pozytywnym. Dlaczego
Cthulhu? Dlaczego świat Samotnika z Providence wydał się na tyle ciekawy, aby
posłużyć za „podporę”, na której zbudował pan fabułę powieści?
Eugeniusz Dębski:
Sprawa
jest prosta jak… kij od miotły. Wielokrotnie uświadamiałem młodym czytaczom, że
był taki czas, w którym wychodziło 8-10 książek z dziedziny „fantastyka” na
rok. Ja miałem dobrze, bo czytałem płynnie po rosyjsku, więc otrzymywałem
dodatkowe 10-15 w roku (przy okazji powiem, że cała inteligencja radziecka przerabiała
Leca, Lema, Chmielewską, Tyrmanda, a – z kolei – bardzo wielu polskich łykaczy
fantastyki, choć nie lubiło ZSRR, sięgało po dzieła rosyjskie, bo to dawało dwa
razy więcej ładunku do przefedrowania!). Przy takiej podaży nietrudno było
przeczytać wszystko, co wyszło. Ogół miłośników fantastyki w moim wieku ma
zaliczonego całego Verne’a, całego Poego, nie mówiąc o Bradburym, Asimovie,
Clarke’u… Lovecraft, nawet jeśli nie był klasycznie „esefowy” (bo termin „fantasy”
pojawił się, rzecz jasna, później), to mieścił się w szufladzie „fantastyka”.
No to jak miałem go nie zaliczyć? Nie zapałałem miłością, przyznaję, ale kilka
razy obudziłem się w nocy zlany potem z powodu Cthulhu i jego pociotków… No i
dalej – wymyśliłem współczesną sensacyjną
powieść, ale nie „zwykły” kryminał, tylko… Miał być nieco inny. Powiedzmy sobie szczerze – chciałem być tym, który ustanowi nowy „trynd”, nowy nurt czy co tam. Wcześniej robiłem to z Owenem Yeatesem w serialu z jego przygodami (dziewiątą właśnie drążę), ale nikt nie docenił połączenia kryminału z SF, no to poszedłem w inną stronę. Samotnik z Providence nadawał się świetnie – jego kreatury dobrze pasowały do mojej koncepcji, w której ludzie leciwi, z osłabioną przez wiarę umysłowością, są – niechcący oczywiście – podatni na ataki z boku. Osłabieni w tym sensie, że jak się nie rozmyśla nad czymś, tylko w to wierzy, to można nie zauważać okoliczności i implikacji tejże wiary…
powieść, ale nie „zwykły” kryminał, tylko… Miał być nieco inny. Powiedzmy sobie szczerze – chciałem być tym, który ustanowi nowy „trynd”, nowy nurt czy co tam. Wcześniej robiłem to z Owenem Yeatesem w serialu z jego przygodami (dziewiątą właśnie drążę), ale nikt nie docenił połączenia kryminału z SF, no to poszedłem w inną stronę. Samotnik z Providence nadawał się świetnie – jego kreatury dobrze pasowały do mojej koncepcji, w której ludzie leciwi, z osłabioną przez wiarę umysłowością, są – niechcący oczywiście – podatni na ataki z boku. Osłabieni w tym sensie, że jak się nie rozmyśla nad czymś, tylko w to wierzy, to można nie zauważać okoliczności i implikacji tejże wiary…
Okiem na Horror:
Bohaterów
„Hell-P”, jak i pozostałych tomów, możemy znać z wcześniejszych wydań
wypuszczonych przez Runę. Skąd pomysł, aby odświeżyć cykl?
Eugeniusz Dębski:
To
jest pomysł Darka Meizela, który postanowił swoje życie ozdobić koroną
cierpienia wydawcy, a za motyw przewodni tego cierpienia wziął sobie mnie i
cykl „Moherfucker”. Ja przyklasnąłem temu pomysłowi gorąco. Kto by nie chciał
drugiego wydania, w którym poprawi się literówki, błędy, kiksy i inne takie?
Myślałem nawet, że mogę istotnie wkroić się w fabułę „Hell-P”-a i innych tomów,
ale nie. Przynajmniej pierwszy tom tak mi się dobrze wypisał, że nic tam już
nie można zmienić. Sorki, czytelnicy! To jest książka czystsza, ale nic więcej.
Natomiast ma kapitalną okładkę, zaprojektowaną przez Piotra Cieślińskiego z
Dark Crayon, następne są chyba jeszcze lepsze i – szczerze – ja sam się cieszę,
że na półce im. Eugeniusza Dębskiego postawię kiedyś te trzy tomy, a za chwilę
i czwarty. No, postaram się w drugim i trzecim dokonać istotnych wtrętów, ale –
nauczony doświadczeniem z pierwszej księgi – już się nie zarzekam, że coś tam
się mocno zmieni. To jest świetny cykl, jestem z niego dumny, przerabiać nic
nie będę, dodam ewentualnie, jeśli się da. Jeśli nie – trudno. To jest chyba
nie do ruszenia, jak to słynne najkrótsze opowiadanie SF: „A słońce z wolna
zachodziło na Wschodzie”.
Okiem na Horror:
W
którychś z wcześniejszych… nie wiem… opowiadań zamieszczanych w magazynach czy
antologiach, a może powieściach, pojawiały się tematy związane z Cthulhu?
Eugeniusz Dębski:
Nie…
Chyba nie… Przyznam, że w momencie, kiedy H.P. Lovecraft stał się mitotwórcą
RPG – mnie odpadł z użytku. Ja nie przepadałem za RPG… Co ja gadam?! Nie kumam tego
kompletnie i to zatrzęsienie mitów w grach działało na mnie niedobrze, bo jak
pytałem czasem ludzi grających w mity Lovecrafta, czy czytali coś „z niego”,
odpowiadali ZA CZĘSTO: „Nie”. Ja też nie byłem jego gorącym miłośnikiem,
zwłaszcza że epoka 10 książek w roku – jednak – się skończyła…
Okiem na Horror:
Proszę
mi powiedzieć, kim jest dla pana H.P. Lovecraft?
Eugeniusz Dębski:
Nikim
szczególnym. Znacznie wyżej jest Lem, Strugaccy, Bradbury, Clarke, Vonnegut,
Asimov, Le Guin, Bułyczow, Martin wreszcie, książkowy – nie serialowy, dalej Bester…
Okiem na Horror:
Głowni
bohaterowie, aspirant ABW Kamil Stochard i Jerry Wilmowsky z amerykańskich
służb, to taka para, która kojarzyć się może z amerykańskimi filmami
sensacyjnymi w klimatach „Nagiej broni”. To było zamierzone? Na kimś się pan
wzorował, tworząc bohaterów?
Eugeniusz Dębski:
Jak
się obejrzało 400 filmów i przeczytało 200 książek, to trudno upierać się, że
coś się samemu wymyśliło. Ja uważam, że wymyśliłem Hondelyka, którego wszyscy
mają za bohatera opowieści fantasy, a to jest science fiction. Ta zmyła mi się
udała.
Okiem na Horror:
Nie
wiem dlaczego, ale z uśmiechem na ustach czytałem rozdział, gdy Kamil z Jerzym
wybrali się do Torunia, na marsz czy wiec fanów Ojca Dyrektora. Niestety, jatki
nie było. A szkoda. Ta cała historia z fanatyzmem religijnym, opisana w książce,
wyraża pańskie poglądy religijne, społeczne? Czy może jest tylko takim
„smaczkiem” powieści?
Eugeniusz Dębski:
Tak
myślę, tak sądzę, tak piszę… Kościół i zabawa w sługi Kościoła, których połowa
nadaje się (z różnych powodów: podatkowych, seksualnych, poglądowych i innych)
do zweryfikowania albo gorzej, to jeden z grubszych błędów ludzkości. Większość
wojen, przynajmniej tych do XX wieku, ma podłoże religijne. Czy duże tysiące
albo i miliony ofiar tych wojen, to mało, żeby uznać, że to jest niezdrowe?
Okiem na Horror:
Jak
już jesteśmy przy tym… to może taki skok w bok. Nie uważa Pan, że każdy
fanatyzm jest niebezpieczny? Czy spod znaku moherowego beretu i krzyża, czy
spod chorągwi półksiężyca? Z ultraprawej, jak i lewej strony politycznej?
Nieważne, czy na tle religijnym, rasowym, czy wręcz gospodarczym. Prowadzi do
tego co m.in. opisał pan na stronach książki.
Eugeniusz Dębski:
Święte
i moje słowa! Oczywiście, ludzie nieelastyczni, ludzie uważający, że wiedzą
lepiej, nieważne co (poza paniami z przedszkola, które wiele rzeczy wiedzą
lepiej od swoich podopiecznych, ale nie wszystko!), to ludzie niereformowalni,
z którymi nie da się niczego uzgodnić, niczego dogadać, niczego omówić nawet.
Oni po prostu WIEDZĄ lepiej, więc jak z takimi rozmawiać?... Jedni wiedzą, że
niewierni są niewierni, drudzy wiedzą, że nie-katolicy są do skasowania,
jeszcze inni mają kobiety i ich życie w dupie. Co z takimi zrobić, jak usiąść
do jakiegoś stołu? Niee… Zatem – ja nie siadam i nie siądę.
Okiem na Horror:
Dla
mnie „Hell-P” to takie nowoczesne weird fiction. Bazujące na starej szkole
lovecraftowskiej, używające „produktów” stworzonych przez Lovecrafta i spółkę
na początku wieku, zarazem charakteryzujące się dynamiczną, szybką akcją,
typową dla współczesnych powieści sensacyjnych. Jak postrzega pan cykl
„Moherfucker” na tle całej pańskiej twórczości? Ma pan jakieś swoje ulubione
powieści? Z których opowiadań jest pan szczególnie zadowolony?
Eugeniusz Dębski:
Wszystkie
swoje dzieci uważam za jakoś tam udane. Był czas, kiedy gadałem na spotkaniach,
że powieść „Upiór z playbacku” jest nieudanym moim SF-thrillerem. Aż spotkałem
panią, która powiedziała, że niczego tak się nie bała w życiu jak tej właśnie
powieści. Czyli co – mnie się nie udało, a ją/kogoś to tąpnęło? Znaczy – udało
się! Bo miało tąpnąć. Ale cykl „Moherfucker”… Tak, jest jednym z „udańszych” w
moim portfelu. Cieszę się z niego. Zwłaszcza z tytułów, które powymyślała Beata
– moja żona. Bardzo też kocham opowiadanie „Manipulacja Poncjusza Piłata”,
którego Maciej Parowski nie chciał zamieścić w „Fantastyce”, bo „wzywa do
palenia kościołów”. Matko, czy coś głupszego można o tym tekście powiedzieć?
Okiem na Horror:
Pytanie
z mojego poletka. Pisze pan fantasy i SF, kryminał i powieść sensacyjną,
dochodzi do tego, powiedzmy, sensacyjna weird fiction. Przeczytamy może
nagłówek w stylu „Najnowsza powieść Eugeniusza Dębskiego – horror pod tytułem…”?
Eugeniusz Dębski:
Wspólnie
z żoną napisaliśmy i opublikowaliśmy w lipcu ubiegłego roku thriller
„Dwudziesta trzecia”. Mamy zamiar ciągnąć ten motyw wrocławskiego dreszczowca… Skończyłem
też powieść współczesną – jasełka, farsę i jeszcze nie wiem co – pod tytułem
„Kogel-Nobel”. Czy to nie świadczy o tym, że jestem gotów sięgnąć nawet do
horroru? DEsperacja? EDsperacja? Zawsze uważałem siebie za autora
„galanteryjnego”: co publisia chce, to ma. Chce fantasy – ma, chce kryminała –
proszę bardzo. Chce… to ma. I tak dalej, jak mawiał Kurt Vonnegut jr.
Okiem na Horror:
Dziękuję bardzo za rozmowę i czekamy na dalsze wznowienia cyklu "Moherfucker"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz