Minęło już
sporo czasu, a u nas nie pojawiła się relacja z tegorocznego POLCONu. Nadrabiam
więc jak najszybciej, ponieważ działo się i to dużo, pomimo jednodniowego
pobytu ekipy Okiem na Horror.
Droga do
Wrocławia, to była podróż przez mękę. Ponieważ miałem wygospodarowany jeden
dzień na przyjazd do Wrocławia, to zakupiłem bilet na nocny pociąg, myśląc, że
spokojnie sobie dojadę. Jak się okazało – słowo „spokojnie” było tylko czczym
marzeniem. Pociąg na trasie Kołobrzeg – Kraków wypełniony był po brzegi i to
była tylko zapowiedź, tego co miało się dziać w nocy. Do przedziału trafiłem z
rozrywkową grupą, którą właściciel domków w Mielnie wyrzucił z powodu
notorycznych imprez jakie organizowali. Oczywiście odpowiedni zestaw
aluminiowych puszek posiadali ze sobą, wiec perspektywa przekimania w
przedziale oddaliła się bardzo szybko. Niestety na korytarzu ulgi znaleźć nie
można było także. Ludzie śpiący na podłogach, owinięci śpiworami i leżący na klimatach,
latające dzieciaki i powracający z turnusów rehabilitacyjnych emeryci. Pięknie.
Trochę przypomniał się mi wyjazd na Jarocin w 94 roku, było podobnie jeżeli
chodzi o ścisk. Tzn. wtedy lekko przerzedziło się w Poznaniu, gdy ktoś
krzyknął, że łysi są na dworcu.
I kompletnie nie rozumiem, dlaczego ta kolej
narzeka na brak obłożenia miejsc w pociągach.
Simon Zack |
Dotarłem do
Wrocławia o szóstej rano. Moje ulubione miasto przywitało mnie dobrą pogodą,
zapowiadał się świetny dzień. Dotarłem do Macieja Lewandowskiego, który uraczył
mnie i Simona Zacka śniadaniem, następnie po wypiciu dwóch kubków kawy
ruszyliśmy na POLCON.
Ponieważ był
to piątek, to przed wejściem frekwencja nie robiła szału (z tego co słyszałem,
w weekendowe dni było znacznie lepiej). Odebraliśmy wejściówki prasowe i
ruszyliśmy ku przygodzie.
Musze
wspomnieć o organizacji Konwentu. Pod względem logistycznym to była porażka.
Tak. Impreza rozrzucona w dwóch budynkach, powodowała, że podążając za
prelekcjami, trzeba było przemieszczać się po dość sporym terenie. O
ile to nie stanowiło problemu, to oznaczenie sal i miejsc, gdzie odbywają się spotkania
pozostawiało wiele do życzenia. Widziałem ludzi, jak ja, którzy niczym zombie
poszukiwali sal. A tak naprawdę wystarczyło postawić kilka strzałek na samym
terenie i to rozwiązałoby problem. Od razu wspomnę, że nie jest to tylko moja
opinia. Powiem też, że do pozostałych elementów organizacji, nie mam żadnych
zastrzeżeń.
Jack Ketchum |
Zgodził się od razu i tak zaczęła się niesamowita przygoda ze światowym horrorem ekstremalnym.
Jack Ketchum i Brain Brett |
Nadmienię, że
jak zwykle na takie imprezy, plecak miałem wypełniony książkami, które
„krzyczały” o dedykacje i autografy. Także jak zwykle pod koniec dnia,
przeklinałem swoją pazerność, bo plecak ciążył mi już niemiłosiernie. Poprosiłem
Jacka o autograf na egzemplarzu „Dziewczyny z sąsiedztwa”, prebooku, który
otrzymałem od wydawnictwa Papierowy Księżyc. Jack spojrzał z zaskoczeniem co to
za cudo. Wyjaśniłem, że teraz będzie to „Biały kruk”.
Pierwsza dedykacja
zdobyta. Szybko dopiliśmy piwo i wraz z amerykańskim pisarzem ruszyliśmy na
spotkanie z Edem. Jack oczywiście z plastikowym kubkiem pełnym piwa. Przed
wejściem do budynku natknęliśmy się na Briana Bretta, autora „Malowanego
człowieka” – jednej z najwspanialszych powieści dark fantasy.
Krzysiek Korsarz, Maciek Lewandowski, Robert Cichowlas, Łukasz Radecki i Simon Zack |
Zdjęcie zrobione podczas spotkania z Lee, gdzie siedzę obok Jacka i Briana w pewien sposób wynagradza mi te stracone. Ale i tak do dzisiaj żałuję, żałuję jak cholera, że Maciej wybrał z domu najdroższą lustrzankę i ta jedyna była rozwalona. Ech….
Jak się
okazało, jeszcze nie raz spotkaliśmy się z najstraszniejszymi facetami Ameryki,
oczywiście w strefie food, gdzie piliśmy piwo i rozmawialiśmy. W miedzy czasie
pojawił się nasz rodzimy horrorowy światek w osobach: Krzyśka "Korsarza" Bilińskiego, Roberta Cichowlasa, z
którym na spotkanie umawialiśmy się podaj od dwóch lat, Łukasz Radecki z Dagą,
Tomek Czarny,
Tomek Siwiec z żoną i cała masa znajomych twarzy.Piątek minął na rozmowach, śmiechu, zwiedzaniu miasta i spotkaniach, na które tak bardzo czekałem. Już drugi raz nie udało się mi zdobyć wpisu Mai Lidii Kossakowskiej (jakieś fatum – na Coperniconie podobnie „Takeshi” pozostał bez autografu)
To był świetny
dzień, powoli zbliżał się godzina mojego powrotu. Żałowałem bardzo, ponieważ na
sobotę zaplanowano kilka fajnych spotkań i paneli. Cóż, nie można mieć
wszystkiego. Najważniejsze, że spotkałem się z moimi mistrzami horroru
ekstremalnego oraz znajomymi. Było wspaniale i szkoda, że następny POLCON bodaj
w Rzeszowie? Albo jeszcze dalej. Raczej nie dotrę.
Powrót to
powtórka za nocnej jazdy, z tym, że nie miałem miejscówki i wzorem innych
postanowiłem przespać się na korytarzu, co nie było łatwe. Każdy walczył o swój
kawałek podłogi. Masakra jakaś. Po powrocie do domu czekały na mnie zamówione
regały na książki, więc zabrałem się do ich składania, a potem ustawiania
książek i jakimś cudem dotrwałem do wieczoru z zazdrością przeglądając
facebooka i widząc, jak ci, co pozostali we Wrocławiu świetnie się bawią.
Przy okazji chcieli
podziękować Karolinie „Manguście” Kaczkowskiej za zorganizowanie bloku horroru
na POLCONie. Świetna robota. Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz