Książek Jamesa Rollinsa w biblioteczce mam bodajże jedenaście.
Niemal wszystkie czekają na swoją kolej, więc nadrabiam zaległości w każdej wolnej chwili. Dotychczas przeczytałem pierwszy tom
zakonu Sangwinistów „Ewangelię krwi”. Wrażenia z tej lektury możecie znaleźć na blogu. Wspomnę dosłownie w jednym zdaniu, że połączenie elementów horroru i
powieści sensacyjnej Rollinsowi wyszło świetnie. Na pewno przeczytam dalsze
losy bohaterów, w kolejnych dwóch tomach. Jednak, aby poznać szerszy dorobek
autora sięgnąłem po powieść, która nie jest częścią żadnego cyklu.
„Podziemny labirynt” to powieść o podroży do wnętrza ziemi,
gdzie przez miliony lat skrywany przed człowiekiem istniał nieznany świat. To
świat zadawałoby się wymarły, znajdujący się na mroźnej Antarktydzie, skryty w
kraterze wulkanicznym, przecięty setkami korytarzy, dziesiątkami grot, małych i
olbrzymich. To świat cudów i skarbów. I jeszcze czegoś……
Grupa starannie wyselekcjonowanych naukowców ma zbadać
ciągnący się setkami kilometrów system tuneli i jaskiń. Wszystko znajduje się
pod zmarzliną Antarktydy. Wyruszają w drogę. Zespół skkłada się z kilku osób, każdy z nich innej
specjalności min: mamy biologa, geologa czy antropologa. Wyruszają zbadać
korytarze. Misja wydaję się łatwa. Sam fakt istnienia systemu jaskiń, w których
znajdują się wykute w skale legowiska sprzed kilku milionów lat są tylko początkiem
rewolucyjnych odkryć, które na nich czekają.
Na miejscu okazuje się, że początkowy cel jakim było
zebranie próbek i eksploracja tuneli, zostaje zmieniony w misję ratunkową. Kilka
tygodni wcześniej w mroczne korytarze wyruszyła inna ekipa, po której ślad
zaginął.
Rollins wręcz wspaniale prowadzi akcję, buduje napięcie,
mroczną atmosferę, tajemnicę i czuć w powietrzu, że to nie koniec
niespodzianek. Do tego wszystkiego dokłada terrorystę, który gra we własną grę.
Gdy nasza drużyna schodzi w podziemi robi się strasznie. Autor tworzy klimat
charakterystyczny dla horroru. Ciemność, atmosfera grozy, strach i wymarłe zdawałoby się ślimaki, które niczym
pijawki atakują Bena, jednego z głównych bohaterów. Do tego jedna z uczestniczek
cierpi na klaustrofobię, więc mamy rewelacyjny zadatek na bardzo mroczny
thriller.
Niestety, wszystko bierze w łeb. Rollins obdarowuje nas
dinozaurami. No ok - mieszanką torbaczy i gadów, jednak żywcem wyjętych niczym T-rexy z Jurassic
Park. Atmosfera tajemnicy w jednym momencie siada. Zaczyna się typowa walka o przetrwanie.
Uciekną, czy wszystkich pożrą wygłodniałe bestie? Pomijam fakt, że autor stara
się wytłumaczyć jakim cudem całe stado... Ba! Kolonia, przetrwała w mrokach obślizgłych, wulkanicznych korytarzy. Ja tego nie kupiłem. O ile drobne,
zmutowane organizmy jak najbardziej do mnie przemawiały i w świeże muszle wymarłych miliony lat temu skorupiaków byłem w stanie uwierzyć, to w dinozaury NIE.
Gdy już się przyzwyczaiłem, że czytając „Podziemny labirynt” będę miał przed
oczami cały czas wspomniany Jurassic Park, Rollins dokłada nam autochtonów,
także jakimś cudem żyjących w odosobnieniu, kurczę..... szmat czasu. Poddałem się
niemal, jednak doczytałem do końca.
James! Wracam do trylogii Sangwinistów.
W dwóch zdaniach? Mega rewelacyjny początek, materiał na
powieść łączącą w sobie elementy filmów serii Aliens, „Coś” Carpentera, czy nowelę „Gen”
H.A. Knighta. Cudo. Jednak zdecydowany strzał około setnej strony wszystko
burzy. Dla fanów dinozaurów lektura obowiązkowa. Dla mnie, pomimo dynamicznie i
dobrze prowadzonej przez całą powieść akcji, pomysł zepsuty. Szkoda. Jednak
wierzę w Rollinsa i z ciekawością przeczytam kolejną powieść.
Ale tutaj ....ach, szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz