Czekałem na tą pozycję od dawna i liczyłem, że
w końcu ukaże się w kraju nad Wisłą. No i jest. Powieść niemal kultowa wśród
wyznawców twórczości Lee. Tej niesamowitej otoczki dodaje jej zapewne fakt, że
to hołd, podziękowanie Edwarda Lee dla Howarda Philipsa Lovecrafta. To jakby rozliczenie się autora za inspiracje
i wpływ jaki wywarł Lovecraft na całą twórczość Lee. Przecież w wielu jego
utworach pojawiają się odniesienia do mitologii Cthulhu, nawet jeżeli nie
jednoznacznie, to duch Providence unosi się niemal nad każdą książką Lee. O
uwielbieniu dla H.P.La Ed opowiadał nie raz i przy wielu okazjach, paradując
zresztą w koszulce z wizerunkiem swojego mistrza. Przypomnijcie sobie Polcon w
2016 roku.
Wracamy
do „Zgrozy w Innswich” . To bardzo mocne nawiązanie do jednego z najznakomitszych
opowiadań Lovecrafta „Zgroza w Innsmouth”. Nasz bohater, miłośnik twórczości
H.P.La podąża szlakiem autora, odwiedza miejsca gdzie ten przebywał, gdzie pijał
kawę i o ile to możliwe – także miejscowości, w których dzieje się akcja
opowiadań. Foster Morley dociera do tytułowego Innswich, które jak się okazuje,
jest kalką Innsmouth (lub odwrotnie). Morley rozpoczyna własne ‘dochodzenie”,
aby jak najwięcej dowiedzieć się o mieście i jego mieszkańcach, pragnie
nasiąknąć atmosferą tego miejsca, które co chwila odkrywa przed nim
zadziwiająco zbieżne fakty z treścią prawdziwej noweli Lovecrafta.
Jedynym
minusem książki jest okładka, chociaż zdążyłem już się do niej przyzwyczaić. Na
początku wydawała się mi okropna w każdej wersji, a powstały chyba trzy. Wszystkie tragiczne.
Idziemy
dalej i na tym minusy się kończą.
Swego
czasu miałem przyjemność posłuchać jednej z audycji radiowych, podcastu, gdzie
rozbierano Zgrozę niemal na czynniki pierwsze i z eteru wylewało się wręcz
narzekanie, jak to jest słabe, a że nieudana kopia i słabe, i słabe. Powiem tak.
Kompletnie tego nie rozumiem. Mówienie, czy pisanie, że po lovecraftowskim
horrorze Lee spodziewano się czegoś więcej, czegoś bardziej w duchu H.P.La (a może
bardziej w duszy), to jakieś totalne nieporozumienie. Znając twórczość Lee
należy się nastawić na klimaty Lee. Autor ten, nigdy nie napisze tekstu pokroju
Derletha, Wilsona czy Bishop. Lee po prostu pisze inaczej. I tak zaskoczeniem
jest niemal brak mocnych opisów z których znamy autora. Tak naprawdę w całej
powieści nie stykamy się z wulgarnym językiem, wyuzdanymi i dosłownie opisanymi
scenami. Widać, że Lee tonuje to wszystko i jeżeli ktoś się spodziewał czegoś
na wzór „Sukkuba” to może być zawiedziony. Niemniej, każdy kto zaczerpnął prozy
obydwu Panów, powinien być usatysfakcjonowany. Mamy tutaj przecież to, co jest charakterystyczne
dla utworów z kręgu mitologii Cthulhu podane niemal od pierwszej strony. Jest
klimat, napięcie, groza i niesamowitość. Jest strasznie i groźnie, świetne pomysły
mieszają się jakby z ogranymi już chwytami, jednak podane w bardzo wyważony
sposób. Jest także osoba samotnika z Providence i pomimo, że finał może okazać się do
przewidzenia, jednak zaskakuje. Ok. Może końcówka nie jest najmocniejszą stroną
całej książki i można tutaj zarzucać autorowi, że przesadził, przebarwił,
spłycił klimat całej powieści, to ogólnie „Zgroza w Innswitch” jest najbardziej udaną pozycją Domu Horroru.
Świetny
horror, który nie nudzi, ale i nie obrzydza, wprowadza świeży oddech bazując na
klasycznym tchnieniu. POLECAM!
Ogromnie dziękuję za polecenie i wspaniale zrecenzowanie tej książki. Bardzo lubię utwory Lovecrafta a dotąd nie wiedziałam, że jest kontynuacja. I to tak dobra.
OdpowiedzUsuń