'Uderz w stół, a nożyce się odezwą", mówi staropolskie przysłowie. Niedawno na stronie www.polskagroza.pl ukazał się art Piotra Borowca o horrorze ekstremalnym. Tekst ten podlinkowaliśmy na Oku. Ponieważ Piotr wywołał z nazwiska Tomasza Siwca z Horror Masakry, ten nie pozostał dłuży i poinformował, że będzie odpowiedź. Dzisiaj odpowiedź jest i możecie przeczytać nie tylko ją, ale i art Piotra, na blogu Oka (za udostępnienie dziękujemy naczelnemu polskiejgrozy.pl). Ustaliliśmy z Tomkiem, że odpowiedź znajdzie się na blogu Oka, aby jak najwięcej ludzi, mogło zapoznać się z tymi dwoma, jakże odmiennymi punktami widzenia.
DUCHY W PRZEŚCIERADŁACH KONTRA KREW I FLAKI.
Piotr Borowiec - Krew i flaki.
(art zamieszczony na polskagroza.pl)
Przyznam się, że chociaż lubię czasem czytać treści brutalne, obfitujące w opisy wszelkich okropności, nic nie jest w stanie mnie znudzić szybciej niż gore. Jedno opowiadanie, może dwa pod rząd, fragment powieści i tyle. I nie chodzi o to, że horror ekstremalny jest z gruntu złą literaturą. Nie. Jest tam tyle samo gniotów co i w jakimkolwiek innym gatunku. Po postu mnie to okropnie nudzi.
Kolejny zbiorowy gwałt, połączony z morderstwem i kanibalizmem. O, fajnie. Następny psychopata ćwiartujący rodziców na oczach dzieci, po czym zmuszający owe dzieci do zabijania się nawzajem. Nieźle, nieźle. Dalsze scenki rodzajowe, z karmieniem świń noworodkami, robieniem pasztetów z martwych płodów i analną penetracją dokonaną obciętą ręką. No dobrze, wszystko ślicznie, ale gdzie w tym wszystkim miejsce na dobrą opowieść?
Nie ma problemu, jeśli autor horroru ekstremalnego „zapomni” oprócz przysłowiowych flaków i krwi wrzucić do tekstu cokolwiek interesującego. Przeczytam, odłożę, zapomnę. Problem zaczyna się, gdy w tekście gore znajdziemy intrygujący koncept, zaskakujący twist, dobrze nakreśloną postać. Wtedy – mnie przynajmniej – zaczyna nurtować bardzo niewygodne pytanie: PO CO? Po co takie stężenie makabry, jaki jest powód wrzucenia do tekstu, który intryguje czymś innym, końskiej dawki nudnego okropieństwa?
I to jest pierwszy problem horroru ekstremalnego. Zbyt często w tych tekstach jest dużo brutalności bez żadnego uzasadnienia. Ekscytowanie czytelnika? Fakt, mnie samego groza i makabra fascynują. Nie zatrzymuję się, co prawda, przy wypadkach samochodowych, nie oglądam namiętnie zdjęć z sekcji zwłok, ale jest we mnie ogromna ciekawość śmierci. Z tym, że ona jest szybko zaspokajana, jako widza i czytelnika dużo bardziej intryguje mnie opowieść. I jeśli po trzeciej, czwartej czy piątej scenie tortur i dekapitacji, tej historii nie dostaję, nudzę się. Podobnie jak dziewięćdziesiąt dziewięć procent odbiorców.
Szokowanie czytelnika? No, przykro mi, panie i panowie ekstremiści, nasz kochany horrorowy Hezbollahu, radykałowie gore. Nic z tego. W liceum omawiane są reportaże Nałkowskiej i opowiadania Borowskiego, teksty w których mówi się o przerabianiu ludzi na mydło, o fabrykach śmierci, w których pracuje się z biurokratycznie wyznaczoną wydajnością. Jaka literacka fikcja jest w stanie przebić horrory zafundowane ludzkości przez totalitaryzmy?
Zresztą, kwestia szokowania makabrą jest stara jak sam horror. To wszystko już było, niestety. Weźmy na przykład Edgara Allana Poe. Wydawać by się mogło, że autor z połowy XIX wieku jest bardzo odległy od współczesnego ekstremum. Czyżby? W „Berenice” mamy przecież:
a. chorego psychicznie narratora;
b. jego piękną kuzynkę (i narzeczoną), która zapada na chorobę. Jako zmarła, kobieta zostaje złożona do grobu;
c. po czym narrator wyrywa jej wszystkie zęby;
d. oblubienicę pogrzebano żywcem.
a. chorego psychicznie narratora;
b. jego piękną kuzynkę (i narzeczoną), która zapada na chorobę. Jako zmarła, kobieta zostaje złożona do grobu;
c. po czym narrator wyrywa jej wszystkie zęby;
d. oblubienicę pogrzebano żywcem.
Obsesja, przedwczesny pogrzeb, ciężkie okaleczenie, tym co różni autorów horroru ekstremalnego od twórczości Poego, jest fakt, że współcześni pisarze cholernie nudzą obfitymi w szczegóły opisami makabry. Często zupełnie nieistotnymi dla opowiadanej historii. I tu dochodzimy do drugiego z problemów horroru ekstremalnego, a mianowicie takiego, że bardzo ciężko jest w ogóle mówić o nim jako o gatunku, czy podgatunku literackim. Jest to problem niezauważany przez pisarzy, którzy z tym nurtem się identyfikują. Co ciekawe, twórcy ci bardzo często podkreślają swoją odrębność. I tu jest trzeci problem, w tej chwili najważniejszy.
Ową „odrębność” dość jasno wyłożył czołowy polski „ekstremista”, Tomasz Siwiec w wywiadzie dla „Okiem na Horror”. MordumX rozróżnia: „literaturę grozy”, „horror” i „horror ekstremalny”. Ta pierwsza to zwykłe „powieści o duchach i skrzypiących drzwiach”. Mocniejszy jest „horror” czyli „napięcie, strach, makabra i zajebiście mocna historia, »Pradawne zło»,« Ymar»”. Skrajny biegun reprezentuje „horror ekstremalny”, a więc „wycieczka dla ludzi o wyjątkowo mocnych żołądkach i dość tolerancyjnych umysłach”.
Wywiad ten bardzo mi się spodobał, tak bardzo, że odpowiedziałem na niego dość długim komentarzem: Ja osobiście uważam że takie ścisłe rozróżnienie jest jednak bez sensu. Weźmy jakiś klasyczny schemat literatury grozy, jakim jest zemsta zza grobu. Upiór paskudny mści się na żywym (jeszcze) człowieku. Jeśli działanie upiora polega tylko na efektownym straszeniu nieszczęśnika, doprowadzając go do szaleństwa i samobójstwa (bohatera, nie czytelnika) to mamy ghost story, literaturę grozy. Jeśli przy okazji nieszczęśnik wytnie w pień swoją rodzinę, to mamy horror. Jeśli tych rodzin będzie odpowiednio dużo, to już mamy horror ekstremalny. Schemat ten sam, efekt ten sam, tylko środki różne. Jasne, określanie wszystkiego, co operuje oddziaływającym na czytelnika nastrojem niesamowitości jako horror to nieporozumienie. Ale tak samo nieporozumieniem jest stawianie w opozycji względem siebie rożnych odmian tej samej, w gruncie rzeczy, literatury. I horror ekstremalny i łagodne ghost story mają to samo źródło, które ja określiłbym jako „opowieść niesamowita”. Kwestia JAK dany autor niesamowitość w utworze osiąga jest pomimo wszystko drugorzędna – byleby to robił dobrze.
Obserwując profil innego polskiego autora horroru ekstremalnego odniosłem ostatnio wrażenie, iż twórcy tego nurtu, często traktują nasycanie tekstu makabrą nie jako cel sam w sobie, co często im się zarzuca, ale jako pretekst, do podkreślania swojej niszowości, odmienności, swoiście pojmowanej elitarności. Oto bowiem Tomek Czarny na swoim oficjalnym profilu pisze: „Dosyć mam już historii pisanych o duszkach Kacperkach, strzygach zza płotu, opowieści z dreszczykiem i innego pitu pitu. Polski horror nieubłaganie zmierza w stronę Gumisiów, smerfów i ogólnie bajek dla dzieci. A ja nie chcę być bajkopisarzem, cokolwiek to znaczy”. Wpis kończy zapewnienie, iż nowe rzeczy autora to będzie: „100 % hardcore, 100 % gore, 100 % porn”. OK. Rozumiem. A ile w tym będzie „procent” błyskotliwych dialogów, ciekawych postaci, ważnych problemów?
Z całego serca kibicuję polskiemu horrorowi ekstremalnemu. Kibicuję rodzimemu ghost story, weird fiction i wszelkim innym gatunkom literatury mającej swoje źródło w niesamowitości. Mam przy tym nadzieję, że nasi „ekstremiści horroru” nie będę traktowali brutalności, makabry i drastyczności jako czegoś na tyle istotnego, aby używać tych środków jako jedynego wyznacznika swojej odrębności. Bo makabra to tylko narzędzie, jedno z wielu, do osiągnięcia celu.
A jest nim opowiedzenie jak najlepiej, jak najciekawszej opowieści.
Tomasz MordumX Siwiec - Jeszcze więcej "Krwi i flaków"
W odpowiedzi na:
http://www.polskagroza.pl/krew-i-flaki/
Przyznam bez bicia, że zdumieniem w oczach przeczytałem kilka razy artykuł Piotra Borowca dotyczący, nie tyle horroru ekstremalnego, ile niezrozumiałej dla mnie plątaniny sfrustrowanego grozopiewcy. Przyznam również, że długo zastanawiałem się, jaki cel przyświecał autorowi, aby poruszać w sposób absolutnie błędny i niesprawiedliwy pewne zasady. Nie mam także pojęcia, z jakimi dziełami literackimi z gatunku horroru ekstremalnego zapoznał się ów autor, zarzucając gatunkowi brak miejsca na dobrą opowieść.
Pierwsze i najważniejsze co mnie tknęło podczas lektury artykułu, to żałosne (szukałem innego słowa, ale jakoś tak to czuję) rezerwowanie wyłączności na dobrą opowieść, wyłącznie twórcom grozy czy ghost story. Facet nie dopuszcza, że w horrorze ekstremalnym może pojawiać się bardzo ciekawa fabuła, interesujące zwroty akcji, a jedynie, na co stać twórców horrorów ekstremalnych, to bezsensowne epatowanie przemocą i nudzące opisy jakichś makabrycznych wypadków.
W dalszej części tekstu dostajemy pytanie: cyt ” PO CO? Po co takie stężenie makabry..." Rany — Mówimy i piszemy o horrorze, prawda? A prawda jest taka, że w przeciwieństwie do opowieści grozy, horror ekstremalny nie pozostawia złudzeń. Tutaj nie ma miejsca na domysły, a ból, strach i przemoc (które są nieodłącznym elementem tego gatunku) zostają nakreślone grubą kreską. Nie, przypuszczeniem. Nie, domniemaniem, ale rozłożeniem danego okropieństwa, czy nieszczęścia na pierwiastki i czynniki pierwsze.
Rodzi się pytanie – po co to robić? To tak samo, jak z przyprawami do zupy. "Magujecie" lub "pieprzycie" czasami? Ostra makabra wcale nie przyćmi smaku DOBREJ opowieści, a jedynie słusznie ją doprawi do stanu mniej lub bardziej akceptowalnego dla danego konsumenta, czyli czytelnika horroru. Tak jak sól poprawia smak frytek, tak samo rzeź, makabra poprawia smak horroru. Zatem umiejętne rzucanie flakami jest bardzo ważne, aby nadać „potrawie” odpowiedni kunszt i posmak. To jest konieczne, aby podawane potrawy (opowieści) nie były mdłe lub zupełnie bez smaku. Żebyśmy w ogóle wiedzieli, z czym mamy do czynienia.
Drogi Piotrze – Twoje zastrzeżenia na temat tzw. przestarzałego szokowania czytelnika są według mojego przekonania zupełnie nie na miejscu. To zderzenie zupełnie dwóch różnych dziedzin literackich, których w żadnym wypadku nie powinno się porównywać.
Mówimy o horrorze ekstremalnym, tak? Zatem — Jak można porównywać reportaż Nałkowskiej np. do „Patyczary” Edwarda Lee? Lub „Ureu hydroxynerum” (jakiegoś tam autora) do dokumentalnych zapisów okrucieństw wojny? Te porównania są kompletnie nie na miejscu i według mojego przekonania nie mogą stanowić żadnych argumentów.Czy na serio wierzysz, że przywołanie osoby Edgara Alana jest odpowiednim przykładem, aby zademonstrować, że „wszystko, co zawarte w horrorze ekstremalnym, to już było”? Poe... (uwierz) to nie jest najlepszy pisarz, jeżeli chodzi o horror ekstremalny, serio :)
Negujesz pan istnienie w ogóle gatunku horroru ekstremalnego jako takiego. Tyle że, nie rozumiem – jaki jest sens rozpisywania się o czymś, czego nie ma? Skoro on według twojego przekonania — nie istnieje??? Ja uważam, że istnieje i już śpieszę z wyjaśnieniem, dlaczego tak myślę. Nie ma co ukrywać, że obecnie jest to odłam niezwykle niszowy. Ale jest!
Gatunek horror ekstremalny istnieje i jest cholernie potrzebny, aby rozróżnić zasadnicze różnice między dzielącymi nas (ciebie i mnie) gatunkami. Mowa np. o tym, aby nie pomylić „Wszystkich białych dam” z prześcieradłami na głowach, robiących bu(!) — z ociekającym krwią i żółcią piekielnymi kurwiszonami, które zamiast bu(!) zgwałcą cię w trzustkę, a z twoich parujących jelit zrobią sobie nowe kolczyki.
Są dwie damy?
Jest między nimi wyraźna różnica? (Jest!)
Są dwa gatunki horroru? (Są!)
Są między nimi wyraźne różnice? (Są!)
No przecież...Czy ta różnica jest na tyle odczuwalna, że pewna część czytelników odłoży opowieść na półkę, zapoznając się już z samą jej etykietką? Myślę, że tak. Bardzo, ale to kurewsko bardzo (i być może stąd taki lekki agresor u mnie) nie spodobało mi się w twoim tekście wrzucenie mnie do jednego wora z jakąś nieznaną mi grupą pisarzy horroru ekstremalnego. Przede wszystkim kogo masz na myśli pisząc — pisarze horroru ekstermalnego? Dawaj mi, choć pięć polskich nazwisk. Te wszystkie zarzuty typu; brak ciekawej historii w tekstach autorów ekstremalnych, to dość dyskusyjne zagadnienie. Tutaj nie będę bronił konkretnych osób, bo zdaję sobie sprawę, że ów problem zapewne istnieje. Jednak mogę ci udowodnić, że od samego początku mojej pisarskiej drogi starałem się, aby me teksty opierały się przede wszystkim na fundamentach porywających historii. Odbiór tych opowieści jest różny ze względu na dość szeroki wachlarz odbiorców, natomiast nigdy, przenigdy nikt nie powiedział, czy napisał, że moje tekst to tylko zwykły opis pojedynczej krwawej sceny lub jakiejś makabrycznej sytuacji. Zawsze starałem się, by w tym było coś więcej.
To moja wizja, którą staram się konsekwentnie realizować i nie ma tutaj mowy o kpinie z czytelnika. Dlatego też nie powinno być mowy o mnie jako przynależności do tajnej, zorganizowanej grupy nadętych ekstremą pisarzy. Nie chce się odnosić do tematu obserwacji profilu „innego pisarza”, o którym mowa w tekście, natomiast: Po pierwsze to spore nadużycie zarzucać nawet nie pisarzowi, ale grupie pisarzy cwaniakowanie przed fandomem i nazywanie ich działań — egoistyczną ”elitarnością”. Serio gdzieś to widziałeś, czy to wynika z obserwacji jednego, wymienionego przez ciebie profilu? Pisarze w różnoraki sposób próbują dotrzeć do coraz to większej grupy odbiorców. To naturalne, iż każdy z nas ma na to inne sposoby.
Natomiast, jeżeli chodzi o promowanie horroru ekstremalnego, to serio — nie widzę nic niestosownego w umiarkowanym nazewnictwie pewnych „słodyczy” po imieniu. To wyjątkowy gatunek literacki, dlatego czasami należy (wręcz trzeba!) pokazać ewentualnemu konsumentowi, co jest w menu. Te sympatyczne nazwy typu; porn, gore, ekstreme, mogą pełnić funkcję zarówno straszaka, jak i drogowskazu z jednoczesnym wskazaniem na znaki ostrzegawcze.Tak szczerze miałem nie komentować tego artykułu z dwóch powodów.(Bez urazy, oczywiście) Jednak uważam, że poruszanie tego tematu było kompletnie niepotrzebne i idiotyczne.Bezsensowne – dlatego, że nie przekonasz nawet tych „wywołanych do tablicy” swoimi racjami. To ludzie o jasno i twardo nakreślonych zasadach i celach.Natomiast idiotyczne, ponieważ poza kilkoma wątpliwymi prowokacjami w tekście, kompletnie nic on nie wniesie, ani nie zmieni. Bo my (przyjmując, że istnieje jakaś nadąsana grupa ekstermopisarzy) mamy na to wyjebany, gruby, spocony chuj! ;)
Z poważaniem:Siwiec Tomasz MordumX
Pierwsze i najważniejsze co mnie tknęło podczas lektury artykułu, to żałosne (szukałem innego słowa, ale jakoś tak to czuję) rezerwowanie wyłączności na dobrą opowieść, wyłącznie twórcom grozy czy ghost story. Facet nie dopuszcza, że w horrorze ekstremalnym może pojawiać się bardzo ciekawa fabuła, interesujące zwroty akcji, a jedynie, na co stać twórców horrorów ekstremalnych, to bezsensowne epatowanie przemocą i nudzące opisy jakichś makabrycznych wypadków.
W dalszej części tekstu dostajemy pytanie: cyt ” PO CO? Po co takie stężenie makabry..." Rany — Mówimy i piszemy o horrorze, prawda? A prawda jest taka, że w przeciwieństwie do opowieści grozy, horror ekstremalny nie pozostawia złudzeń. Tutaj nie ma miejsca na domysły, a ból, strach i przemoc (które są nieodłącznym elementem tego gatunku) zostają nakreślone grubą kreską. Nie, przypuszczeniem. Nie, domniemaniem, ale rozłożeniem danego okropieństwa, czy nieszczęścia na pierwiastki i czynniki pierwsze.
Rodzi się pytanie – po co to robić? To tak samo, jak z przyprawami do zupy. "Magujecie" lub "pieprzycie" czasami? Ostra makabra wcale nie przyćmi smaku DOBREJ opowieści, a jedynie słusznie ją doprawi do stanu mniej lub bardziej akceptowalnego dla danego konsumenta, czyli czytelnika horroru. Tak jak sól poprawia smak frytek, tak samo rzeź, makabra poprawia smak horroru. Zatem umiejętne rzucanie flakami jest bardzo ważne, aby nadać „potrawie” odpowiedni kunszt i posmak. To jest konieczne, aby podawane potrawy (opowieści) nie były mdłe lub zupełnie bez smaku. Żebyśmy w ogóle wiedzieli, z czym mamy do czynienia.
Drogi Piotrze – Twoje zastrzeżenia na temat tzw. przestarzałego szokowania czytelnika są według mojego przekonania zupełnie nie na miejscu. To zderzenie zupełnie dwóch różnych dziedzin literackich, których w żadnym wypadku nie powinno się porównywać.
Mówimy o horrorze ekstremalnym, tak? Zatem — Jak można porównywać reportaż Nałkowskiej np. do „Patyczary” Edwarda Lee? Lub „Ureu hydroxynerum” (jakiegoś tam autora) do dokumentalnych zapisów okrucieństw wojny? Te porównania są kompletnie nie na miejscu i według mojego przekonania nie mogą stanowić żadnych argumentów.Czy na serio wierzysz, że przywołanie osoby Edgara Alana jest odpowiednim przykładem, aby zademonstrować, że „wszystko, co zawarte w horrorze ekstremalnym, to już było”? Poe... (uwierz) to nie jest najlepszy pisarz, jeżeli chodzi o horror ekstremalny, serio :)
Negujesz pan istnienie w ogóle gatunku horroru ekstremalnego jako takiego. Tyle że, nie rozumiem – jaki jest sens rozpisywania się o czymś, czego nie ma? Skoro on według twojego przekonania — nie istnieje??? Ja uważam, że istnieje i już śpieszę z wyjaśnieniem, dlaczego tak myślę. Nie ma co ukrywać, że obecnie jest to odłam niezwykle niszowy. Ale jest!
Gatunek horror ekstremalny istnieje i jest cholernie potrzebny, aby rozróżnić zasadnicze różnice między dzielącymi nas (ciebie i mnie) gatunkami. Mowa np. o tym, aby nie pomylić „Wszystkich białych dam” z prześcieradłami na głowach, robiących bu(!) — z ociekającym krwią i żółcią piekielnymi kurwiszonami, które zamiast bu(!) zgwałcą cię w trzustkę, a z twoich parujących jelit zrobią sobie nowe kolczyki.
Są dwie damy?
Jest między nimi wyraźna różnica? (Jest!)
Są dwa gatunki horroru? (Są!)
Są między nimi wyraźne różnice? (Są!)
No przecież...Czy ta różnica jest na tyle odczuwalna, że pewna część czytelników odłoży opowieść na półkę, zapoznając się już z samą jej etykietką? Myślę, że tak. Bardzo, ale to kurewsko bardzo (i być może stąd taki lekki agresor u mnie) nie spodobało mi się w twoim tekście wrzucenie mnie do jednego wora z jakąś nieznaną mi grupą pisarzy horroru ekstremalnego. Przede wszystkim kogo masz na myśli pisząc — pisarze horroru ekstermalnego? Dawaj mi, choć pięć polskich nazwisk. Te wszystkie zarzuty typu; brak ciekawej historii w tekstach autorów ekstremalnych, to dość dyskusyjne zagadnienie. Tutaj nie będę bronił konkretnych osób, bo zdaję sobie sprawę, że ów problem zapewne istnieje. Jednak mogę ci udowodnić, że od samego początku mojej pisarskiej drogi starałem się, aby me teksty opierały się przede wszystkim na fundamentach porywających historii. Odbiór tych opowieści jest różny ze względu na dość szeroki wachlarz odbiorców, natomiast nigdy, przenigdy nikt nie powiedział, czy napisał, że moje tekst to tylko zwykły opis pojedynczej krwawej sceny lub jakiejś makabrycznej sytuacji. Zawsze starałem się, by w tym było coś więcej.
To moja wizja, którą staram się konsekwentnie realizować i nie ma tutaj mowy o kpinie z czytelnika. Dlatego też nie powinno być mowy o mnie jako przynależności do tajnej, zorganizowanej grupy nadętych ekstremą pisarzy. Nie chce się odnosić do tematu obserwacji profilu „innego pisarza”, o którym mowa w tekście, natomiast: Po pierwsze to spore nadużycie zarzucać nawet nie pisarzowi, ale grupie pisarzy cwaniakowanie przed fandomem i nazywanie ich działań — egoistyczną ”elitarnością”. Serio gdzieś to widziałeś, czy to wynika z obserwacji jednego, wymienionego przez ciebie profilu? Pisarze w różnoraki sposób próbują dotrzeć do coraz to większej grupy odbiorców. To naturalne, iż każdy z nas ma na to inne sposoby.
Natomiast, jeżeli chodzi o promowanie horroru ekstremalnego, to serio — nie widzę nic niestosownego w umiarkowanym nazewnictwie pewnych „słodyczy” po imieniu. To wyjątkowy gatunek literacki, dlatego czasami należy (wręcz trzeba!) pokazać ewentualnemu konsumentowi, co jest w menu. Te sympatyczne nazwy typu; porn, gore, ekstreme, mogą pełnić funkcję zarówno straszaka, jak i drogowskazu z jednoczesnym wskazaniem na znaki ostrzegawcze.Tak szczerze miałem nie komentować tego artykułu z dwóch powodów.(Bez urazy, oczywiście) Jednak uważam, że poruszanie tego tematu było kompletnie niepotrzebne i idiotyczne.Bezsensowne – dlatego, że nie przekonasz nawet tych „wywołanych do tablicy” swoimi racjami. To ludzie o jasno i twardo nakreślonych zasadach i celach.Natomiast idiotyczne, ponieważ poza kilkoma wątpliwymi prowokacjami w tekście, kompletnie nic on nie wniesie, ani nie zmieni. Bo my (przyjmując, że istnieje jakaś nadąsana grupa ekstermopisarzy) mamy na to wyjebany, gruby, spocony chuj! ;)
Z poważaniem:Siwiec Tomasz MordumX
Ja pierdolę, nawet nie zmęczę do końca tej "polemiki". Sorry, ale taka obrona ekstremy pokazuje, że nic prócz tandety w niej nie ma, skoro musisz się uciekać do tak niskich zagrywek, więc wyświadczyłeś nurtowi niedźwiedzią przysługę.
OdpowiedzUsuń