Fantastyka
do kwadratu. „Światy Dantego” Anny Kańtoch.
Lojalnie uprzedzam: nie
umiem, nie lubię i nie powinienem pisać recenzji, szczególnie książek polskich
autorów. Jeśli pochwalę, wyjdę na
obrzydliwego lizusa, jeśli zganię, to mój tekst może zostać odebrany jako próba
dezawuowania pracy lepszych i mądrzejszych. W przypadku prozy Anny Kańtoch
czuję się rozgrzeszony: inna liga, do której ja nigdy się nie dostanę. Więc
chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie pomyśli, że recenzując „Światy Dantego”
będą starał się załatwić jakeś swoje osobiste interesy.
Mam też inny cel, który przyświeca mi gdy
pisze niniejszą recenzję –być może spisując swoje wrażenia i oceny zrozumiem
paradoks tej książki. Otóż podoba mi się ona niezwykle, jestem dosłownie
zachwycony zebranymi w niej
opowiadaniami, lecz w niemal każdym tekście widzę pewne wady. Jednak
wszelkie zgrzyty, błędy, jakieś drobne (lub nie) potknięcie nie przeszkodziły
mi w czerpaniu przyjemności z lektury a nawet – w pewnym sensie – ją uatrakcyjniły.
Może na zasadzie kontrastu, na tle wad zalety dobrej
prozy wręcz olśniewają.
Pierwszym, co zachwyca
jest niezwykle sprawne poruszanie się między różnymi gatunkami fantastyki. W
zasadzie nie jest błędem określenie „Światów Dantego” jako zbioru opowiadań
grozy. Należy przy tym zaznaczyć, iż w większości wypadków są to hybrydy
gatunkowe. I to bardzo udane. Tytułowa historia to rasowe science fiction z misją
ludzi w odległym świecie, jednak jest to SF połączone z demonicznym horrorem i
fantastyką metafizyczną. Jest to też
swoista meta – literatura, literatura o literaturze. Widzę w tym pewną ironię,
wszak „Boska komedia” to jedno z najważniejszych dzieł ludzkiej kultury. W
wizji Kańtoch fikcja Dantego urzeczywistnia się jako piekło. Dosłownie.
Pomysł, postaci, klimat
i pointa opowiadania mnie
zachwyciły. Znam te teksty z trochę
rozczarowującej antologii „Epidemie i
zarazy”. Czytany po raz drugi podobał mi się nawet bardziej niż za pierwszym
razem, chociaż zauważyłem pewne rozwiązanie, które osobiście uznaję za wpadkę
pisarki. Oto bowiem główna bohatera historii zostaje uratowana z opresji, w
ciężkim stanie ewakuowana na stację kosmiczną. W pewnym momencie budzi się, i
akurat w tej chwili, w której odzyskuje
przytomność, w zasięgu jej słuchu dwoje innych członków misji odbywa ważną dla
fabuły rozmowę. Bardzo nie lubię zbiegów okoliczności, pchających akcję do
przodu. I co z tego? To, co w opowiadaniu dzieje się później z nawiązką
rekompensuje ten zgrzyt.
„Duchy w maszynach” to kolejna hybryda, która łączy w sobie dwie z pozoru
nie przystające do siebie konwencje: opowieści o duchach i opowieści o
zagładzie świata – jaki – znamy. Jakie
jeszcze znacie postapokaliptyczne ghost – story? Do tego mamy bohatera
obdarzonego nadprzyrodzonymi zdolnościami oraz zupełnie niespodziewany zwrot
akcji mniej więcej w połowie tekstu. Mało? Pewnie, że mało, Kańtoch wplata więc
chyba najklasyczniejszy dla całej SF motyw. Jakie, tego nie napiszę, nie chcę
zdradzać szczegółów fabuły. Ta recenzja jest spóźniona o rok, ale być może jest
jeszcze jakiś nieszczęśnik który prozy tej pani nie zna. Powiem tylko, że ów
wątek wydaje mi się nie potrzebny, przez niego „Duchy…” z utworu bogatego w
pomysły zmieniają się w opowiadanie cierpiące na pomysłów klęskę urodzaju. Ale
czy to ma znaczenie? Nie, przecież drugie opowiadanie ze „Światów Dantego” jest
jednym z najlepszych polskich post – apo jakie czytałem.
Połączenie literatury noir z prozą niesamowitą jest chyba częściej
spotykane, co nie znaczy, że „Cmentarzysko potworów” jest opowiadaniem wtórnym.
Nie, przecież uczynienie z głównej postaci totalnego tchórza jest zabiegiem
dość ryzykownym. Podobno czytelnicy
lubią opowieści z bohaterami których da się lubić. Czego o głównej postaci
„Cmentarzyska…” powiedzieć nie mogę. Nie dość że brakuje mu odwagi, to jeszcze
jego działania dalekie są od jakiejkolwiek spektakularności. Jednak Tajemnica w
tym tekście okazuje się fascynująca, a jej wyjaśnienie satysfakcjonujące. Nawet
za bardzo, nie podobał mi się sam finał, w którym bohater dosłownie wyjaśnia
czego jego antagonista w przyszłości musi się bać. Jedno zdanie rzucone za
dużo, jednak nie psuje ono dobrego wrażenia.
„Za siedmioma stopniami” to z jednej strony rasowy horror, z drugiej
zabawa konwencją bajki. Tutaj również spotykamy się z antypatyczną
protagonistką i z fascynującą Tajemnicą. I podobnie jak poprzednio moje
zastrzeżenia budzi finał. Jest w nim użyta swoista odwrotność zabiegu „deus ex
machina”, bowiem zamiast niezbyt wiarygodnego uratowania bohaterki, mamy jej
niezbyt wiarygodne.. Dobrze, nie będę spoilerował. Warto przeczytać dla samego
klimatu, i dla pomysłu.
Zresztą, każde opowiadanie ze „Światów…” warto przeczytać. Nawet te,
które mogą się nie podobać. Mnie naprawdę nie przypadł do gustu „Człowiek
nieciągły”. Owszem, sam pomysł na TAKIEGO bohatera wydaje się znakomity, ja
widzę w nim dalekie echa neurotyków i szaleńców z opowiadań E. A. Poe. Jednak
sama historia, banalna i przewidywalna, nie porywa. Jednak najsłabszy tekst ze
zbioru, ciągle jest tekstem przynajmniej dobrym.
Na koniec wielbiciele Domenica Jordan dostaną
Domenica, i to w podwójnej porcji. Mam ogromną ochotę po raz kolejny złamać
reguły recenzenckiej przyzwoitości, i zdradzić zakończenie opowiadania.
Ograniczę się więc do ogólnikowych pochwał.
Znakomity pomysł, rewelacyjna realizacja, przejmująca atmosfera. W
przypadku „Portretu rodziny w lustrze” nie potrafię, nawet wznosząc się na
wyżyny krytycyzmu, znaleźć jakiekolwiek wady.
Prozę
Anny Kańtoch określiłbym jako „fantastykę do kwadratu”. Swego czasu w „białej
serii” Wydawnictwa Literackiego ukazał się zbiór francuskiego pisarza R. Escarpit’a
„Fabrykant obłoków”. W posłowiu do tej książki autor pisał: „Weźcie jakąkolwiek
rzecz (…) i przepuście nań atak
wyobraźni, spójrzcie na nią przez pryzmat waszych szaleństw, zapomnijcie jej
nazwy, natury, logiki, ale pamiętajcie o jej rzeczywistości. Zobaczycie
niebawem, jak się deformuje nie rozpadając i odsłania nieznane wymiary. To, co
wydawało się wam zrozumiałe, zmienia się w zagadkę”. I taka jest standardowa
procedura tworzenia fantastyki przez dobrych pisarzy. Anna Kańtoch, zdaje mi
się, idzie jeszcze dalej.
Ta
proza powstaje wskutek „podwójnego ataku wyobraźni”. Odnoszę wrażenie, że
pisarka mając do dyspozycji już
skonstruowaną opowieść post – apokaliptyczną,
SF, albo steampunk rozgrywający się w Krakowie, ową opowieść tarkuje
jeszcze raz „przez pryzmat swoich szaleństw” dodając do post – apo czy ghost –
story wciąż nowe pomysły, elementy, motywy. Jest to fantastyka przemnożona
przez fantastykę. I jakimś cudem to działa, opowiadania zazwyczaj nie dość że
trzymają się kupy, to jeszcze potrafią czytelnikowi nieźle w głowie namieszać.
Zazwyczaj nie oznacza zawsze, stąd też w recenzowanym zbiorze pewne wpadki i
potknięcia. To dobrze, to bardzo dobrze.
„Światy
Dantego” to zbiór doskonały. Tak dobry, że nawet wad mu nie brakuje.
Piotr Borowiec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz