BEZSENNE ŚRODY Z WIELKIM BUKIEM
Dobra opowieść grozy to nie tylko
strach wychylający się z każdej strony, czyhający w cieniach, ukryty w najmniej
spodziewanych miejscach, szepczący po kątach, wyzwalający ból brzucha i
tętniący puls w żyłach. To także siła naprawdę mocnego kontrastu, sztuka najmocniejszych przeciwieństw. Zło
przeciw dobru. Natura przeciw cywilizacji. Siły piekielne przeciw aniołom
nieba. Lodowata obojętność śmierci przeciw rozpalonym żywiołom życia,
miotającym się wokół. Chaotyczny świat martwych cieni przeciw pozornemu
porządkowi żywych. Przenikliwy chłód śnieżnej pustki przeciw rozpalonym industrialnym
piecom tartaku. I w końcu dojmująca samotność, największy pierwotny lęk przed
odosobnieniem przeciw ścisłej, pełnej tajemnic zbiorowości – ‘ja’ przeciw ‘my’,
istnienie przeciw nieobecności.
„Nie ma wędrowca” Wojciecha Guni to
właśnie groza tych przeciwieństw,
opowieść straszna i tragiczna zarazem, dotykająca konfliktu jednostki
skonfrontowanej z ciężarem koszmarów historii. Byt i niebyt spotykają się
pośród buchającym ogni pełnych trocin, pośród pokrytych lodem drewnianych bali,
w zapachu żywicy, potu i odwiecznej śmierci.
Cichy lęk przed nieobecnością
przeradza się w paniczne przerażenie, w niezbywalne przekonanie, że każde
miejsce, z którego spuścimy wzrok, momentalnie zostanie pochłonięte przez
ciemność, której nie odgonią już nawet nasze pełne lęku i nienawiści
spojrzenia.
Do odosobnionego w pustych, leśnych przestrzeniach tartaku przybywa
wędrowiec. Spragniony samotności mężczyzna, szukający istoty życia po wielkiej
stracie, uznaje, że miejsce zwane Bazą, pośród obcych ludzi i opustoszałych
baraków będzie dla niego idealną przystanią na jakiś czas. Zostaje nocnym
stróżem, jak się okazuje następnym z kolei, ale on nie zamierza poddać się
tajemniczym opowieściom, czy miejscowym zabobonom. Coś jednak dostrzega pośród
cieni, coś słyszy, coś pojawia się w kącikach oczu. Nadchodzi zima, a wędrowiec
znikąd odkrywa kolejne
sekrety swojego poprzednika, świadka potwornych dramatów
z przeszłości.
Przed samotnością nie ma ucieczki, potrafi odnaleźć zagubioną duszę i
rzucić w otchłań bezwładnej pustki. Pustki, która w „Nie ma wędrowca” przybiera
postać nieskończonej bieli paradoksalnie wypełnionej cieniem, demonami
historii, które wyznaczają świadectwo ludzkiego okrucieństwa. Biel, cisza,
śnieg zasypujący wszelkie ślady – tylko czemu pojawia się widmowa krew, czemu
słychać echa krzyków, słychać tupot małych stóp? Wyznaczają swoją martwą
obecność skonfrontowaną z życiodajną siłą Bazy. Odbijają się od ścian, a ich
rozpacz przebija się przez energię żywych. Mężczyzna-wędrowiec, czyli kolejna
wybrana przez cienie jednostka jest tutaj uwikłana w zbiorową odpowiedzialność,
jej istnienie jest niby przypadkowe, chociaż przypadków nie ma – kosmiczny
porządek obojętności zostaje przecież zachowany.
Być może tego właśnie było mi
trzeba, być może właśnie to zimowe niebo było tym, czego widok niósł mi
ukojenie; zimną pewność, że wszystkie sprawy tego świata zmierzają właśnie tam –
w nieskończoną ciemność kłębiącą się od sił, dla których moje czy jakiekolwiek
inne istnienie było doskonale obojętne, niezauważalne, nieomal nieistniejące.
Wojciech Gunia osacza człowieka ciemnością kosmosu, obojętnym mrokiem,
który pragnie jednocześnie ignorować i odrzucać życie, jednak na to życie
napierając, zaznaczając swoją wieczną obecność. Przypominając o sobie, bo
pamięć i echa powinny być wieczne. Gunia robi to po mistrzowsku łącząc
naturalną poetyckość Algernona Blackwooda, jego oko dla śnieżnych szczegółów, do
opisów lodowej pustki z samotnością kosmicznego obserwatora jakim był H.P.
Lovecraft, który patrząc w niebo słyszał pusty śmiech istot wszechwiecznej
przestrzeni.
„Nie ma wędrowca” przerazi,
zachwyci, ale przede wszystkim zmusi do refleksji nad tym, co najważniejsze i
co sprawia, że jesteśmy ludźmi.
Olga Kowalska z WielkiBuk.com
Nie mogę się doczekać lektury, jutro powinienem odebrać z księgarni.
OdpowiedzUsuńGrot