Ile
znacie książek, czy filmów o zombie? Z pewnością mnóstwo! Po serialowym
fenomenie The Walking Dead ich liczba jeszcze jakby bardziej wzrosła. Żywe
trupy, nieznany wirus, walka o życie, totalny armagedon. Scenariusz jest
praktycznie zawsze ten sam. Co więc wyróżnia na ich tle książkę „Armagedon
dzień po dniu” J.L. Bourne? Według mnie – niewiele.
Książek
o końcu znanego nam świata w ostatnim dziesięcioleciu powstało naprawdę wiele.
Życie po wybuchu bomby atomowej, śmiercionośny wirus, który zdziesiątkował
ludzkość, czy też wreszcie zombie, żywe trupy, ludzie, którzy przemienili się w
bezmyślne istoty. Schemat zawsze jest ten sam. Dziwne doniesienia, budząca się
panika i w końcu totalny chaos. Walka o przetrwanie w dotąd uporządkowanym
świecie staje się głównym tematem tego typu powieści. Zombie, które chcą tylko
niszczyć i mordować, to jedno w obliczu kończącego się pokarmu i nienawiści
jednej osoby wobec drugiej. Nie tylko żywe trupy tracą człowieczeństwo. Bardzo
trudno w tym temacie być oryginalnym, wnieść do niego coś zupełnie innego,
świeżego. „Armagedon dzień po dniu” mnie nie zaskoczył, była to po prostu
kolejna książka z cyklu tych o zombie. Inna jest za to konstrukcja powieści.
„Armagedon
dzień po dniu” przybiera formę dziennika. Początkowo J.L. Bourne pisał go
właśnie w takiej formie, a fragmenty pamiętnika, stylizowanego na oryginalny,
zamieszczał w internecie. Czytelnik w ten sposób miał zagłębić się w klimat,
wtopić się w stopniowo narastającą atmosferę niepokoju, by ostatecznie
przywołać apokalipsę zombie. Potem autor z tego wykreowanego świata stworzył
książkę, która dziś możemy czytać dzięki Wydawnictwu Papierowy
Księżyc.Bohaterem książki jest wojskowy – i to kolejne, co wyróżnia tę książkę.
Zazwyczaj głównymi postaciami takich książek są zwyczajni ludzie, którzy
nierzadko nie potrafią przetrwać w zupełnie innych warunkach, w których muszą
walczyć o przetrwanie. Komandos w sposób racjonalny i zaplanowany podchodzi do
sprawy. Gdy coś zaczyna się dziać to pamięta o zapasach, zabezpieczeniu domu i
terenu, agregatach prądotwórczych, broni i amunicji, czy innych udogodnieniach,
które pozwolą mu przetrwać chociaż w początkowej fazie. Wie jak podsłuchać
wiadomości na kanałach radiowych, także tych rządowych i wojskowych, więc był
jedną z pierwszych osób, które świadomych czyhającego zagrożenia – wirusa,
który zamienia ludzi w zombie. Potem oczywiście widać pierwsze doniesienia w
mediach, najpierw gdzieś w Chinach, potem w europejskich krajach, a ostatecznie
w Ameryce. Przypadków zarażonych jest coraz więcej. Zaczyna liczyć się tylko
przetrwanie i znalezienie bezpiecznego punktu.Musicie przyznać, że komandos i
uwaga – pilot samolotów – ma w tej sytuacji nieco łatwiej. Jest typem
samotnika, który oprócz daleko mieszkających rodziców nie ma nikogo. To jego
relację z armagedonu czytamy, to on dokonuje wyborów, które mogą mu (i nie
tylko) uratować życie.Jest to książka jedna z wielu na ten temat. Brak jej
elementu zaskoczenia, nietypowych zdarzeń, czy fenomenalnego języka i treści,
która pozwoliłaby zastanowić się nad światem i kondycją człowieka w ogóle. To
po prostu dziennik, który traci na swej atrakcyjności po przeniesieniu na
kartki książki.„Armagedon dzień po dniu” nie jest złą powieścią, ale na tle
tego co przeczytałam, czy też obejrzałam nie wyróżnia się praktycznie niczym.
Jest poprawnie napisana, momentami nawet zabawna, zawierająca luźne dygresje,
co ciekawe - zawiera praktyczne porady jak przetrwać z-apokalipsę, to takie
kompendium fachowej wiedzy - jednak to tyle. Po prostu – kolejna książka o
zombie, która niczym specjalnym mnie nie urzekła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz