Od razu w pierwszym zdaniu napiszę, że nie jestem wielkim
fanem Stephena Kinga. Nie jestem aż takim miłośnikiem jego książek, aby na
każdą książkę czekać z utęsknieniem i gdy tylko pojawi się info o kolejnej
nowości, obgryzać palce i czekać na TEN DZIEŃ, gdy trafi do sprzedaży.
Oczywiście szanuję, doceniam i nie dziwi mnie ogólnoświatowy zachwyt nad jego osobą.
Gdyby było inaczej, to byłbym wariatem.
Znam pobieżnie jego
twórczość, czytałem swego czasu wszystko co w Polsce się ukazało, jednak gdy
zaczął opuszczać horrorowe poletko w kierunku innych gatunkowo powieści, jakoś
tak nasze drogi się rozeszły. Nadal uwielbiam „Miasteczko Salem” jeden z najlepszych
horrorów ever, zaczytywałem się w „TO”, „Carrie”, „Lśnieniu”, „Christine”. Do „Talizmanu”
napisanego wraz z Peterem Straubem, przylgnąłem jak glonojad to akwariowej
szyby. Nie do końca porwał mnie „Czarny dom” – do którego po lekturze książki Roberta
Ziębińskiego „Stephen King. Instrukcja obsługi” będę musiał powrócić –
podobnież to zdecydowanie lepsza kontynuacja niż pierwsza powieść. Lecz gdy
nastał czas kingowskich powieści innych niż horrory (jak wspomniałem), nasze
drogi się rozeszły. Sam nie wiem dlaczego?
Brak czasu, ilość tytułów, grube tomiszcza? Nie mam pojęcia. A może moje
zainteresowania literaturą poszły w zupełnie innym kierunku….
Skoro już wytłumaczyłem się pobieżnie z mojego podejścia do
króla horroru, należałoby przejść do meritum tego wpisu. Do książki, o której,
że powstanie wiedziałem od Ziębińskiego długo przed premierą i zapowiedziami, a
sam autor tworzył ją, zbierał materiały i układał w głowie od lat. Zresztą
Robert Ziębiński opisuje to wszystko we wstępie do Instrukcji i czyni to dość obszernie - w sumie we dwóch wstępach :D.
Wyobrażałem sobie encyklopedyczny przewodnik po twórczości
Kinga. Książki od A do Z, do tego ekranizacje. A więc totalne suchoty. Tak,
dowidziałem się zresztą (autor także sam informował), że w książce znajdą się wywiady
z ludźmi ważnymi dla pisarza. Informował, że polscy autorzy będą wspominać
swój pierwszy raz z Kingiem. Jednak, pomimo tych wszystkich informacji, nie
miałem w głowie finalnego wyglądu Instrukcji.
Przyszedł wczoraj dzień, gdy dotarła do mnie paczka z
Albatrosa, a w niej nie dość, że Instrukcja, to jeszcze z autografem
Ziębińskiego. Ucieszyłem się jak cholera. Obejrzałem pobieżnie książkę i odłożyłem
na półkę. Kilka dni wcześniej, dostałem w WIELKIEJ TAJEMNICY :D pdfa i miałem
już wtedy okazję przerolować tekst. Jednak ja nie jestem e-bookowy, więc zawsze
tego typu forma wydania dostarcza mi mało radości. Spokojnie. Nie wącham też książek
papierowych – aż takim zagorzałym tradycjonalistą/wariatem nie jestem. Odłożyłem książkę – poczeka na
swoją kolej. Jednak coś mnie w niej intrygowało i „łypała na mnie okiem” spomiędzy
innych tytułów Kinga.
A co mi tam? Poczytam. I tak otrząsnąłem się o czwartej
rano, a teraz siedzę i ledwo utrzymuję otwarte powieki, a oczy już szczypią.
Chcę jednak już teraz napisać kilka słów i powiedzieć - ROB! ODWALIŁEŚ KAWAŁ WSPANIAŁEJ
ROBOTY!”
To nie jest suche opracowanie, encyklopedyczny spis, leksykonowa
układanka. „Stephen King. Instrukcja obsługi” to fascynująca podróż po życiu i
twórczości największego współczesnego pisarza grozy i jak się okazuje nie
tylko. To bogaty spis wszystkich wydanych powieści, opowiadań i ekranizacji
podany w formie lekkiej i przyjemnej. Tak, niemal każda pozycja okraszona jest
ciekawostkami, smaczkami, nie tylko takimi, które zainteresują fanów Kinga, ale
każdego czytelnika. Podana często w sposób humorystyczny. Zaczytywałem się o początku
kariery Kinga, o pierwszych książkach, wzlotach i upadkach, nie tylko tych,
dotyczących życia artystycznego (bo King artystą jest!) lecz także osobistych.
Instrukcja to powalająca i wspaniała lektura, którą pochłania się z szybkością Pendolino. Tam właśnie, dowiecie się o: nakładach, planach, książkach, które do
dzisiaj King chomikuje w szufladzie, skąd wziął się pomysł na Bachmana, o
relacjach z najbliższymi, o amerykańskim rynku wydawniczym, o pomysłach na
powieści..... i tak mogę wymieniać jeszcze kilka stron.
Ziębiński odwalił kawał wspaniałej roboty. Jednak
Instrukcja, to nie tylko sam King, to także wywiady i wspomnienia ludzi z nim
związanych, lub zaczytujących się w twórczości autora. I o ile „dział”
poświęcony wspominkom polskich autorów (Chmielarz, Puzyńska, Mróz i kilku
jeszcze) pozostawia trochę do życzenia, bo zazwyczaj są to niedługie notki i
podejrzewam, że w pewnym sensie jest to chwyt marketingowy (znani i lubiani polscy
pisarze o Kingu) – chociaż nie neguję pomysłu Ziębińskiego.
Za to wywiady, to
majstersztyk!
Tutaj Ziębiński pokazał całą swoją klasę, to tutaj górę wzięły
lata doświadczenia, pracy po różnych redakcjach, dziesiątki przeprowadzonych
wywiadów. Gwiazdy (nie bójmy się użyć tego słowa) zebrane w tej książce, to
marzenie każdego szefa gazetowej redakcji. To nazwiska, które podnoszą prestiż
tej publikacji. Nazwiska, do których wcale tak łatwo nie było łatwo dotrzeć. Dlatego
z jeszcze większym szacunkiem pochylam się nad pewnie setkami godzin, które
Ziębiński poświęcił na spisanie tego wszystkiego.
Najważniejszą jednak zaletą
Instrukcji, jest dar do opowiadania historii. To jest kwintesencją tej
publikacji, sposób i forma przedstawienia, nudnych, suchych danych. Jasne,
można było stworzyć leksykon:
1) „TO” pierwsza publikacja w USA 1986, pierwsza
publikacja Polsce 1993 (?), redakcja, tłumaczenie, opis fabuły, pierwsza
ekranizacja itd. itd.
Tylko po co? Kto by
to czytał?
A tutaj czytelnik otrzymuje niemal bajkową historię, o ziszczonym
amerykańskim śnie, która trwa przez sześćset stron.
Brawo, brawo Robert!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz