Kilka słów o „Wojnie świrów” Kazimierza Kyrcza Jr i Dawida Kaina.
Biorąc w ręce najnowsze dzieła Kyrcza i Kaina, miałem
mieszane uczucia.
Zastanawiałem się , czy to będzie dobry kawałek horrorowej
literatury, czy może słaby produkt mało znanego wydawnictwa (ponieważ Studio
Truso, kojarzę tylko z „Księgi wampirów”)
Napis na okładce Bizarro Fiction dawał do zrozumienia, że
wewnątrz jest treść specyficzna dla tego typu literatury. Spodziewałem się
zatem, bardzo mocnej jazdy, groteski, grozy, obrzydliwości i wulgarnego języka.
Przed oczami miałem projekty Karola Mitki. Z drugiej strony pamiętam, niedawny
wywiad z Kazkiem dla OnH, gdzie zapowiadał, że aż takim hardcorowcem wcale nie
jest.
Po jakiś trzydziestu minutach czytania, książka rozleciała
mi się w rękach. Ci co mnie znają, to wiedzą, że o książki dbam jak mało kto. A
tutaj proszę folia oklejająca okładkę po prostu zaczęła się rozwarstwiać,
podobnie z górnym rogiem, gdzie rozwarstwiła się źle sklejona okladka. Szlag by
to trafił pomyślałem.
Jeżeli chodzi o
format książki to także nie powala. Otwierając „Dzień świrów” od wewnętrznej
strony mamy szeroki pasek – niczego. Kolumna tekstu, nijak ma się do formatu
książki. Do tego dochodzi nieszczęsna okładka.
Sorry panowie z Truso, tego typu okładki, kojarzą się z
kryminałami lat 80tych.
W erze kolorowych, bogatych okładek książek, czy czasopism -
ta zniknie wśród innych pozycji na księgarskich półkach.
Nie jest to okładka zachęcająca do zakupu. Słabej jakości
papier stron jak i okładki, dopełnia reszty.
To co ratuje tą pozycje, to treść.
Treść faktycznie dopracowana z najmniejszymi szczegółami.
Treść faktycznie dopracowana z najmniejszymi szczegółami.
Elegancko przedstawione historie z pogranicza grozy,
niesamowitości czy horroru. Częściowo straszne, ale także śmieszne i zabawne.
Idealnie dobrane i dopracowane.
Autorzy bawią się kreowanymi przez siebie historiami
wyśmienicie. Co lepsze, bawią się swoimi bohaterami i mam wrażenie, że robią
sobie jaja z nas –czytelników.
Historie nie są skomplikowane, czy jakoś bardzo rozbudowane.
Niektóre mają ledwie półtora strony. Ale nawet w nich Kyrcz i Kain udowadniają,
że są mistrzami krótkiej formy.
Akurat gdy czytałem „Wojnę świrów” w Polsce przebywa Graham
Masterton i Edward Lee, jedni z bohaterów opowieści Kyrcza i Kaina. Czułem się,
jakbym czytał najnowsze wieści z dzienników, albo odpalił kanał 801 na moim
dekoderze i włączył TVN24.
Mało tego, mam wrażenie, że autorzy drwią w tym opowiadaniu
z naszego rodzimego świata twórców grozy. Albo po prostu mają wszystko w dupie.
Pierwsza opowieść
wrzuca nas w szalony świat „Wojny świrów”. Historia geja, męskiej prostytutki,
lub po prostu o faceta , który znalazł sposób na życie i to dość wystawne. Wypatruje
bogatych amatorów specyficznej sztuki miłosnej, wabi dotykiem, czułymi słowami
i ssie z nich kasę niczym pijawka. W gruncie, rzeczy historia mogłaby być
prawdziwa, gdyby nie to, że w końcu zakochuje się w kobiecie, ale nie jest to
zwykła laska.
Ogólnie opowiadania są dobrze dobrane, a raczej dopracowane.
Współgrają ze sobą tworząc bardzo fajny klimat. Dla fana horrorów z lat 90tych,
miłym zaskoczeniem jest wspomnienie w tekście o Guyu N. Smithcie, czy pierwszej
wydanej w Polsce książce Mastertona „Manitou”.
Czytając stronę po stronie, miałem świadomość, że znam to życie. Bo jak mam nie znać skoro, tak samo wielbię te horrorowe książeczki, z tamtego wieku jak jeden z bohaterów.
Czytając stronę po stronie, miałem świadomość, że znam to życie. Bo jak mam nie znać skoro, tak samo wielbię te horrorowe książeczki, z tamtego wieku jak jeden z bohaterów.
I wszystko byłoby super, gdyby nie spieprzona okładka,
grafika i jakość wydania.
Pomimo tego polecam serdecznie.
Warto, dla tego co jest
wewnątrz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz