„Dom między chmurami” to pierwszy tom nowego cyklu fantasy.
I jak podchodzę do powieści z tego gatunku ( zwłaszcza seryjnych) z dużą dozą
ostrożności (bowiem rzadko udaje im się przykuć na dłużej moją uwagę, nie męcząc
w trakcie lektury), tak tutaj, na wstępie przyznaję, że jestem bardzo
pozytywnie zaskoczony.
O autorze nie wiem zgoła nic. Niniejsza książka to jedyna
pozycja spod jego pióra, jaką udało mi się odnaleźć w czeluściach internetu, a
zapis imienia jako inicjał sugeruje, że
być może jest to pseudonim. Przyznaję szczerze – nie wiem. Podjąłem się więc lektury z czysta karta,
zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać, czego oczekiwać. Może to i dobrze?
Od początku zakładałem debiut literacki, jednak – jeśli tak jest rzeczywiście –
to mamy do czynienia z zaiste znakomitym warsztatowo debiutantem, który nie
tylko doskonale panuje nad formą, ale też świetnie radzi sobie z treścią.
Powieść kryje w sobie wiele elementów bardzo dla fantasy
charakterystycznych, jednak dawkowanych w zupełnie zaskakujących proporcjach.
Cała opowieść toczy się zresztą nie na królewskim dworze, a rzecz nie idzie o
wielkie, epickie bitwy wielotysięcznych armii, a wręcz przeciwnie. Mamy odległą,
względem stolicy Wielkiego Księstwa Ostrowu, prowincję i skromnego,
przygranicznego namiestnika Derwana, który zresztą nie dysponuje zbyt licznymi
siłami do obrony wzmiankowanej granicy.