wtorek, 19 kwietnia 2016

Peter James. Umarli mnie nie przerażają, to żywych naprawdę się boję. Wywiad.



Peter James - angielski twórca thrillerów i powieści kryminalnych. Jego książki zostały przetłumaczone na 29 języków. Większość z nich trafiła na listy bestsellerów.
Autor regularnie uczestniczy jako obserwator w pracy policji hrabstwa Sussex w rodzinnym Brighton. Bierze także udział w oględzinach miejsc zbrodni, sekcjach zwłok oraz przesłuchaniach przestępców. Interesuje go model psychologiczny przestępcy i uczestniczy w licznych międzynarodowych konferencjach kryminologicznych. Z tego powodu w jego książkach można się doszukać wielu dynamicznych fabuł, realistycznych bohaterów, i przede wszystkim rzetelnego podejścia do pracy policji.
Ponadto jest również scenarzystą i producentem wybitnych filmów takich jak: Kupiec wenecki z Alem Pacino, czy też Most przeznaczenia z Robertem de Niro. Na swoim koncie ma liczne nagrody zarówno za produkcje filmowe jak i książkowe.
W Polsce wydano min: "Już nie żyjesz", "Czekając na śmierć", "Morderstwo doskonałe", "Mrok" i ostatnio "Dom na wzgórzu" (Albatros 2016)


Witaj Peter. Dziękuję, że znalazłeś czas, aby odpowiedzieć na kilka pytań.
Czytelnicy do tej pory znali Cię głównie z powieści kryminalnych. Czemu nagle zdecydowałeś się napisać horror z gatunku ghost story?

“Dom na wzgórzu” jest moją pierwszą powieścią o ponadnaturalnym charakterze od ponad 20 lat. Ale wcześniej napisałem kilka thrillerów z takim wątkiem, chociażby „Possession”. Przez te wszystkie lata, kiedy moje książki były wydawane, eksperymentowałem z różnymi gatunkami. Zacząłem od książek szpiegowskich, potem przerzuciłem się na motywy nadprzyrodzone, thrillery psychologiczne, ale i czarne komedie w rodzaju „The Perfect Murder”, która została zaadaptowana na odnoszącą sukcesy sztukę teatralną. Powieści kryminalne okazały się dla mnie globalnym sukcesem. Fascynuje mnie ludzka natura i to, czemu ludzie robią różne rzeczy. Thrillery z wątkiem kryminalnym to najlepsza okazja, by przestudiować ich zachowania.

Powieść ma wszystkie elementy charakterystyczne dla opowieści o duchach. Najwyraźniej unikasz natomiast krwawych scen kojarzących się raczej ze slasherami. Wydaje się to być ukłonem w stronę XIX-wiecznej powieści klasycznej. Czy wzorowałeś się na jakimś konkretnym dziele czy raczej bawiłeś się konwencją mistrzów, takich jak Wilkie Collins, Le Fanu czy Poe?

Masz zupełną rację! Chciałem wziąć klasyczny motyw nawiedzonego domu i go unowocześnić, wykorzystując współczesną technologię, taką jak Facebook czy e-mail. Coś podobnego zrobiłem w 1988 roku, w powieści „Possession”, która jako pierwsza odniosła sukces. Była w niej scena, gdzie martwy syn wysyłał swojej marce wiadomości na ekran jej komputera. Kluczem do uczynienia powieści o duchach straszną jest moim zdaniem wykrzywienie norm, które wszyscy znamy.


Zmyśliłeś całą historię, czy jest oparta na jakichś prawdziwych wydarzeniach?

“Dom na wzgórzu” jest inspirowany i wzorowany na odizolowanym domu w Sussex, który kupiliśmy z byłą żoną w 1989 roku. Mieszkaliśmy tam przez dekadę – okazało się, że jest naprawdę nawiedzony.


W “Domu na wzgórzu” piszesz: Umarli mnie nie przerażają, to żywych naprawdę się boję. Możesz wyjaśnić, co dokładnie masz na myśli?


Duchami interesuję się od 1983 roku, kiedy to syn moich dobrych przyjaciół zginął w wypadku samochodowym, a oni byli przekonani, że utrzymują z nim kontakt po śmierci. To bardzo inteligentni, racjonalni ludzie. Zaczęło się od tego, że zaprosili mnie na seans spirytystyczny. Od tego wydarzenia, w ciągu następnych piętnastu lat stałem się „autorytetem” od spraw nadprzyrodzonych, prowadziłem show dla BBC oraz cykliczną nocną audycję radiową przez kilka lat. Usłyszałem wtedy o wielu przypadkach nawiedzeń, niektóre z nich nawet badałem, w wyniku czego przekonałem się o egzystencji wielu czynników ponadnaturalnych. Niewiele jednak było takich przypadków, kiedy w wyniku ingerencji ducha człowiekowi stała się jakaś krzywda, jak miało to miejsce na przykład z ojcem Hamleta. Doskonale wiemy jednak, że na świecie było i jest sporo horroru powodowanego przez człowieka, który jest zdolny do czynów o wiele bardziej złych i przerażających, niż jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić.

A sam wierzysz w nawiedzone miejsca, w duchy i opętania przez złe moce?

Chociaż sam nigdy nie widziałem ducha, w domu o którym wspomniałem działy się rzeczy, których nie potrafię wyjaśnić. Wiele razy widziałem maleńkie kropeczki białego światła unoszące się w powietrzu. Medium, z której pomocy korzystałem podczas pracy nad książką „Possession”, odwiedziła ten dom i stwierdziła, że sam mam delikatną zdolność odbierania nadnaturalnych sygnałów. Dlatego nie widziałem całej zjawy, a jedynie odrobinę emitowanej przez nią energii. . 

Czego boi się Peter James?

Wielu rzeczy! Boję się wysokości, mam skrajnie rozwiniętą klaustrofobię, chociaż właśnie ta przypadłość pomogła mi w pracy nad pierwszą powieścią z Royem Grace – „Pogrzebany”, gdzie jeden z bohaterów zostaje zakopany żywcem w trumnie gdzieś w odległym lesie, po tym jak kawał z okazji wieczoru kawalerskiego idzie nie tak, jak powinien. Każdy, kto mógł wiedzieć, gdzie jest – z wyjątkiem jednej osoby – zginął w wypadku samochodowym. A ta jedna osoba ma bardzo dobry powód, żeby milczeć. Sam dałem się położyć do zamkniętej trumny na pół godziny, w ramach przygotowań. To było najbardziej przerażające trzydzieści minut w moim życiu!

W “Domu na wzgórzu” wykorzystałeś dość popularny schemat – tajemniczy stary dom, ukrywający mroczną historię, nowi lokatorzy i stare duchy. Jak udało Ci się stworzyć tak zapierającą dech w piersiach historię, biorąc pod uwagę, że niełatwo jest wystraszyć współczesnego czytelnika?

Chciałem unowocześnić tradycyjną opowieść o duchach. Myślałem o nowych sposobach, jakie mogłyby współcześnie wykorzystać duchy, by skomunikować się z ludźmi – Facetime, komputery, telefony. W powieści zdarzają się też przeskoki czasowe, aby czytelnik zastanawiał się, czy ma do czynienia z duchem z przeszłości… czy może z przyszłości…

Nadal masz tremę przed premierą nowej książki?

Zdecydowanie tak! Każdą książką staram się podnosić sobie poprzeczkę i zawsze boję się, że skoro poprzednia odniosła sukces, magia nie wydarzy się po raz kolejny. Podejrzewam, że strach tego rodzaju jest niezbędny, aby utrzymać poziom!  

Czy to prawda, że bierzesz udział w śledztwach policyjnych, oględzinach miejsc zbrodni i autopsjach? Jak ci się to udało? Czy osobie z zewnątrz trudni jest zostać osobą, która patrzy policji na ręce podczas pracy?

Tak, spędzam średnio jeden dzień tygodniowo z policją, albo w wozie patrolowym, albo w biurze, albo na miejscu zbrodni czy podczas obławy, a także z jednostkami wywiadu, kryminalistyki czy poszukiwawczymi. Jest tak wiele elementów ich pracy. Mam nawet własny samochód policyjny w Brighton! Moi wydawcy podarowali go policji w Sussex. Jeździ teraz na patrole, jest na nim moje nazwisko.
Często dostaję pytanie, jak trudno było spędzać czas z policją przed sukcesem powieści z Royem Grace. Pamiętacie teorię sześciu stopni oddalenia? Zakłada ona, że wszyscy jesteśmy oddaleni tylko o sześć osób od Kevina Bacona albo kogokolwiek innego z zachodniego świata. Wszyscy mamy przyjaciela, który ma przyjaciela, który ma krewnego, który ma przyjaciela, który zna policjanta! Poświęciłem sporo czasu na poznanie tajników pracy policji, a teraz mam wielu przyjaciół policjantów.

To całkiem dużo pracy przygotowawczej. Czy uważasz, że aby napisać dobrą książkę, autor nie powinien tylko siedzieć za biurkiem przed komputerem, ale też zbierać materiały w terenie?  

Jestem bardzo skrupulatny w kwestiach przygotowań i wierzę, że to podstawa każdej dobrej beletrystyki. Myślę, że moi czytelnicy kochają realizm, a ja mam zasadę, żeby zawsze spróbować doświadczyć tego, o czym piszę. Czerpię ogromną inspirację z informacji przekazywanych mi przez policję, ze spraw, w które zaangażowani są poszczególni oficerowie. Aby ich wiarygodnie przedstawić, muszę w znacznym stopniu stać się częścią ich życia, nie tylko w pracy, ale i po służbie. Wielu policjantów socjalizuje się tylko z ludźmi z branży – dzięki temu czują się lepiej. Nie muszą się martwić o zdradzenie sekretów wścibskim ludziom, albo o powiedzenie czegoś obraźliwego, co kiedyś się na nich zemści. Ja spędzam czas z policjantami z całego świata, mam więc nadzieję, że pomoże mi to oddać tę integralność i wiarygodność w moim pisaniu.

Jakie są twoje plany na przyszłość? Czy zamierzasz stworzyć kolejne horrory, czy skoncentrujesz się na kryminałach?

Piszę właśnie trzynastą powieść z Royem Grace, mam już prawie 100 stron, co zawsze jest dla mnie kamieniem milowym. Na tych pierwszych stu stronach postacie zaczynają żyć własnym życiem, mam też zaplanowane założenia fabularne dla głównego bohatera. Z czasem okazuje się, że opowieść napędzana jest właśnie postaciami, a nie fabułą. Wierzę w balans pomiędzy spontanicznością i strukturą. Oznacza to, że oprócz dodawania kolejnych zaplanowanych elementów, pisarz powinien ciągle się zaskakiwać. Jeśli ni zaskoczę sam siebie, nie uda mi się to też z czytelnikami.    

14 lipca zadebiutuje moja pierwsza książka non-fiction, napisana wspólnie z Grahamem Bartlettem, byłym komendantem policji z Brighton i Hove. Będzie nosiła tytuł „Deatch Comes Knocking – Policing Roy Grace’s Brighton”. Jestem tym faktem bardzo podekscytowany.

Świetnie się bawiłem pisząc “Dom na wzgórzu” i z pewnością napiszę jeszcze coś z tego gatunku. Może nawet drugą część!

Bardzo dziękuję za wywiad. Mam nadzieję, że nie przestaniesz zaskakiwać i bawić swoich czytelników.  

Ja również bardzo dziękuję!

* Za umożliwienie wywiadu z autorem dziękujemy Wydawnictwu Albatros.

** Wywiad tłumaczył Piotr Pocztarek. 





1 komentarz:

  1. świetnie przeprowadzony wywiad, jestem bardzo ciekawa "Domu na wzgórzu"

    OdpowiedzUsuń