wtorek, 28 października 2014

Olga Haber - groza okiem kobiety.

Panie i Panowie -Olga Haber

*Olga spotkaliśmy się niedawno na Kfasonie, praktycznie tuż po premierze Twojej książki ONI. Pamiętam, że sama do mnie podeszłaś z wyciągniętą ręką i promiennym uśmiechem. Sprawiałaś wrażenie osoby otwartej, wesołej, wręcz szalonej.
 Chyba nie masz problemów w kontaktach z innymi ludźmi.
 Dlaczego w takim razie przybrałaś pseudonim Olga Haber?

Witaj. Tak, spotkaliśmy się na Kfasonie, z czego bardzo się cieszę – udało mi się zlokalizować Cię w tłumie i pomimo ograniczeń czasowych wyszła z tego całkiem sympatyczna pogawędka. Fakt, bywam szalona, jak większość zodiakalnych Strzelców. Na ludzi jestem raczej otwarta; pseudonim przybrałam bardziej z racji tego, że moje nazwisko jakoś mi nie pasowało do horroru… Zresztą to jeden z przywilejów osób parających się piórem – móc stworzyć swego rodzaju drugą tożsamość, zaszaleć, zobaczyć na okładce takie niby swoje, a jednak obce nazwisko. Mnie to bawi, powiem szczerze, zwłaszcza, że doszło już do paru nieporozumień w gronie znajomych, z których nie każdy jeszcze wie, że Olga Haber to ja. I obym tylko nie dostała jakiegoś rozdwojenia jaźni… Pociesza mnie fakt, że – cytując cioteczkę Wiki – „przy zaburzeniach dysocjacyjnych poszczególne osobowości nie wiedzą o istnieniu pozostałych”, więc chyba nie jest ze mną aż tak źle.

* Czyli jak mam się do Ciebie zwracać?  Olga czy Kaśka? Bo powiem szczerze, że zawsze zastanawiam się, jak piszę do Tomka Czarnego czy on wie, że to do niego (Paweł Kosztyło vel Tomasz Czarny przyp. autora)

Cóż, mogłabym napisać – wybierz sobie imię, które bardziej Ci się podoba, ale tak zazwyczaj mawiają na filmach panie lekkich obyczajów do łaknących nocnych uciech panów;-) Więc może tak: Olga patronuje mojej grozie i nie chcąc zdezorientować Czytelników trzymajmy się tutaj tej wersji. Kaśkę, mam nadzieję, spotkasz jeszcze kiedyś przy okazji kolejnego poświęconego horrorowi konwentu.

* „Oni” to Twój debiut. Powiedz jak to było z napisaniem tej książki? Tzn: usiadłaś i zaczęłaś pisać, czy obkleiłaś ścianę karteczkami z pomysłami i planem fabuły? Może wygnałaś wszystkich z domu albo napisałaś ją na kolanie?

Tak, „Oni” są moim debiutem, ale tylko z racji tego, że wydawnictwu Videograf udało się szybko „rzucić” tę książkę na rynek. Wcześniej napisałam kilka powieści obyczajowych, które ukażą się za jakiś czas pod moim własnym nazwiskiem i pod skrzydłami innego wydawcy. I od razu mówię – nie są to romanse. Ale o tym nie tu i nie teraz… Wracając do Twoich pytań - karteczki z pomysłami oczywiście zawalają cały dom. Od czasu do czasu, żeby to jakoś ogarnąć, staram się wyrzucać te nieaktualne i wszystko segregować. Niestety cały ten bałagan jest  nieunikniony zwłaszcza, że część pomysłów przychodzi nocą – wstaję więc i wpółprzytomna bazgrzę coś na parapecie, w świetle ulicznej latarni. W każdym razie długopis i kartka w okolicach łóżka to moim zdaniem niezbędnik większości pisarzy. Przy okazji zdradzę Ci, że wciąż nie potrafię myśleć o sobie, jako o pisarce właśnie. Może to swoisty rodzaj premii, który przyjdzie po kilku kolejnych książkach? Fabuła powieści zarysowała mi się w miarę jasno, co jest o tyle fajne, że książka napisała się praktycznie sama. Nie powiem, że na kolanie, ale poszło dość gładko. Gorzej było z poprawkami, bo kilka zupełnie nielogicznych „perełek” w tym tekście znaleźliśmy (dziękuję, Pani Aniu!). Z domu jeszcze nikogo nie wyrzuciłam, chociaż zdarza mi się terroryzować otoczenie domagając się… ciszy.    


* Jeżeli chodzi o książkowe postaci. Są zmyślone, czy może żyją w rzeczywistości? Możesz powiedzieć, że na kimś się wzorowałaś tworząc powiedzmy Natalię?

O, to jest trudne pytanie. Bo prawdę mówiąc nie mogę sobie przypomnieć momentu, w którym bardziej wnikliwie zastanawiałam się nad Natalią. Ona tak jakoś sama mi się wykreowała w głowie. Na pewno jest to postać fikcyjna, chociaż sądzę, że wiele kobiet  częściowo będzie się potrafiło z nią identyfikować. Przynajmniej do czasu smutnego finału… W kwestii jej charakteru, przeżyć, czy emocjonalnych reakcji, wzorowałam się po prostu na historiach zasłyszanych z życia. No i jeśli w zawoalowany sposób pytałeś, ile Natalia ma ze mnie, odpowiedź będzie rozczarowująca – niewiele. 

*Zostańmy jeszcze przy Natalii, głównej bohaterce- to babka, która wymienia faceta na nowszy model i że tak powiem, eksploatują się oboje dość intensywnie, jednak w książce brakuje opisów ich harców. Nie kusiło aby wzbogacić fabułę o jakąś pikantną scenę?


A to jest pytanie godne rasowego samca;-) Czy kusiło? Może i tak, tym bardziej, że chowałam się przecież na Mastertonie, na przemian czytując jego horrory i poradniki erotyczne (ależ to były emocje w czasach, kiedy nie mieliśmy nawet netu!) Z drugiej jednak strony w tej akurat powieści chciałam się skupić głównie na takim trochę klaustrofobicznym poczuciu zagrożenia, osaczenia, a mocne sceny erotyczne chyba tylko by Czytelnika w pewien sposób rozproszyły. Ale coś tam się przecież dzieje, nie narzekaj;) Zresztą z racji rozwoju całej fabuły, jakieś harce musiały się odbyć.


*Uważasz, że kobieta przed czterdziestką faktycznie powinna już się zacząć o siebie martwić? Bo miałem wrażenie, że Natalia ciągle na tym punkcie świruje. A powiem Ci, że znam świetne laski tuż przed czterdziestką, które żyją pełnią życia.

Myślę, że kwestia bezlitośnie upływającego czasu dla każdej kobiety jest kwestią problematyczną. Tak, włącznie ze mną, tym bardziej, że końcem listopada stuknie mi pewien przerażająco okrągły jubileusz. Dzielimy się jednak na te, które jakoś sobie z tym radzą i te, które kompletnie świrują, jak Natalia. Ja również znam świetne babki koło czterdziestki, które żyją pełnią życia, ba, posunę się dalej i powiem, że znam kobiety 70+, które nadal czerpią z niego garściami. W dużej mierze zależy to od charakteru, nastawienia do świata. Kobieta, która kocha ludzi, otacza się przyjaciółmi, ma swoje pasje i potrafi doceniać drobiazgi, nie będzie godzinami stała przed lustrem w poszukiwaniu kolejnej zmarszczki. Zresztą powiedzmy sobie szczerze – faceci też świrują. Sama posiadam przynajmniej kilku kumpli, którzy już w wieku trzydziestu paru lat otwarcie mówią o kryzysie średniego wieku. Może to jakaś bolączka naszych czasów… Dawniej starszych ludzi się szanowało, dzisiaj niemal wpada się w panikę na ich widok, jakby starzenie się było wręcz w złym guście. Pociesza mnie myśl, że młodość to w pewnym sensie stan ducha.     



* Pracujesz może nad nową książką? Pozostajemy w klimatach grozy?

Pracuję nad dwiema książkami – obyczajową i nowym horrorem, oczywiście. Pierwsza jest już mniej więcej w połowie napisana, drugą dopiero co wymyśliłam, więc jestem na etapie grzęźnięcia w dużej ilości karteczek z notatkami.

*Długo starałaś się znaleźć wydawcę? To faktycznie droga przez mękę, tak jak o tym się słyszy?

Wydawcy szukałam niemal dwa lata, niestety poniekąd z własnej winy. Moim błędem było to, że nie chcąc robić zamieszania wysyłałam książki jednemu wydawnictwu i miesiącami czekałam na odpowiedź. Było też lekkie załamanie po tym, jak wstępnie zainteresowany Prószyński odrzucił w końcu moją powieść obyczajową, ale bez obaw, żadnych myśli samobójczych;) Zresztą – jak mówią – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Współpracę z Videografem bardzo sobie chwalę, w ogóle muszę powiedzieć, że „Oni” przynieśli mi wiele fajnych emocji, ciekawych znajomości i sporo satysfakcji. Przy okazji dziękuję za fantastyczną okładkę – jeśli kiedyś spotkam grafika, z wdzięczności chyba rzucę mu się na szyję. Graficzce też, żeby nie było;-)    

*Tak z ciekawości. Czym się zajmujesz na co dzień? Jakaś praca?

Na co dzień, już niemal od dekady, współpracuję z kilkoma wydawcami prasy kobiecej, a od paru lat, tak trochę „z doskoku” pisuję książki i opowiadania. Wcześniej przez dłuższy czas mieszkałam we Włoszech, gdzie imałam się najprzeróżniejszych dorywczych zajęć, szlifowałam język i byłam na zabój… zakochana. No i popatrz, jak potrafię wywrócić kota ogonem – pytałeś o pracę, a ja Ci tu o miłości. Ale wszystko jest w końcu dla ludzi.     

*Ulubiony pisarz, książka, albo najlepiej stos tytułów? J

Czytam dosłownie tony książek, więc ciężko mi wybrać ulubionego pisarza. Tym bardziej, że przekrój gatunkowy jest dość duży – od klasyki, którą ostatnio karygodnie zaniedbałam, po thrillery, kryminały i horrory, czasem też biografie (niedawno rodu Guccich; tam to się dopiero działo – nie ma jak w rodzinie...). Ale skoro rzucamy teraz „Okiem na horror”, skupmy się może na grozie. Więc: moja Święta Trójca horroru czyli King, Masterton i Ketchum.
No i oczywiście F. Paul Wilson i jego „Twierdza” – pierwszy przeczytany przeze mnie horror, polecony mi wieki temu przez kolegę. Pamiętam, że zrobił na mnie piorunujące wrażenie (horror, nie kolega ;p). I tak sobie teraz myślę, że po części może właśnie dzięki Twojemu imiennikowi Sebastianowi w ogóle zainteresowałam się grozą.
O rodzimych twórcach może dyplomatycznie nie będę teraz wspominać – wstyd się przyznać, ale nie czytałam jeszcze nawet chociażby Orbitowskiego… Ale nadrobię. Albo i nie… Czas pokaże. W każdym razie chciałabym.

* Koty czy psy J a może chomik? Lubisz zwierzaki?

Nie wiem, czy chcę to rozgraniczać – koty absolutnie uwielbiam za tę ich cudowną, taką trochę „olewającą” kocią naturę. Podobnie jak ja, chadzają własnymi ścieżkami i nawet mieszkając z nimi pod jednym dachem nie czuje się jakiegoś przesycenia. Kot nie męczy swoją obecnością, za to fantastycznie koi duszę, kiedy już łaskawie przypomni sobie o właścicielu. Psy kocham za zupełnie inne cechy, ale gdybym miała wybierać, byłby problem. Kot, czy pies? Oto jest pytanie na miarę tego szekspirowskiego… Obecnie nie posiadam żadnego zwierzątka, przewijają się jednak przez nasz niewielki ogród najprzeróżniejsze stworzenia – od jeża, po wiewiórkę, kota sąsiadów i upolowane przez niego myszy. Odnośnie tych ostatnich – tego lata stałam się prawdziwą ekspertką od usuwania mysich trucheł z trawnika. Może nawet założę firmę – „De-myszyzacja, czyli usuwanie martwych gryzoni z terenów prywatnych”. PS – w dzieciństwie miałam świnkę morską. Niestety marnie skończyła, bynajmniej nie z mojej winy… 

*Tradycyjne pytanie, na które MUSISZ odpowiedzieć szczerze: Czego najbardziej boi się Olga Haber?

Wiesz, myślę, że jak każdy z nas noszę w sobie większe lub mniejsze lęki. Najbardziej przeraża mnie chyba ludzka bezmyślność i całe spektrum zachowań, które w ślad za nią idzie – od jazdy na podwójnym gazie, po inne głupoty, które mogą kosztować bliźnich życie lub zdrowie. Przeraża mnie też nieuchronność pewnych zdarzeń i to, że czasem w kilka sekund życie bezpowrotnie może się zmienić, bynajmniej nie na lepsze… Ostatnio czytałam o fobiach i ku mojemu dużemu zaskoczeniu dowiedziałam się, że lęk, który gdzieś tam od dziecka mi towarzyszy, ma nazwę. Gefyrofobia – strach przed mostami. Chociaż nie wiem, czy w moim przypadku można to już nazwać fobią, bo przez mosty przechodzę bez histerii. Jednak zawsze gdzieś tam pod czaszką kołacze mi się myśl, że most się zaraz zawali i wpadnę do wody. A może to po prostu strach przed głęboką kipielą? Na koniec zdradzę, że jak na kobietę przystało, nie znoszę wszelkiej maści robali. I żeby nie wyszło na to, że taka strasznie strachliwa jestem dodam, że w przeciwieństwie do mojej powieściowej bohaterki, absolutnie nie boję się myszy.

Dziękuję bardzo i do zobaczenia.

Dziękuję  także serdecznie za rozmowę i patronat, który „Okiem na horror” roztoczył nad moją debiutancką powieścią grozy. Pozdrawiam, do zobaczenia! Olga Haber .



1 komentarz: