poniedziałek, 21 marca 2016

HORROR MAGLOWNICA. Cykl wywiadów Magdaleny Ślęzak #5 - Wydawnictwo GMORK.

Dziś, a właściwie w sobotę, przeprowadziłam z pewnością najbardziej chaotyczny, ale jednocześnie bardzo odprężający wywiad z duetem, który od dwóch lat z sukcesami rozpycha się na polskim rynku wydawniczym. Wydawnictwo Gmork, czyli Dominika Świątkowska i Przemysław Ryba oraz kot-Prezes to pozytywna i energetyczna załoga, która z miłości do dobrej literatury z pasją poświęca się szerzeniu grozy w pięknych papierowych i elektronicznych wydaniach.

Magdalena Ślęzak:Witam Was, kochani, w kolejnym wydaniu Horror Maglownicy. Bardzo dziękuję, że zgodziliście poświęcić mi 90 minut swojego cennego czasu.

Przemysław Ryba:Również cieszymy się, że zostaliśmy zaproszeni.

Dominika Świątkowska:To my dziękujemy, że ktoś chce z nami gadać (śmiech).

M.Ś.:W Maglownicy rozmawiam sobie z ludźmi związanymi z polską sceną grozy. Wy dwoje wpisujecie się w ramy cyklu idealnie, bo Wasza pasja do tego gatunku literatury przerodziła się w twór, jakim jest Wydawnictwo Gmork. Dominiko, opowiedz proszę, skąd wziął się ten szalony pomysł?

D.Ś.:Jakoś tak naturalnie nam to wyszło (śmiech). Rozmawialiśmy sobie o tym, że szkoda, że druga część "Infekcji" Siglera nie wyszła w Polsce, i o innych książkach, które mogłyby zostać wydane w naszym kraju, o ile pamiętam, a potem samo już jakoś przeszło do pomysłu, żebyśmy my to zrobili. Ja, odkąd skończyłam szkołę policealną, bardzo chciałam pracować w wydawnictwie, więc skoro trafił mi się idealny wspólnik do jego założenia, to nie mogłam chociaż nie spróbować.


M.Ś.:Ale założenie i prowadzenie wydawnictwa to nie jest przecież bułka z masłem. Skąd wiedzieliście, jak się w ogóle do tego zabrać?

P.R.:W myśl zasady "absolutnie się na tym nie znam, więc bardzo chętnie się tym zajmę" (śmiech). A poważnie, to metodą małych kroczków. Pomysł był szalony, ale jak już się go podzieliło na poszczególne etapy, to okazało się, że to nie jest tak przerażające, jak by się mogło komuś wydawać. Albo jesteśmy szaleni (diaboliczny śmiech)! Największym wyzwaniem była polska papierologia, a potem to już poszło.

M.Ś.:I nie mieliście nawet momentu zawahania? Refleksji nad tym, czy warto poświęcać kupę energii, czasu i pieniędzy na inicjatywę, która może w ogóle nie wypalić?

D.Ś.:Nie przypominam sobie czegoś takiego. Teraz większość ludzi wpada na jakieś pomysły, a potem się zaczyna zrzędzenie: nie uda się, a co jak będzie to, a co jak tamto, tu potrzeba czegoś tam, a ja nie mam, ble ble ble. My nie mamy takiego podejścia. Chcieliśmy, to po prostu spięliśmy tyłki, dowiedzieliśmy się, co i jak, i zrobiliśmy. Oczywiście zdając sobie sprawę z ryzyka, ale chyba lepiej jest spróbować i liczyć się z tym, że może nie wypalić, niż nie spróbować w ogóle.

P.R.:Co znaczy nie wypali? I don't believe in no win scenarios (śmiech)!

D.Ś.: Tak jest!

P.R.: Wiedzieliśmy, że to się uda, bo nie miało innego wyjścia. Czy da się z tego kiedyś żyć, to jest zupełnie inne pytanie, ale nie dlatego to robimy.

M.Ś.:Ok, to skoro już uparliście się, że da się, że wypali, załatwiliście niezbędne papierki i ruszyliście pełną parą, to pewnie szybko pojawiła się orka. Domyślam się, że z własnym wydawnictwem łączy się masa pracy. Ogarniacie wszystko we dwoje czy macie jakieś elfy poutykane w szafie?

P.R.:Tak, jeden nazywa się Przemek (śmiech)! Wszystkie techniczne sprawy robimy sami. Od czytania propozycji wydawniczych, przez korektę tekstów i skład do druku, po wysyłkę i kontakt z dystrybutorami. Tylko księgowość zrzuciliśmy na biuro rachunkowe. Jesteśmy dobrze dobrani i chyba mogę powiedzieć, po prawie dwóch latach, że nieźle podzieliliśmy się pracą i idealnie się uzupełniamy. Jeżeli chodzi o promocję, to nasi autorzy są bardzo pomocni i nie dość, że się angażują, to często sami podsuwają ciekawe pomysły.

M.Ś.:A jak wygląda ten podział? Kto jest od czego? Kto lepiej spełnia się w promocji, a kto więcej dłubie przy tekstach? I przede wszystkim, kto u Was rządzi?

D.Ś.:W promocji lepiej się sprawdza Przemek. Ja więcej dłubię w tekstach, bo jestem grammar nazistką (śmiech). A rządzi oczywiście prezes, żelazną łapą.

M.Ś.:Prezes, czyli jak wyczytałam w Waszym poprzednim wywiadzie, kot?

D.Ś.:Tak, Behemot (śmiech).

P.R.:W ogóle nie znam się na promocji, ale robię niezłe banery i plakaty reklamowe (tak słyszałem).Ogólnie zajmuję się częścią informatyczno-graficzną, a Miśka sprawuje pieczę nad tekstami. Rządzi oczywiście prezes, gdy akurat nie śpi, nie liże łapy lub nie patrzy z pogardą (śmiech).

M.Ś.:Wiemy już kim jest kot Behemot. A skąd wziął się Gmork? Dobrze pamiętam, że jest to wilk z „Never Ending Story”? Skąd wziął się u Was?

D.Ś.:Tak, to było coś kudłatego z „Nie Kończącej się Historii”. W filmie był tym głównym złym, w książce raczej smutną postacią. No i tak chciałam, to mam (śmiech). Myśleliśmy nad nazwą wydawnictwa (wymyślanie nazw, tytułów - najgorsze, co może być), zaproponowałam Gmorka, naoglądawszy się w tamtym czasie wystarczająco za wiele razy tej baśni dla dzieci, a że nikt nie oponował − zostaliśmy gmorkami (śmiech).

P.R.: Zgadza się, Nikt nie oponował (śmiech). Wszystko się idealnie zgrało, nazwa, kot, styl loga, idealnie to do nas pasowało. To nie my wybraliśmy Gmorka, to on dał się wybrać.

D.Ś.: Jak kot który wybiera sobie właściciela (śmiech).

M.Ś.: Przynajmniej, w przeciwieństwie do swojego patrona, wcale nie jesteście smutni ani źli (śmiech). Ale porozmawiajmy poważnie o Waszych planach. Gmork działa już niemal dwa lata i życzę Wam, żeby rozwijał się i kwitł przez kolejnych pięćdziesiąt, ale statystyki są bezlitosne. Wedle najnowszych, Polacy nie czytują wiele ponad program TV, a Wy nie dość, że próbujecie zarabiać na książkach, to jeszcze zajmujecie się literaturą niszową. Jaki macie pomysł na przetrwanie na tym trudnym rynku?

P.R.:W sumie nie mieliśmy żadnego "nieznanego nikomu" sposobu i dalej nie mamy, wydajemy ciekawe pozycje, nie oszczędzamy również ani na jakości, ani na autorach. W ten sposób przetrwaliśmy dwa lata. Wydajemy książki, bo uważamy, że powinny się ukazać i jeżeli to nie wystarczy, to cóż, zajmiemy się czymś innym. W skrócie: dalej będziemy robić swoje i w ramach możliwości poszerzać działalność na inne gatunki i media.Na przykład mogę zdradzić, że „Hardboiled” niedługo ukaże się również w wersji angielskiej, co poszerzy nam trochę rynek odbiorców.

M.Ś.:O! Czy to znaczy, że planujecie ekspansję na Zachód?

P.R.:Ekspansja to ostatnio niefortunne słowo, powiedźmy, że otworzymy swoje granice (też nie za dobrze).

M.Ś.:Niech będzie, że zalejecie obce rynki (śmiech). Powiecie coś więcej na ten temat?

D.Ś.:Przyznajmy się, że nie planowaliśmy tego, ale po prostu trafiła się okazja to korzystamy (śmiech).

P.R.:Nieprawda! To było planowane, tylko nie było pewne. W każdym razie, niedługo „Hardboiled” w wersji angielskiej pojawi się ekskluzywnie na Amazonie i zobaczymy, jak to się dalej potoczy.Jak efekt będzie korzystny, to po angielsku ukażą się również inne nasze pozycje.

M.Ś.:Od początku swojego działania Gmork wydał cztery książki. Zdradziliście, że szykują się kolejne ich odsłony. A co z nowymi planami wydawniczymi?

P.R.:W sumie to nie możemy nic jeszcze zdradzać.

D.Ś.:Aktualnie pracujemy nad kolejną książką. I tyle chyba na razie możemy powiedzieć (śmiech).

M.Ś.:Zdradźcie coś więcej, Maglownica nie takie rzeczy wyciska z ludzi (śmiech)!

P.R.:W porządku. To co możemy już powiedzieć, to że na finiszu jest już przygotowywanie "Zwierzowierza". Będzie to zbiór miłych i zabawnych opowiadań o zwierzętach w wykonaniu pisarzy grozy, a przynajmniej tak miłych, jak potrafili napisać. Będzie to antologia charytatywna, z której całkowity dochód zostanie przekazany fundacjom zajmującym się zwierzętami (nie tylko kotami). W zbiorze znajdą się również ilustracje wykonane przez Karolinę Zieleniewską.

D.Ś.:A ja bym chciała tylko dodać, że pisarze grozy udowodnili, że jak chcą, to potrafią napisać coś takiego i ładnie im to wyszło (śmiech).

P.R.:Książka jest na etapie składu,więc jeszcze dwa lata i wyjdzie (śmiech).

M.Ś.:Brzmi smakowicie. Wspominaliście, że propozycje wydawnicze czytacie wspólnie. Dużo tego przychodzi?

P.R.: Za dużo (śmiech).

D.Ś.:W sumie w każdym miesiącu mamy kilka nowych propozycji, o ile mi się statystyki nie mylą.

P.R.:Kilka miesięcznie, najwięcej przyszło w pierwszym miesiącu naszej działalności i część książek z tego okresu dalej czeka na przeczytanie. Procedura jest taka: zaczynam czytać, jak mnie nie odrzuci po trzech stronach, to idzie do kolejki "do czytania", stamtąd, jak przetrwam 10%, przeskakuje do "przeczytać do końca". Po przeczytaniu przeze mnie, książkę czyta Dominika, a potem odrzucamy, bo nie mamy pieniędzy (śmiech).

D.Ś.: To nie zabrzmiało za dobrze.

P.R.:Mamy jeszcze do przeczytania około piętnastu powieści i dziesięciu antologii, więc prosimy o cierpliwość.

M.Ś.:À Propos odrzucania. W chwili, kiedy zaczynaliście prace nad Gmorkiem, mogliście do woli odrzucać wszystkie propozycje od obcych ludzi. W tej chwili, trzy antologie i Kfason później, już nie macie tego komfortu. Czy znajomym trudniej się odmawia? Były jakieś fochy i groźby karalne?

P.R.:Właściwie to nikt nie miał pretensji, że jego tekst został odrzucony. Może dlatego, że po przeczytaniu całej propozycji każdy dostaje od nas uwagi i sugestie, co nam się nie podobało i dlaczego.

D.Ś.:Poza tym mam wrażenie, że ludzie się nauczyli, że jak my coś mówimy, grzecznie acz stanowczo, to tak ma być i się nie dyskutuje. Zauważyłam to też w sytuacjach, kiedy wysyłamy pisarzowi poprawki do jego tekstu (śmiech).

M.Ś.:A może zasłaniacie się brakiem pieniędzy, a w rzeczywistości dostajecie teksty tak złe, że nie chcecie tego wydawać?

P.R.: Fajnie by było (śmiech). Uwierz, cały proces wydania jednej książki nie jest tani, a jak już to się uda, to niestety pieniądze nie pojawiają się magicznie na naszym koncie.

D.Ś.:Jeśli jakiś tekst jest naprawdę zły, to nie omieszkamy powiedzieć o tym autorowi.

M.Ś.: Skoro już jesteśmy przy dobrych i złych tekstach. Obserwujecie scenę polskiej grozy i horroru trochę z boku, a z drugiej strony bywacie w samym centrum wydarzeń. Jak ocenilibyście ten rynek? Mamy się kim chwalić? Produkujemy dobrą literaturę? A może jest nadprodukcja i wydaje się, w ten czy inny sposób, cały chłam, jak leci, psując środowisku opinię?

P.R.:Scena polskiej grozy jest taka jak scena każdego gatunku, powstają teksty słabe i powstają teksty wybitne, przy czym jedne i drugie mogą być wybitne dla jednego odbiorcy i słabe dla innego. Nie da się wszystkich pogodzić, bo każdy ma inny gust i oczekuje od literatury czegoś innego. Nasze środowisko się prężnie rozwija, powstają nowe książki, nowe inicjatywy, i z tego się bardzo cieszę, bo trafiliśmy z wydawnictwem w grozowy boom, a będzie tylko lepiej.

D.Ś.:O nadprodukcji chyba mówić nie można. Mam wrażenie, że jednak nasze środowisko wciąż jest małe i wbrew pozorom wcale nie mamy takiego znowu ogromu pisarzy, którzy by Bóg wie ile pisali. O ile mi też wiadomo, książki, które trafiają do szerszej publiki (powiedzmy że takie, które się sprzedają w Empikach i innych Matrasach) są właśnie dobre, więc raczej środowisko grozy nie popisuje się chłamem przed ludźmi.

M.Ś.:W takim razie tradycyjnie na koniec powiedzcie, czego spodziewacie się po polskim horrorze w najbliższych latach. Czy będzie lepiej czy gorzej? Kto rozkwitnie, o kim zapomnimy? Za kogo trzymacie kciuki? Na które inicjatywy czekacie? I jak sobie to wszystko wyobrażacie?

P.R.:Oczywiście z utęsknieniem czekamy na kolejny Kfason w Krakowie i Horror Day we Wrocławiu. Polska groza pokazała w ostatnich latach, że nie da się schować do szafy i z roku na rok będzie tylko lepiej, zwłaszcza, że my też mamy coś do powiedzenia w tym temacie (śmiech). Trzymamy kciuki za naszych autorów, żeby nam podesłali teksty, dla których weźmiemy kredyty we frankach i sprzedamy rodzeństwo do Niemiec, zarobimy potem kupę pieniędzy i przeprowadzimy się do Australii. A co z tego się spełni, to czas pokaże.

D.Ś.:Ja mam nadzieję, że to wszystko rozkwitnie jakoś, będzie nas coraz więcej i niektórzy ludzie wezmą się wreszcie za czytanie książek. Myślę, że gdyby powstawało więcej konwentów horrorowych, to zwiększyłoby zainteresowanie ludzi gatunkiem grozy, a ci, którzy już się interesują, mogliby odkryć na przykład jakiegoś pisarza, o którym do tej pory nie wiedzieli. Takie imprezy często najbardziej zrzeszają ze sobą ludzi, bo jak już się ich pozna na żywo, to chce się więcej i bardziej aktywnie w takim środowisku przebywać. Mam nadzieję, że nie zapomnimy o nikim, a ja kciuki trzymam na pewno za tych, z którymi już mieliśmy okazję współpracować do tej pory, bo wiem, że odwalają kawał dobrej roboty (tak, będę bronić "naszych" pisarzy rękami i nogami).

M.Ś.:W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak tylko podziękować Wam za tę szaloną rozmowę i życzyć samych sukcesów!


D.Ś. i P.R.:Nie dziękujemy, żeby nie zapeszyć, i też dziękujemy, również w imieniu prezesa (śmiech).

1 komentarz: