czwartek, 19 maja 2016

HORROR MAGLOWNICA. Cykl wywiadów Magdaleny Ślęzak #7

Horror Maglownica gości tym razem człowieka, który mimo że zajmuje się wieloma rzeczami, a polska groza zawdzięcza mu naprawdę więcej, niż mogłoby się wydawać, zwykle pozostaje w cieniu, a rozpychanie się łokciami i głośne okrzyki pozostawia innym. Skromny ponad miarę, multiutalentowany Krzysztof Biliński, redaktor audycji Misterium Grozy i współtwórca magazynu OkoLica Strachu, zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań.

M.Ś.: Witaj, Krzysiu. W Twoim opisie na stronie OkoLicy Strachu czytamy: „Twórca zajmujący się kilkoma rodzajami sztuki, zainteresowany okultyzmem, fascynat szeroko pojętego horroru i science-fiction, fotograf, dźwiękowiec, duch niespokojny i niepokorny”. Od siebie dodałabym: muzyk i autor tekstów, publicysta, grafik, redaktor magazynu, radiowiec... można tak długo. Jak się czujesz jako człowiek-orkiestra?

K.K.B.: Dzień dobry. O rety! Wychodzi na to, że zajmuję się wszystkim i to na raz! Ha ha ha... Tak po prawdzie ta wyliczanka, która opisuje moje zainteresowania i projekty może być nieco myląca i na wyrost. Czy jestem w istocie człowiekiem-orkiestrą? Coś w tym chyba może być, ale trzeba spojrzeć na to, że bywa tak, iż w danym momencie zajmuję się niektórymi rzeczami, a inne idą w odstawkę. To prawda też, że robię sporo rzeczy z różnych dziedzin, czyli w moich zainteresowaniach i pasjach łączę muzykę i realizację dźwięku, prace fotograficzne, zajmuję się publicystyką w formie pisemnej jak i właśnie na antenie radiowej (powiedzmy tak, choć audycja nadawana jest tak naprawdę w internecie). Ujmując to najściślej, wszystkie te elementy mojego życia, to sprawy, którymi się fascynuję i to nie tylko biernie jako odbiorca, ale też jako twórca. Zajmując się również niektórymi z tych działań zarobkowo, mogę czasami powiedzieć, że czuję się trochę zmęczony, ale dość często usatysfakcjonowany i tym samym staram się ciągle iść na przód, rozwijać i robić rzeczy, które być może niektórzy uznają za ciekawe i warte uwagi.



M.Ś.: Część z Twoich pasji oscyluje wokół horrorowo-grozowych tematów. Interesuje Cię mistycyzm i okultyzm, szeroko pojęta literatura grozy, muzyka z gatunku tych "cięższych". Potrafisz powiedzieć, skąd się to wzięło?

K.K.B.: Chyba nikt tak do końca nie może stwierdzić jednoznacznie, skąd wzięły się u niego takie, a nie inne zainteresowania. Zresztą, kiedy mówimy o naszych fascynacjach, powinniśmy wziąć pod uwagę to, że one ciągle ewoluują. To że zainteresowałem się okultyzmem, horrorem czy muzyką metalową było następstwami zapewne rzeczy wcześniejszych. Od kiedy pamiętam byłem wyczulony na to co tajemnicze i niecodzienne. Można tym samym powiedzieć, że byłem po prostu ciekawski, a ciekawość dość szybko zaczęła krążyć wokół tematów, powtórzmy może, niecodziennych. Jako mały chłopiec, wychowany na interesujących baśniach i bajkach, opowiadanych przez np. dziadka i rodziców, pamiętam, że uważnie przysłuchiwałem się różnym nowinkom opowiadanym w towarzystwie dorosłych. Były wśród nich np. tematy UFO, duchów. Sam lubiłem oglądać taki atlas o wszechświecie, dinozaurach i w ogóle o całej historii Ziemi. Mieszkałem zresztą w takiej starej kamienicy poniemieckiej, w której rodzice i dziadkowie chyba dwu lub trzykrotnie doświadczyli rzekomo nadprzyrodzonych zjawisk. Mocno to na mnie wpływało wtedy już i rozbudzało wspomnianą ciekawość. Kolejne były już książki fantasy o Conanie, czy też powieści Tolkiena, a tuż obok nich pozycje na temat UFO czy Trójkąta Bermudzkiego. I tak krok po kroku szukałem dalej, aż pojawił się w Polsce boom na fantastykę i horror z wydawnictw takich jak Amber, Phantom Press, CIA Books czy Rebis. Okładki tych książek i tematyka skłoniły mnie w stronę muzyki metalowej, która właśnie miała podobne ilustracje płyt i tematykę tekstów. Oczywiście nie można pominąć tutaj wpływów moich kolegów ze szkoły czy tzw. podwórka. To tam wspólnie szukaliśmy później nowych utworów a także nowych prądów myślowych, co od muzyki metalowej poprowadziło ścieżką do okultyzmu jak ta la la (śmiech)! Przy tym oczywiście pojawiły się pierwsze próby literackie (tragiczne!) oraz muzyczne (zdecydowanie lepsze). A dalej to już po prostu rozwój fascynacji chyba tak, jak w wypadku każdego człowieka z pasją.

M.Ś.: Mogłoby się wydawać, że fotograf i grafik, a zatem siłą rzeczy esteta, powinien się wzdrygać na widok "tanich" okładek horrorów sprzed 30 lat, a krwiste opisy i literatura pełna flaków nie powinna do niego przemawiać. Jednak Ty najwyraźniej masz inne poczucie estetyki (śmiech).

K.K.B.: Fotografią i grafiką zająłem się dużo później, a jako młody chłopak łykałem te tanie i liche okładki zachłannie! Zresztą nie wiem, czy właśnie nie one ukształtowały częściowo mój spaczony gust (śmiech). Muszę też powiedzieć, że bardziej czuję się fotografem niż grafikiem. Nie mogę o sobie mówić jako o grafiku, ponieważ ja tak naprawdę nie potrafię rysować. Mój wkład w grafikę ma się o tyle, że działam graficznie w programach komputerowych, przetwarzam fotografię w Photoshopie, retuszuję, robię fotomontaże, czy też interesuje się ogólnie technicznymi aspektami grafiki rastrowej i wektorowej i staram poszerzać i doskonalić swój warsztat czy to podglądając techniki innych, czy też słuchając uwag znajomych lub nieznajomych. Z kolei w fotografii zdecydowanie czuję się lepiej, co zresztą przekłada się również na moje sprawy zawodowe. Choć nie stronię od fotografii w klimatach horroru i takiej brudnej estetyki również.

M.Ś.: Potrafisz wskazać moment, w którym odkryłeś polski horror? Który tytuł z rodzimego podwórka przeczytałeś, jako pierwszy?

K.K.B.: Ha! I tu mogę się pochwalić, choć moze nie do końca jest czym, ale z pewnością tym, że bardzo wcześnie odkryłem polski horror. A stało się to za sprawą pań z biblioteki w Nowej Rudzie - Słupcu, gdzie mieszkałem do roku 1996. One to wyszukały dla mnie kiedyś książkę Włodzimierza Bełcikowskiego "Tajemnica wiecznego życia". Był to o ile pamiętam horror o wampirach, ale co i jak miało tam miejsce już teraz nie pamiętam. Muszę chyba wrócić do tej książki tak z sentymentu. Ale wiem, że pytanie nie miało specjalnie dotyczyć samego początku mojego nieświadomego zetknięcia z literaturą grozy, ale zapewne tego bardziej współczesnego. Z tych pierwszych pozycji z pewnością można wymienić Dariusza Zientalaka, który drukował w "Fenixie", następnie Tadeusza Oszubskiego i jego "Drapieżnika". Nie ukrywam, że większość horrorów, jakie czytałem w latach 90-tych i na początku dwutysięcznych, była jednak horrorami zagranicznych pisarzy i to tych popularniejszych na naszym rynku. Wśród autorów będących bardziej rozpoznawalnych obecnie, zetknąłem się swego czasu z Łukaszem Radeckim i jego "Krainą bez powrotu", a to za sprawą również tego, że znałem muzyczną twórczość Łukasza i kiedy okazało się, że również pisze książki, to od razu sięgnąłem. Czytałem też Krzysztofa Dąbrowskiego, acz do końca czysty horror to nie jest. Czytałem również niemalże od samego początku Łukasza Orbitowskiego, jako że jest on bliskim znajomym jednego z kolei z moich bliskich znajomych, Leszka Wojnicza-Sianożęckiego znanego z metalowego zespołu HOLY DEATH. Zresztą pierwsze próby literackie Łukasza Orbitowskiego znalazły się w magazynie "Equilibrium of Noise", który wydawał Leszek właśnie. A były to młodzieńcze mroczne opowieści, które bardzo rajcowały wielu metalowców tamtych czasów (śmiech) Później z początkiem lat dwutysięcznych zająłem się badaniem nad powieścią okultystyczną i to zajęło mi sporo czasu, a w polskiej grozie powieści okultystycznych stricte obecnie prawie nie ma. Są takie, które wykorzystują wątki i motywy, ale nie są powieścią okultystyczną sensu stricte.

M.Ś.: Wspominasz o magazynach. Czy to dawna miłość do zinów wydawanych kilka/kilkanaście lat temu sprawiła, że zaangażowałeś się w stworzenie OkoLicy Strachu?

K.K.B.: Praca w redakcji OkoLicy Strachu to wynik wielu różnych spraw a i z pewnością efekt wspomnianych przeze mnie fascynacji. Tym bardziej że profil magazynu już sam jest dla mnie fascynujący przecież (śmiech) Ale można, szukając punktu wyjścia, tak to powiedzieć. W latach 90-tych wydawałem pisanego na maszynie i kserowanego zine'a "Buntownik", który z pisma metalowego przekształcił się w roku 2001 w pismo literacko-okultystyczne, ale tylko z jednym numerem na koncie. Zresztą poza Buntownikiem dłubałem przy różnych zinach, nawet takich, które nie wyszły poza znajomych. Nie myślałem w ten sposób o tym, co robię teraz, ale faktem jest, że praca nad OLS w pewien sposób sprawia mi podobną przyjemność i satysfakcję, jak miało to miejsce dawniej.

M.Ś.: OkoLica Strachu to tylko jeden z przejawów Twojej miłości do literackiej grozy znad Wisły. Poza tym prowadzisz audycję Misterium Grozy, która, mam wrażenie, skupia wokół siebie coraz większą ilość odbiorców. Skąd w ogóle pomysł, żeby zrobić coś takiego? Więcej w tym frajdy czy poczucia misji? 

K.K.B.: Nie wiem, czy poczucia misji, ale z pewnością jest to wynik moich fascynacji, o których tak dużo napisałaś na początku. A ja lubię fascynacjami się dzielić i staram się to robić najlepiej, jak potrafię. "Misterium Grozy" jest w pewnym sensie kontynuacją tego, co robiłem od roku 2006, czyli prowadzenia audycji radiowej. Moja wcześniejsza audycja nazywała się "Misterium dźwięku i słowa" i w gruncie rzeczy była tym, co sugerował tytuł. Przede wszystkim była to audycja muzyczna, ale prawie zawsze była podporządkowana kontekstom literackim, religioznawczym, okultystycznym czy tym podobnym. Jej główna konstrukcja wyglądała tak, że wymyślałem temat nadrzędny np. Lovecraft, wampiry, zombie, Tolkien, science-fiction i następnie wybierałem najciekawsze lub mało znane utwory z kręgu muzyki metalowej, rockowej czy ambient, które poruszały ten temat i mówiłem o historiach z tym związanych, o własnych przemyśleniach. Chciałem również wspomnieć, że tuż przed wydaniem "Świętego Wrocławia" gościem u mnie (jeszcze w Radiu Bez Kitu, które było wtedy częścią portalu Interia.pl) był Łukasz Orbitowski. Muszę ten wywiad może gdzieś odkopać (śmiech). Audycja ta jednak ze względu na mój brak czasu, a także problemy techniczne związane z jej nadawaniem, została zawieszona, a później zakończona. Dopiero w tamtym roku wspólnie z Michałem Stonawskim wróciłem do tworzenia audycji, ale już stricte związanej z szeroko pojętym zjawiskiem grozy i bardziej nastawionej na słowo niż dźwięk. Opracowałem dźwiękowe tło i formułę i się zaczęło. MG ma, podobnie jak kilka innych audycji i podcastów w Polsce wydźwięk zarówno pasjonacki, jak i promocyjny. Znajdują się w nim również moje próby nagrań audiobooków, wywiady, omówienia książek, wydarzeń. To po prostu dzielenie się swoimi fascynacjami, próba opisania tego, co warte uwagi, jak i również tego, co może nie jest zbyt wysokich lotów, ale ma swoje miejsce w naszym Polskim świecie grozy.

M.Ś.: Ale MG i OLS to nie jedyna Twoja działalność promocyjna dla gatunku. Stoisz również, choć nieco w ukryciu, za organizacją gali Nagrody Grabińskiego, prawda?

K.K.B.: Hahaha, w ukryciu? W polskiej grozie nic się nie da ukryć! Hahaha A tak poważniej. Owszem, pomagam przy organizacji Nagrody Grabińskiego, aczkolwiek jestem we wspomnianym ukryciu, gdyż nie byłem współtwórcą tej nagrody. Zaangażowałem się w pomoc przy niej tak naprawdę dopiero w zeszłym roku i wiązała się ona z przygotowaniem materiałów multimedialnych na galę rozdania nagród. Oczywiście w międzyczasie zacząłem się angażować bardziej, wspólnie z kilkoma innymi osobami, co mam nadzieję pozwoli rozwinąć tę inicjatywę i dopracować wszystkie jej dotychczasowe mankamenty.

M.Ś.: Właśnie, o tych ostatnich dyskutuje się od początku istnienia Nagrody. Gdyby to zależało od Ciebie, co byś zmienił? Co usprawnił?

K.K.B.: Nawet w jednym z ostatnich wydań "Misterium Grozy" rozmawiałem na tzw. "antenie" z Agnieszką Brodzik z portalu Carpe Noctem o nagrodach w ogóle. Wspólnie stwierdziliśmy, że praktycznie każda nagroda ma jakieś swoje mankamenty, posiada jakieś mechanizmy, które nie są doskonałe. Czy będzie to Nagroda Zajdla, Nike czy jakieś inne, każde nie są doskonałe i nie będą. Myślę jednak, że w pewnym sensie budują swoje znaczenie na przestrzeni czasu, stają się narzędziem opiniotwórczym i rozpoznawalnym, kiedy działają i - tu bardzo moje osobiste zdanie - nie zmierzają do stagnacji. Nagroda Grabińskiego posiada, a może bardziej trzeba powiedzieć posiadała, mechanizm zbliżony do Nagrody Akademii Filmowej. Często był on jednak podważany, podobnie jak sposób głosowania. Uwagi kierowane w stronę twórców Nagrody Grabińskiego nie były pozbawione racji, ale myślę, że były też pewnego rodzaju sygnałem, że ludzie nagrodą się choć trochę interesują i również trochę im na tym zależy. Ja osobiście traktuję te głosy jako bardzo istotne i sam staram się w niektórych kwestiach pomagać przy tworzeniu kolejnej edycji. Co osobiście bym zmienił? W sumie to już się o to staram (śmiech)! Niektóre zmiany wynikają również same. Z pewnością książki w wewnętrznym głosowaniu nie powinny być oceniane przez autorów, od czego oni sami często odchodzą. W kapitule nagrody z pewnością powinni zasiąść krytycy literaccy, którzy interesują się rynkiem grozy, jednak jeszcze w tej chwili wszyscy wiemy, jak wygląda krytyka literacka w polskiej grozie. Myślę, a może bardziej, mam nadzieję, że Nagroda Grabińskiego będzie ewoluować. W tym roku ostatni raz, wedle regulaminu, mamy do czynienia z mechanizmem nagrody, jaki funkcjonował do tej pory. Jednak staramy się o to, aby samo głosowanie przebiegało bez większych zakłóceń i było bardziej wiarygodne.

M.Ś.: A jak oceniasz polską grozę w ogóle? Jesteś bliższy poglądom Michała Stonawskiego, że rośniemy w siłę  czy może Mariusza Wojteczka, że cierpimy na szkodliwą nadprodukcję tekstów byle jakich i nijakich? A może widzisz to jeszcze inaczej?

K.K.B.: Moje zdanie w tej kwestii jest wypośrodkowane. Nie jestem ani hiper optymistyczny, ani zblazowany (śmiech). Ale jak mam być szczery, wolę spoglądać nie tylko na polską grozę, ale w ogóle na literaturę, jaką się interesuję i o jakiej coś wiem, okiem krytycznym, czyli być dość wymagającym. Choć i tak nie jestem krytykiem na miarę Michaela Myersa czy Carpe Noctem hahaha Według mnie współczesna polska groza, teraz kiedy czytam często teksty pominięte przeze mnie dawniej, ma lekkie wyhamowanie i tak naprawdę niektórzy tylko przebijają się nad pewien poziom, jaki już został osiągnięty. Dzieje się tak może dlatego, że nie wyrobiła się jeszcze w polskiej grozie pewna jakość i sam rynek jest niestabilny. Jak wspomniałem niewielu jest krytyków gatunku, aczkolwiek znam kilku wiarygodnych. Napisałaś, że Mariusz Wojteczek (jeden z tych wiarygodnych krytyków) mówi o nadprodukcji tekstów. To inna sprawa. Wiele osób próbuje swoich literackich sił w horrorze, bo na to pozwala obecnie po prostu internet i często fanowskie wydawnictwa. A na pewno nie tędy droga i zwyczajnie teksty te zaginą, podobnie jak moje literackie pierwociny, o których wspomniałem wcześniej (śmiech). Z drugiej strony wydawane są naprawdę ciekawe i fascynujące książki, które kontynuują lub wykraczają ponad poziom do tej pory już ustalony. Nie ma chyba jednak mowy ani o "złotym wieku polskiej grozy" ani o zapaści.

M.Ś.: A kto Twoim zdaniem wydaje książki wykraczające ponad ustalony już poziom. Kto Cię ostatnio zachwycił?

Kiedy pytasz o książki, które wykraczają ponad pewien poziom, trzeba by zapewne ustalić, czym jest ów poziom, wspomniany przeze mnie. A to raczej mgliste pojęcie mojego własnego wartościowania literatury, więc będę mógł mówić tylko w granicach własnego odczucia, wrażliwości i gustu. Poza tym muszę sam się przyznać, że wiele lektur jeszcze przede mną, zarówno tych najnowszych, jak i tych już starszych. Pewien wysoki poziom dla polskiego horroru według mnie prezentowali tacy autorzy jak wspomniany już Dariusz Zientalak, Kazimierz Kyrcz Jr, Dawid Kain czy niezmiernie popularny w tej chwili Łukasz Orbitowski. Przyznam się tym samym tutaj, że z Łukaszem Orbitowskim wiąże się dla mnie o tyle ciekawa historia, że... Otóż opowieści mroczno-poetyckie Łukasza znałem ze wspomnianego "Equilibrium of Noise". Później w czasie studiów zetknąłem się z ludźmi krytykującymi grupę "Ha!art", która wydała również zbiór opowiadań Łukasza "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko". Usłyszałem od nich, że jak można zacząć zdanie od słów "A wszystko zaczęło się od tego, ze zesrałem się w tramwaju". Sam słysząc te słowa, nabrałem podejrzliwości i trochę pomyślałem, że chyba Orbitowskiego pogięło i zaczął pisać głupoty. Jednak zaraz po tym, spotkałem doktora Wojciecha Kajtocha, który wiele i bardzo pozytywnie mówił o Łukaszu i dzięki niemu miałem możliwość przeczytać najpierw pożyczone "Złe wybrzeża" a później już swoje własne zakupione opowiadania wydanie przez ów "Ha!art" Emotikon wink I wtedy zrozumiałem jak miałka była wspomniana krytyka ludzi jakiś zawistnych, którzy zapewne teraz, kiedy Łukasz odniósł sukces, muszą topić smutki w butelkach. Ale to taka dygresja. W tym samym czasie zetknąłem się również z książkami Piotra Grzesika, osoby, której książki są chyba zupełnie prawie nie znane, a który doskonale czuł literaturę gotyckiej grozy i potrafił jej upiorny charakter przenieść w zupełną codzienność. W jego opowiadaniach zwykłe wyjście po nielegalnie wyciętą choinkę do lasu stawało się przeżyciem pewnego rodzaju grozy. Znakomicie żonglował nastrojem. Nie można też pominąć powieści okultystycznej Lecha Majewskiego "Hipnotyzer". Gdybym tak wyszukiwał pewnie bym jeszcze kilka przykładów znalazł, ale pytasz o te współczesne, które zrobiły największe wrażenie na mnie i które udało mi się poznać. Z pewnością będą to książki Magdaleny Kałużyńskiej "Ymar" i "Białe miejsce" z cyklu "Alvethorn", zbiór opowiadań "Wszystkie białe damy" Piotra Borowca, "Zwierzyna" Maćka Kaźmierczaka. Bardzo lubię też opowieści Stefana Dardy za ich gawędziarski styl, a także Tomasza Siwca, którego opowiadania tzw. gore, są często bardziej przejmujące, niż mogłoby się wydawać. Jest to chyba jeden z nielicznych autorów w Polsce, który doskonale rozumie czym jest horror ekstremalny i o czym powinien tak naprawdę mówić.  Jednak jak już mówiłem, sporo lektur jeszcze przede mną i najpewniej w najbliższym czasie odkryję wielu ciekawych autorów. Jak widać więc, chyba nie jest tak źle?

M.Ś.: Z pewnością obnażyłeś nam właśnie swoje oczytanie w gatunku (śmiech)! Znasz też wielu twórców osobiście. Wiesz, co się dzieje w kuluarach. Jakie masz zdanie na temat fandomu? Banda "kolesi"? Wzajemnie wygryzające się podgrupki? Jedna wielka rodzina?

K.K.B.: O cholera! Pytanie z grubej rury (śmiech). Wracając do poprzedniego wątku na moment, muszę powiedzieć, że chyba obnażyłem swoje niedoczytanie raczej, kiedy przyznałem się, jak wiele lektur jeszcze przede mną (śmiech)! A przechodząc już do meritum... Owszem, poznałem wielu autorów osobiście. Zresztą nie tylko autorów, ale też osoby aktywnie działające w tzw. środowisku grozy, które dzielą się swoimi pasjami, opiniami. Jest to jakby wynik również i moich fascynacji, które zawsze dobrze jest dzielić z innymi i mieć z kim o tym rozmawiać, zgadzać lub nie zgadzać się. Sam zresztą jako redaktor Misterium Grozy szukam kontaktu z autorami, żeby móc ich poznać, powiedzieć coś więcej o nich w audycji, dopytać się o sprawy związane z książkami, czy ich plany. Zresztą staram się też przeprowadzać wywiady, ale do każdego wywiadu chcę się też dobrze przygotować, a w tym pomaga, kiedy można porozmawiać z autorem osobiście. W tych kontaktach z pewnością trzeba wziąć pod uwagę to, że siłą rzeczy o wielu tematach się rozmawia, również o tych, które są w jakimś tam czasie tematami drażliwymi, czy ciężkimi. W pewnym sensie, kiedy człowiek interesuje się daną dziedziną sztuki, literatury, muzyki, docierają do niego różne informacje, które w jakiś sposób również tworzą wspomniane środowisko. Tak chyba jest wszędzie, nie tylko w tzw. "polskiej grozie". A co mogę powiedzieć o fandomie naszym? Z pewnością jest to jedna wielka rodzina, a jak wiesz z rodziną najlepiej hahaha... A teraz poważnie. Na pewno nie można mówić tutaj o jakiejś wielkiej rodzinie, ale też nie ma co obsesyjnie doszukiwać się wszędzie podkopów, wyzysku, oszustw itp. W fandomie są ludzie chyba tacy, jak wszędzie, czyli różni. Myślę, że wiele tutaj zależy od tego, jak ktoś właśnie sam patrzy na to wszystko. Jeśli będzie uważał, że są grupki kolesi, to się ich doszuka. Jeśli będzie miłował wszystkich jednako, też mu nikt nie zabroni. Osobiście uważam, że fandom składa się z mniejszych grup, w których zbierają się ludzie ze sobą zaprzyjaźnieni i starają się realizować własne założenia i pasje, jednak daleki jestem od tego, zeby twierdzić, że te grupy wzajemnie się zwalczają, czy coś w tym stylu. Raczej starają się o wysoki poziom tego, co sami tworzą, czy będzie to działalność podcastowo-audycyjna Nekropolitan, Carpe Noctem, Radio SK, czy też publicystyczna jak Creatio Fantastica, Grabarz Polski, OkoLica Strachu, Coś (dawniej Coś na progu), Polska Groza, Kostnica czy wiele innych, które w tej chwili wypadły mi z głowy i pewnie po wywiadzie będę miał wyrzuty sumienia, ze ich nie wspomniałem (ale nadrobię to w Misterium Grozy). Wbrew wszystkiemu też ludzie ci ze sobą w jakiś sposób współpracują, pozostając jednocześnie we własnych grupach, tworząc je i rozwijając. Tym samym nie jest ani możliwe, ani też konieczne jakieś specjalne ujednolicanie całego środowiska. Ono jest i będzie i będzie działać na własnych niepisanych zasadach, a tylko wspólne konwenty czy festiwale mogą jak najbardziej pozytywnie wpływać na kontakty wszystkich zainteresowanych, gdyż osobista rozmowa to podstawa dobrego wzajemnego zrozumienia i współpracy.

M.Ś.: Ok, w takim razie zostawmy na moment środowisko i Wróćmy jeszcze na chwilę do Ciebie. Nie spytałam Cię jeszcze o Twoją muzyczną i poetycką/literacką przeszłość. Co było pierwsze?

K.K.B.: Pierwsza była twórczość literacka, ale raczej bym ocenił ją jako "tfurczość" hahaha, czyli dziecinna pisanina w stylu fantasy, przygody Spajkera Wędrowca, ale i horror o mojej klasie z podstawówki, która pojechała na wycieczkę do miasteczka w Czechach i tam trafili na miasto zombie i wszystkich te zombie zjadły, a na końcu okazało się, ze był to sen w przeddzień wyjazdu na wycieczkę hahaha. Mocna literatura, będąca wynikiem mojego traumatycznego przeżycia, jakim był obejrzany wcześniej film "Powrót żywych trupów", który bardzo mnie w dzieciństwie przeraził. Ale to tak na marginesie sprawy. Tak naprawdę jedyne utwory, które uważam, że mi wyszły, były to utwory poetyckie ze zbiorków "Czarne Róże Melancholii" czy kolejnego "Apogeum Nocy - Sympozjon przedśmiertne", który został wydany już na studiach, a który wiązał się z pewnym moim programem zarówno literackim jak i światopoglądowym. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zająłem się poezją, tworzyłem też projekty muzyczne, z których jeden, KORSARZ, istnieje po dziś dzień w różnych formach. W połowie lat 90-tych jednak miałem jeszcze dwa projekty: black metalowy EGAHEER i taki syntezatorowy, bliski muzyce folkowej czy baśniowej VEDYMINI, który tworzyliśmy z Mariuszem Poźniakiem i z którym to mieliśmy przyjemność wystąpić nawet na NORDCONIE i dwukrotnie na Bachanaliach Fantastycznych w Zielonej Górze. Poza tym muzyka po dziś dzień zajmuje ważne miejsce w moim życiu i przymierzam się do realizacji kolejnego materiału, który chodzi mi po głowie od wielu już lat.

M.Ś.: Ha! To już wiemy skąd się wzięła Twoja miłość do żywych trupów (śmiech). A czym zajmowałeś się przy okazji tych projektów? Jesteś /byłeś frontmanem czy znów ukrywasz/ukrywałeś się gdzieś w tle?

K.K.B.: W przypadku muzycznych projektów byłem i jestem okropnym człowiekiem, bo wszystko musiało być tylko po mojej myśli (śmiech). Kiedy inni członkowie zespołu chcieli wtrącać swoje pomysły, najczęściej kończyło się to tym, że zakładali poboczny projekt (śmiech). W muzyce mam bardzo spójną wizję tego, co chcę stworzyć i wszystko musi doskonale współgrać z moją wrażliwością. Dlatego też mówię o projektach, bo do końca nie była to praca zespołowa, a raczej realizacja moich pomysłów. Zresztą tak naprawdę w tych projektach, które tworzę i nad którymi mam pieczę, z pewnością nie jestem łatwą osobą do współpracy. Co innego, kiedy mam być członkiem czyjegoś zespołu, wtedy przestawiam się na całkiem inny tryb działania i mam nadzieję, że nie jestem złym współpracownikiem. Zresztą chyba bardzo często jest tak, że zespoły muzyczne posiadające wyrazistego lidera, osobę z pasją i wizją swojej twórczości, takiego prawdziwego frontmana, jak powiedziałaś, zdają mi się ciekawsze i spójniejsze. Rzadziej trafiają się zespoły, choć oczywiście nie jest tak, że ich nie ma, w których wiele osób tworzy muzykę i jednocześnie całe albumy czy styl są charakterystyczne i spójne. Może też ja po prostu patrzę na to bardziej indywidualistycznie, bo sam lubiłem raczej muzykę tworzoną przez mocnych liderów, jak miało to miejsce np. w polskich zespołach CHRIST AGONY, BEHEMOTH, czy w zagranicznych jak NECROMANTIA, RUNNING WILD i wiele innych. Ale to takie moje teoretyzowanie. W przypadku moich projektów muzycznych zajmowałem się więc praktycznie wszystkim, czyli pisaniem muzyki i tekstów. Często bywało też tak, że sam nagrywałem całość materiału od początku do końca na wszystkich instrumentach, a więc nagrywałem partie perkusji, później basu, gitar, syntezatorów i na koniec darłem ryja (bo śpiewać nie potrafię) hahaha. Z czasem zająłem się też szeroko rozumianym home recordingiem i oczyszczaniem oraz masteringiem dźwięku, wtedy też przeszedłem na elektroniczną sekcję rytmiczną i dogrywałem już tylko na żywo gitary, syntezatory i najczęściej współpracowałem z innymi wokalistami. Efektem tego były min. dwie płyty projektu KORSARZ "Galeria IX Mrocznych Obrazów" (będąca muzyczną opowieścią okultystyczną z elementami grozy) oraz "Niezaufanie", na których współpracowałem z Krzysztofem Bigajem, tzn. on śpiewał jak mu kazałem (śmiech). W chwili obecnej, kiedy zabiorę się za nowe nagrania, z pewnością znów będę szukał jakiś wokalistów, tylko że nowy materiał będzie potrzebował ich kilku. Ale to wszystko w sferze jeszcze przygotowań.

M.Ś.: Z pewnością moglibyśmy rozmawiać jeszcze długo, ale mam wrażenie ze już strasznie się rozgadaliśmy (śmiech). Zatem tę rozmowę dokończymy kiedyś przy okazji, a tymczasem spytam Cię o to samo, o co pytam wszystkich gości Maglownicy. Gdybyś miał wieszczyc co dalej będzie z polską grozą, albo przyznać się komu szczególnie kibicujesz albo na które książki czy wydarzenia czekasz, co byś powiedział?

K.K.B.: Z polską grozą będzie wszystko dobrze, o ile z czytelnictwem w ogóle będzie dobrze. Myślę, że w chwili obecnej pojawiło się już na tyle dużo mediów mówiących o tym gatunku, na tyle dużo prac naukowych i publicystyki, na tyle przeniknął on do ogólnej świadomości czytelników fantastyki, że oby tylko autorzy spełnili oczekiwania, bo to w twórcach przecież cała nadzieja. Zresztą od kilku lat wydawane są przecież audiobooki, które przybliżają czytelnikom wiele lektur z gatunku horroru, pojawiła się ostatnio nawet inicjatywa w Radiu Meteor, która promuje w ten sposób polskich autorów grozy. Trochę się dzieje w tym temacie i horror szeroko rozumiany ma spore szanse na to, żeby był tym, czym jest w istocie, a więc literaturą popularną i szeroko komentowaną. Komu kibicuję? Chyba tak naprawdę nie znajdę autorów, którym bym nie kibicował i chciał dla nich źle, albo żeby skończyli z pisarstwem (śmiech). Nawet jeśli napisali do tej pory słabsze utwory, to nie powiedziane jest nigdzie, ze kiedyś nie zaskoczą nas jakimś znakomitym tekstem. Z książek, na które czekam i wiem, że są w trakcie pisania to na pewno kolejne książki Magdaleny Kałużyńskiej. Czekam też aż dostanę w swoje ręce najnowszą powieść Grzegorza Gajka "Malowidło". Czekam na kontynuację "Zombie.pl" i drugi zeszyt po świetnym pierwszym "Sakramencie okrucieństwa" z Horror Masakry. Muszę też zapoznać się z antologią "City 3". A z wydarzeń, z pewnością czekam na kolejny Kfason i w tym roku również mam nadzieję, że pojawię się na Horror Day we Wrocławiu. Nie mogę się doczekać również kolejnych "Światów Grozy", choć dopiero niedawno były (śmiech). Mam nadzieję również, że swoje słuchowiska będzie kontynuował zespół z Opowieści Osobliwych, bo bardzo im kibicuję w tym, co tworzą. Jest tego sporo, więc nie będę się nudził. Dziękuję również za rozmowę i chciałem tym samym pozdrowić czytelników Okiem na Horror!

M.Ś.: To ja dziękuję w imieniu swoim i czytelników Oka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz