piątek, 27 marca 2015

Antologia "Pokłosie" z GMORKa. Rozmowa z autorami opowiadań.

Już niedługo premiera antologii poświęconej Stephenowi Kingowi "Pokłosie". Za projekt odpowiada Wydawnictwo GMORK. Do współpracy zaproszono autorów, którzy z literackim horrorem są "za pan brat" od dawna. W zbiorze znajdziemy opowiadania: Kacpra Kotulaka, Pauliny Król, Jarka Turowskiego, Julka Wojciechowicza i Marka Zychli.
Wydawnictwo GMORK zdążyliśmy poznać jako "firmę", wydającą jakościowo świetnie dopracowane książki. Mam nadzieję, że będzie tak i tym razem, tym bardziej, że za  okładkę odpowiada Darek Kocurek.
Co do opowiedzenia o projekcie mają autorzy opowiadań, przeczytacie poniżej. Zapraszam serdecznie

Witam

"Pokłosie" wydawnictwa Gmork, jest pierwszą, polską antologią, poświęconą Stephenowi Kingowi. Chyba najwyższy czas, aby miłośnicy prozy autora, mogli przeczytać teksty, które powstały jako  ukłon w stronę mistrza. 
No właśnie, z Kingiem jest tak, że ma swoich zatwardziałych "fanatyków", dla których im grubsze tomiszcze, to lepiej. Aby nie było za pięknie są także tacy, dla których opasłe tomiszcza to zdecydowanie za dużo. Wszyscy miłośnicy literatury, bez względu czytane gatunki literackie znają markę "Stephen King" – zresztą dziwiłoby mnie, gdyby było inaczej. Dla Was, rozumiem, jest mistrzem, królem, najlepszym pisarzem… No właśnie. Kim dla Was jest Stephen King?

Kacper: Stephen King jest dla mnie przede wszystkim literackim narkotykiem. I nie tylko dlatego, że uzależnia. On jest psychoaktywny. Doprowadził sztukę snucia opowieści i budowania klimatu do mistrzostwa. Składa słowa w taki sposób, że nie tak łatwo się z nich otrząsnąć. W moim przypadku King działa tak, że jeszcze kilkanaście-kilkadziesiąt minut po odłożeniu książki słyszę w głowie kingowy głos budujący narrację do wszystkiego, co dzieje się wokół mnie. Kiedyś przez niego przejechałem trzy przystanki za daleko.

Paulina: Właśnie im bardziej opasłe te tomiszcza, tym lepiej :). To autor, który po prostu do mnie trafia. Odpowiada mi estetyka tych powieści, po ludzku (gdy trzeba ;) ) skomponowani bohaterowie, subtelny dowcip oraz ogromna rozpiętość znaczeń i powiązań pomiędzy poszczególnymi (czasami, zdawałoby się, bardzo odległymi) elementami fabularnymi, w których można się rozsmakować. To tak, jakby wszystkie jego powieści, których jest przecież grubo ponad sześćdziesiąt, było połączonych w jedno, ogromne kingowe uniwersum, stale się jak Wszechświat rozszerzające i jak Wszechświat nie mające końca. Podziwiam u Stephena Kinga tę niezwykłą umiejętność tworzenia fascynujących opowieści na bazie banalnych i absolutnie nieprawdopodobnych scenariuszy, genialny warsztat, wyśmienite określenia i styl sprawiający wrażenie, że dla niego pisanie jest tak łatwe i naturalne, jak oddychanie. Zaś poza kwestiami literacko-technicznymi – jego książki po prostu sprawiają mi przyjemność.

Jarek: Stephen King to przede wszystkim wspaniały opowiadacz. Myślę, że to jego największy atut. Obcowanie z prozą Kinga, oprócz wiadomej przyjemności z lektury, dało mi wiele do myślenia stricte literacko. Zrozumiałem, że w pisaniu nie chodzi o to, żeby odstawiać jakieś cuda wianki, ale po prostu o to, aby w interesujący sposób opowiedzieć ciekawą historię – tylko tyle i aż tyle. Niektórzy mówią, że King sprzedałby w ogromnym nakładzie nawet swoją listę z zakupami. Racja, bo ten facet jest fenomenalnym gawędziarzem – czy to w powieściach lub opowiadaniach, czy we wstępach i posłowiach, czy chociażby wywiadach – zawsze czytam go z zapartym tchem i nieskrywaną frajdą. Mistrz i ulubiony pisarz? Jasne, jak najbardziej!

Julek: Z twórczością literacką Kinga (a dokładnie z Miasteczkiem Salem) po raz pierwszy zetknąłem się w połowie lat dziewięćdziesiątych jako świeżo upieczony licealista i… nie podeszła mi ta książka wtedy. Miałem fazę raczej na pulpowe akcyjniaki grozy spod znaku Mastertona czy Guya N. Smitha; King wydawał mi się nudny :). Dopiero niemal dekadę później wróciłem do prozy Mistrza i byłem w stanie w pełni ją docenić. Obecnie jest dla mnie absolutnym numerem jeden jako wzór pisarza, który straszy prozą życia, człowieka, który potrafi do bólu wiarygodnie wcielić się w swoje postacie i oddać je bez zakłamania – niezależnie od tego, czy jest to 10-letni chłopiec, czy podstarzała religijna furiatka :). Jestem mu też ogromnie wdzięczny, że literaturę grozy wyniósł na najwyższe piedestały literackiego mainstreamu.

Marek: W pytaniu zawarłeś piękny stosik odpowiedzi, ale spróbuję coś w miarę błyskotliwego dodać. King to nie tylko uznana (czytelniczo) firma. To człowiek z krwi i kości; nie pozbawiony zalet, ale i wad. Jeden z nas – na ten swój piękny/koszmarny* sposób.
* Niepotrzebne skreślić.

 Udział w antologii poświęconej tak wybitnej postaci jest zapewne swoistym wyzwaniem dla Was – twórców. Nie obawiacie się, że ktoś recenzując któreś z opowiadań, powie „Hej, to w ogóle z Kingiem nie ma nic wspólnego!”. Myślicie, że jest to możliwe?
Bo gdy myślę o Kingu, to mam przed oczami chyba wszystkie możliwe klimaty współczesnej literatury horroru, grozy, thrillera czy powieści psychologicznej. A także i ostatnimi czasy, kryminału.

Kacper: Cóż, liczę się z tym. W końcu krytycy są od tego,
żeby krytykować :). Każdy podchodzi do twórczości Kinga (ale i każdego innego pisarza) na swój sposób. Czytając książkę, która ma na okładce napisane „Antologia opowiadań w hołdzie Stephenowi Kingowi”, czytelnik będzie szukał tego, za co ceni Stephena Kinga. Czy znajdzie? To zależy od tego, jak dobrze wykonaliśmy nasze zadanie. My piszemy, czytelnicy oceniają. Tak było zawsze i nie ma co się z tym kłócić. Jeśli ktoś uzna, że moje teksty są niekingowe, to przecież nie będę mu mówił „ale zobacz, tu na stronie osiemdziesiątej drugiej jest coś podobnego do tego, co King zrobił gdzieś tam” :).

Paulina: Zdaje się, że to moje opowiadanie mogłoby zostać tak określone w recenzji, bowiem w przeciwieństwie do opowiadań kolegów niewiele u mnie motywów stricte kojarzonych z Kingiem, jak wampiry i psychole, czy apokalipsa. Bynajmniej, moje opowiadanie to lekkie dygnięcie w stronę bardziej obyczajowych opowieści mistrza i ogólnego stylu. Uważny czytelnik dostrzeże mnóstwo subtelnych nawiązań do całej twórczości Stephena Kinga, ale osoba mało obyta z prozą autora może Status quo po prostu zbyć wzruszeniem ramion. Z drugiej strony myślę, że taka rozpiętość tematyczna opowiadań zawartych w Pokłosiu idealnie oddaje różnorodność mistrza. Jedni to docenią, inni skrytykują – ot, taka cena za miszmasz.
To wielki zaszczyt móc wziąć udział w takim projekcie, delikatnie ukłonić się w stronę mistrza grozy. Gdy Julek zaprosił mnie do udziału, byłam naprawdę mile zaskoczona i odrobinę przerażona. Bo jak można w ogóle porwać się na coś takiego? Jak można odważyć się na napisanie czegoś „w hołdzie” takiej żywej legendy, jaką jest Stephen King? Przecież każdy kto sięgnie po Pokłosie, będzie odczytywał zamieszczone w nim opowiadania właśnie przez pryzmat Stephena Kinga, a to dla nas oznacza ogromne oczekiwania czytelników, ogrom krytyki i nieustanne porównywanie, które z pewnością nie wyjdzie nam na dobre. A jednak napisaliśmy. Teraz czekamy na falę hejtu – lub miłości, to się okaże – i myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty. Nie przebijemy Kinga, ale nie taki był nasz zamiar, wręcz przeciwnie. Chcieliśmy pochylić pokornie głowy w stronę mistrza i pokazać, czego nas nauczył. Jaki rodzaj wrażliwości literackiej w nas obudził, jaką estetykę dzięki niemu obraliśmy, jak postrzegamy świat dookoła nas, na który patrzymy… przez kingowe okulary. A te okulary robią tak, że wszystko, ale to absolutnie wszystko, staje się możliwe.

Jarek: Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem wziąć udział w takim przedsięwzięciu jak Pokłosie. Po prawdzie to tak podjarałem się inicjatywą, że nie ma we mnie miejsca na zamartwianie się tym czy tamtym. Wiem, że zrobiłem, co do mnie należało, najlepiej, jak potrafiłem i to mi wystarcza. Co ma być, to będzie.

Julek: Oczywiście, że się obawiam, zwłaszcza, że był to mój pomysł, by takową książkę stworzyć. Natomiast nie rozpatrywałbym tej pozycji jako próby kopiowania Mistrza, wyścigu szczurów, w którym autorzy na siłę „wyciskają” z siebie Kinga. Pokłosie w założeniu pierwotnym miało być książką napisaną (w formie hołdu) zarówno dla samego Króla, jego wiernych fanów, ale również (jeśli nie przede wszystkim) wyzwaniem i spełnieniem marzeń dla samych autorów – by w swojej własnej historii mogli uchwycić to, co tak bardzo podziwiają w Grozopiewcy z Bangor.

Marek: Staram się zachować optymizm i myślę, że wśród czytelników utworów Stephena Kinga znajdują się podobni do mnie pasjonaci inteligentnej grozy. Mam nadzieję, że dadzą się ponieść opowieściom, a nie zajmą się łapanką „podobieństw i różnic”. Postaraliśmy się czytelnika zaskoczyć i wiemy, że fanom Króla nie będzie łatwo!

Powiedzcie, King ma w swoim dorobku zarówno dziesiątki opowiadań, jak i dziesiątki powieści. W której formie w/g Was, wypada lepiej albo raczej, czy wolicie opowiadania, czy powieści?
Od razu zapytam o ulubiony tytuł. Albo raczej kilka. Bo z jednym pewnie będzie problem.

Kacper: Trudna sprawa. Ja jako ulubiony tytuł wymieniam jedno z najbardziej opasłych tomiszcz Kinga, jakim jest To, ale uwielbiam też wiele opowiadań m.in. z Marzeń i koszmarów, jak Udręka małych dzieci albo Gryziszczęka. Kingowy styl sprawdza się niezależnie od tego, czy dzieło ma dwadzieścia czy tysiąc stron.

Paulina: Nie umiałabym tego porównać, gdyż zarówno opowiadania, jak i mega rozbudowane powieści mają zalety, jak i wady. Osobiście uwielbiam obie formy, a to właśnie King nauczył mnie doceniać opowiadanie. Spośród grubych tomisk do grona moich ulubieńców zaliczyłabym Bastion i Pod Kopułą oraz Dallas ‘63, krótsze – bardzo lubię Misery i Miasteczko Salem. Opowiadania mogłabym wymieniać do jutra, ale kilka z marszu – Tajemnicze okno, tajemniczy ogród, Edytor tekstu, Mgła, Szkoła przetrwania… Każde z nich lubię za coś innego, w jednych podziwiam kreację bohaterów, w innych poplątaną fabułę, w jeszcze innych oryginalność (ewentualnie sposób na odświeżenie oklepanego motywu) czy genialne opisy miejsca akcji, jak chociażby w powieści Pokochała Toma Gordona, znajdującej się zresztą wysoko na moim prywatnym podium „najlepszych powieści mistrza ever”. King jest dobry zarówno w skondensowanej, krótkiej formie, jak i w rozwleczonej na tysiąc stron epopei.

Jarek: W obu formach wypada bardzo dobrze, a porównywanie opowiadań do powieści to bardzo ciężka, o ile w ogóle możliwa sprawa. Ulubione tytuły? Przede wszystkim Mroczna Wieża z akcentem na ostatni tom, który jest, według mnie, najlepszą książką Kinga. Poza tym: Bastion, Doktor Sen, Desperacja, Blaze, Wielki Marsz, Miasteczko Salem, Pan Mercedes… Sporo by wymieniać :). Z opowiadań najbardziej zapadły mi w pamięć: Człowiek w czarnym garniturze, N., Babcia, Nona, Ostatni szczebel w drabinie, Śmierć Jacka Hamiltona.

Julek: Ja uwielbiam zarówno powieści, jak i liczone w setkach krótkie formy Stephena. Nie potrafię ocenić, co lubię bardziej. W jego powieściach człowiek się zatraca, traci kontakt z rzeczywistością i nie ma ochoty wracać do realu, a że większość z nich ma gabaryty solidnej cegły, ich lektura wymaga sporo czasu. Opowiadania i nowele natomiast są świetną „przekąską” – takim fastfoodem dla duszy bez jego antyzdrowotnych skutków ubocznych :). Swoich ulubieńców też jest mi trudno wymienić jednostkowo. Kocham wczesną twórczość Kinga i jego najnowsze wydania; lecz jeśli miałbym wybrać tylko jedną powieść i zbiór opowiadań, które miałyby towarzyszyć mi na wieloletniej zsyłce na bezludnej wyspie, wybrałbym powieść To i antologię Szkieletowa załoga. Te książki potrafiłbym czytać wielokrotnie bez znudzenia, jak małe dziecko, które wciąż od nowa chce słuchać tej samej bajki, po raz setny czytanej przez mamę do poduchy.

Marek: King nie jest równy (nie przepadam za tym określeniem; który z artystów jest?), ale zwykle trzyma wysoki poziom. Prawdziwy fan praktycznie nie miał zbyt wielu okazji, by sobie „zawodowo” pojęczeć.
Nie wiem, co wolę: opowiadania czy powieści. Połykam je wszystkie jak idzie! Ulubione? Cykl Mroczna wieża i To. Uwielbiam też wciągające Dallas ‘63 i malowniczą Rękę mistrza.

Rozumiem, że nie do końca możecie zdradzić, o czym są Wasze opowiadania. To może inaczej. Łatwo było? Usiedliście i zaczęliście pisać, czy może mieliście już coś przygotowanego? Chodzi mi także o to, czy tworzenie opowiadania do tego typu antologii jest trudniejsze, niż napisanie luźnego utworu, powiedzmy do szuflady?

Kacper: Zaproszenie do udziału w tej antologii było dla mnie w ogóle niemałym zaskoczeniem. Nie miałem absolutnie nic przygotowanego, gorzej, że nie miałem też żadnego pomysłu, co mógłbym napisać. Na początku chciałem zrezygnować, rzucić ręcznik i ewentualnie żałować później, że nie wziąłem udziału w takim fajnym projekcie. Ale potem jakoś ochłonąłem, otworzyłem edytor tekstu, zacząłem pisać i jakoś poszło. Jak zwykle :).
Pojawił się jednak problem w tym, że opowiadanie miało być dość długie, a ja miałem w tamtym okresie całkiem sporo zajęć, więc pisałem głównie na wykładach, a czytałem w autobusie. King kazał czytać cztery godziny dziennie i pisać cztery godziny dziennie. Nie byłem wierny naukom mistrza. Nie miałem aż tylu wykładów, a autobus jechał dwadzieścia minut w jedną stronę :). Przekonywałem się, że nadrobię w weekend, ale okazało się, że tak się przyzwyczaiłem do wykładowo-autobusowego cyklu pracy, że w wolnym czasie nic nie robiłem.
Czy łatwiej jest pisać do takiej antologii, czy luzem do szuflady? Zależy. Żeby napisać coś luźnego, trzeba przede wszystkim mieć jakiś pomysł. Każdemu, kto próbuje pisać, zdarzają się okresy, kiedy żadne pomysły nie przychodzą do głowy. Wówczas taka antologia może być prawdziwym błogosławieństwem.

Paulina: Myślę, że stworzenie opowiadania do antologii tematycznej jest tak samo trudne, jak stworzenie opowiadania do szuflady. Wszystko zależy od ambicji autora. Jeśli z równym zaangażowaniem podchodzi do każdego swojego dzieła, to nie ma znaczenia, dokąd to dzieło zmierza. A jednak dla mnie stworzenie całkowicie nowego opowiadania do tej antologii było arcytrudne, dlatego wyciągnęłam zakurzony Status quo z szuflady. Podtunningowałam, podrasowałam… Sądzę, że sporo to o mnie mówi :). A jednak jestem zadowolona z efektów i mam nadzieję, że czytelnicy nie podetną mi skrzydeł, a zamiast tego przyjemnie spędzą czas przy lekturze. I tak, wciąż mam na sobie kingowe okulary.

Jarek: Pisanie Cierniowego Dworu sprawiło mi sporo radości. Długo nosiłem w sobie i obrabiałem pomysł, potem – gdy przyszło co do czego – napisałem pierwszą wersję tekstu w cztery wieczory, czyli raczej szybko. To nie było trudne. Powiedziałbym raczej, że to była dobra zabawa, a fakt, że opowiadanie idzie do antologii hołdującej ulubionemu autorowi dodawał tylko frajdy całej sprawie. Pisanie powinno sprawiać przyjemność. W przeciwnym razie – po co pisać? :)

Julek: Pisanie opowiadania/noweli do Pokłosia na etapie samego pomysłu wydawało mi się banalnie proste. Oto w końcu mogę napisać coś, co zawsze chciałem napisać. Było to jednak doświadczenie koszmarnie obciążające psychikę; wręcz mnie wydrenowało emocjonalnie. Miałem mnóstwo pomysłów i każdy wydawał się nie dość dobry; dwa do połowy napisane utwory skasowałem, by w końcu popełnić Świniaka, którego też chciałem wyrzucić do kosza, kiedy postawiłem finalną kropkę. Gdyby nie betaczytacze, którzy zaciekle bronili opowiadania przed jego własnym twórcą, zapewne nigdy nie ujrzałoby ono światła dziennego. Ale pisałem je też według receptury Kinga – bardzo luźny pomysł, który można by zawrzeć w kilku zdaniach rozpisywałem na raty, samemu nie wiedząc, w którym kierunku rozwinie się fabuła – codziennie jedną, dwie strony; w zależności od nastroju, stresu lub „wyluzowania” w danej chwili, na ekran komputera spływały inne emocje, co sumarycznie wyszło chyba na plus dla całej historii. Odetchnąłem z połowiczną ulgą dopiero wtedy, gdy wersję roboczą przeczytał Stefan Darda i Darek Kocurek – obu panów poprosiłem o wsparcie, obaj takowe przyrzekli pod warunkiem, że im się książka spodoba, a jeśli tacy Kingofile przełknęli Pokłosie, to jest szansa, że książka się obroni.

Marek: Przede wszystkim… było inaczej. Wypowiem się ciut chaotycznie, ale inaczej nie potrafię tego wyjaśnić. Z jednej strony łatwiej, ponieważ dostałem szansę, aby podziękować mistrzowi za wprowadzenie mnie w świat grozy – to dodaje skrzydeł. Z drugiej zaś strony presja takiego wyzwania też robi swoje, ale jak tu się nie bać, kiedy piszemy dla fanów Kinga? Na szczęście to właśnie o strach nam wszystkim chodzi.

Dzięki Wam bardzo za rozmowę. I powodzenia! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz