czwartek, 5 czerwca 2014

Łukasz Radecki "Marzę więc, żeby czytanie stało się modne, a czytelnicy kupowali książki w księgarniach,"



  1. Łukasz, wiem, że pracujesz nad nową książką, może nawet dwiema, uczysz w szkole, w między czasie, ukazują się co rusz Twoje opowiadania, udzielasz się muzycznie, prowadzisz bloga, masz wspaniałą rodzinę. Chłopie, kiedy Ty masz na to czas?

Witaj, Sebastianie! Wszystko jest tylko kwestią odpowiedniej organizacji i pewnej samodyscypliny, której, przyznam szczerze, czasem mi brakuje. Na pierwszym miejscu jest rodzina i praca. Pół dnia spędzam więc na nauczaniu dzieci i pracy z młodzieżą, potem jest czas by zająć się własnym potomstwem i małżonką. Jak już przychodzi wieczór, jest to chwila, by przygotować się na kolejny dzień do pracy, sprawdzić co nieco i nadchodzi godzina 22-ga, gdy jest czas na pisanie. I nie ma, że boli. Zasada jest prosta, nieważne, czy to recenzje, felietony, blog, czy książka, muszę coś napisać. Ustalam sobie jakiś tam limit stron i znaków i staram się go trzymać. Gdy zawalę jednego dnia, kolejnego nadrabiam. Zwykle po północy mam jeszcze chwilę na książkę do poduchy i oto cały sekret. Mam jasne cele i priorytety, nie mam więc czasu na rozpraszanie się innymi rzeczami. Nie wychodzę do pubów, nie pozwalam sobie na lenistwo z piwem w łapie przed telewizorem. Oczywiście, zdarzy mi się, że po takim dwu-trzytygodniowym maratonie muszę odetchnąć, odespać co nieco. Wtedy daję upust nerdowskim zachowaniom typu gry i komiksy. Muzyką zajmuję się w zasadzie tylko w weekendy. Raz w tygodniu po prostu jadę na próbę lub koncert. Coś za coś. Jedni odpoczywają w knajpie, inni z wędką w ręku, ja z gitarą przy wzmacniaczu, najlepiej na scenie.


  1.  Muzyka i literatura- raz już udowodniłeś, że można to połączyć. Mam na myśli projekt ARKHAM. Powiem szczerze, że słuchałem tej płytki jakieś pół roku temu i byłem w szoku surowością klimatu, jednocześnie, czasami prostotą dźwięków ale świetnie pasujących do prozy Lovecrafta. Pisząc słuchasz muzyki? Jakieś inspiracje muzyczne przelane na papier?

Dziękuję bardzo za dobre słowa o ARKHAM. Wspomniana przez Ciebie surowość wynika z faktu, że była to pierwsza płyta jaką nagrałem w życiu, w związku z tym nie brak na niej pewnych niedoskonałości wynikających również z braku doświadczenia i obeznania w temacie produkcji i realizacji. Nie bez znaczenia jest też fakt, że od nagrania tego materiału minęło 12 lat. Inne czasy, inny sprzęt. Czasem żałuję, że nie udało mi się pociągnąć tego projektu dalej, ale myślę, że lepiej mieć w dyskografii jedną dobrą płytę niż wiele kiepskich. Tej zasady trzymam się przy nagrywaniu z każdym zespołem. Co do przenikania się literatury i muzyki, to jakoś zawsze to u mnie ze sobą współgra. Zespół ACRYBIA wielokrotnie nawiązywał w tekstach do H.P. Lovecrafta, Clive’a Barkera, a przede wszystkim Charlesa Baudelaire’a. Nawet ostatnia epka to wyłącznie jego wiersze. Na demówkach sięgałem do wierszy innych poetów - Bolesława Leśmiana, Tadeusza Różewicza, Heinricha Heine, Rafała Wojaczka. Nawet w najbardziej luzackim zespole, thrash n’ rollowym DAMAGE CASE napisałem tekst „Carrie White” inspirowany wiadomą książką wiadomego autora. Muzyka i przekaz słowny są dla mnie nierozerwalnie połączone. Podobnie jak miłość do niej i do horroru w moim przypadku. Zawsze słucham muzyki, nie znoszę ciszy, dlatego także, gdy piszę, coś mi przygrywa. Nie ma tutaj jednak zasady, że jak piszę coś ostrego, to musi być do tego mocna muzyka itp. Wszystko zależy od nastroju w jakim sam się znajduję. Inspiracje muzyczne przelane na papier się nie zdarzyły do tej pory, choć przyznam, że były przypadki, gdy jakiś tytuł piosenki spodobał się mnie na tyle, że na jego bazie stworzyłem opowiadanie. Tak było na przykład z „I tylko głód pozostanie”, „Wyrzygać duszę”, „Wszystko spłonie” czy ostatnio „Per Aspera Ad Inferi”. Często też zdarza mi się zaznaczać, co dany bohater lubi/lubił słuchać, albo co sądzi na temat danej muzyki czy wykonawcy. Dlaczego? Bo mogę sobie wyobrazić życie bez horrorów, ale nie bez muzyki.

  1. Jeżeli chodzi o Twoje opowiadania. Raczej nie szufladkujesz się w jednym gatunku czy tematyce? Piszesz zarówno teksty SF jak i horrory klasy „B”. Twoje krótkie opowiadanie w Krwawniku- „Kat” zrobiło na mnie duże wrażenie.

 I znów dziękuję Ci bardzo. „Kat” rzeczywiście jest utworem specyficznym, choćby dlatego, że jest jedynym, w którym skorzystałem z pomocy w opisie realiów i fabuły, która opiera się na typowych legendach, ma więc jej wszystkie wady i zalety. Pomocy tej udzielił mi specjalista w dziedzinie archeologii – Andrzej Kuczkowski. Sam tekst pochodzi zaś z pierwszej wersji „Horror klasy B”, mojego zbioru opowiadań, w którym starałem się napisać teksty z różnych gatunków horroru. Mówię pierwszej wersji, bowiem do ostatecznej, która ukaże się wkrótce ten tekst chyba nie trafi. Stamtąd też pochodzi „Satellite 15” czyli mój ukłon w stronę horroru s-f. Nie lubię ograniczać się do jednego gatunku, bo świadczy to po pierwsze o braku pomysłów, po drugie, nie daje zbyt wielkiego pola do popisu. Spójrz na mój cykl „Bóg Horror Ojczyzna”. Bardzo podoba mnie się jak ludzie próbują na różne sposoby sklasyfikować te utwory. Masz tam przecież i sensację i brutalny horror, trochę thillera, nieco science-fiction. Ładnie to określił mój znajomy, Dariusz Łowczynowski, jako postapokaliptyczny noir. Piszę różne rzeczy, chociaż horror jest we mnie najbardziej zakorzeniony. Ale gdybym pisał tylko tak… Zobacz na „Gorefikacje”, część pierwszą. Jest świetna, ale ile można na różne sposoby mordować i torturować? Większość spisała się tam znakomicie dając popis mocnego gore, jednak im dalej w las, tym bardziej się rozmydlała wymowa całości. Dlatego w dwójce poszedłem w inną stronę. Zobacz na uwielbianego przez Ciebie Edwarda Lee. Mnie również powalił „Sukkub”, ale jak zacząłem czytać jego kolejne książki, nie tylko te dostępne w Polsce, to odkryłem, że większość ma ten sam schemat. I że też tak mogę. Dowodem są „Fundacja Hackenholta” i „Imperium Robali”. Oba trafiły do antologii razem z Lee i oba były tam cenione równie wysoko, ba, w niektórych przypadkach stwierdzono, że przebiłem Mistrza względem obrzydliwości i makabry. Pisanie jest dla mnie zdobywaniem nowych terytoriów, poszukiwaniem innych szlaków. Dlatego nigdy nie kopiuję swoich pomysłów. Zobacz, w BHO zmieniłem stylistykę kolejnych tomów, choć wiem, że niektórym osobom nie przypadło to do gustu. Z Robertem Cichowlasem bez problemu napisalibyśmy „Pradawne Zło 2”, pewnie w jeszcze krótszym czasie. Tylko po co? Trzeba się zmieniać, ewoluować, rozwijać, albo dać sobie spokój.

  1. Zastanawia mnie to cały czas ‘Pradawne zło” z Robertem Cichowlasem. Chcieliście aby wyszedł wam horror klasy „B”, a przynajmniej tak często o tym pisano. Myślisz, że się udało? Oczywiście zależy kto i jak definiuje Klasę”B” dla mnie to: Guy N. Smith czy Harry Adam Knight. Zaś Herbert i Masterton to zdecydowanie półka wyżej.

Wszystko zależy od tego, jak kto rozumie „horror klasy b”. Dla mnie to ten typ horroru, gdzie w zasadzie nie ma grozy, a wszystko zmierza do tego, żeby czytelnika zaszokować, obrzydzić, zniesmaczyć, ale na pewno nie przerazić. Czyli w zasadzie, w uproszczeniu coś, co przed laty figurowało pod nazwą splatterpunka. W tym przypadku uważam, że udało nam się to z Robertem znakomicie. A ludzie to podchwycili, bo raz, lubią etykietki, dwa, trafiliśmy dzięki temu do tych, do których chcieliśmy. Nie potrzebuję opinii znawców literatury na temat tej książki, żeby wiedzieć jaką ona ma wartość literacką. Wiem jaką ma wartość w swoim gatunku i to mi wystarczy. Opinie i odbiór to potwierdzają. A co do dalszej części pytania. Guy N. Smith to dla mnie w ogóle naprawdę zła literatura. Tak fatalna czasami, że brak liter alfabetu na jej określenie, ale jednak przez ową kuriozalność, potrafi dostarczyć rozrywki. I dobrze wiesz, że jestem jego fanem. Na tej samej zasadzie co filmów z wytwórni Troma. Harry Adam Knight jest świetny, jego „Macki” czy „Fungus” to mistrzostwo w swojej klasie. Utwory może i proste, ale wbijające się w psychikę i pamięć na zawsze. ”Carnosaur”, „Tunel” i „Pochodnia” to już jednak niższa półka. Herbert i Masterton to jak mówisz inna bajka. Szczególnie Masterton, który w naszym kraju ma chyba jakąś specjalną grupę antyfanów, którzy uważają, że znają się na literaturze. A przecież Masti to tak naprawdę wyrobnik, który obok kaszanek totalnych, typu „Studnie Piekieł”, „Szatańskie Włosy”, „Sfinks” potrafi napisać nastrojową „Zjawę” czy poruszającego „Tengu”. Obok średniawego, młodzieżowego cyklu „Rook” wali w głowę świetnym cyklem „Katie Maquaire” albo upiornymi „Zaklętymi” czy „Drapieżcami”. Osobną kategorią są jego sagi historyczne, gdzie potrafi naprawdę zaskoczyć drobiazgowością i starannością. Niestety, większość ocenia kilka książek, nie zauważając, że facet napisał ich ponad sto. I ja nie twierdzę, że to literatura wysoka, ale nie wrzucałbym jej do jednego wora z cyklem o Krabach czy księdzu-komandosie.

  1. Na koniec. Łukasz Radecki i jego największe marzenie pisarskie czy wydawnicze. A może muzyczne?


Może to zabrzmi dziwnie, ale ja się naprawdę realizuję w tym co jest teraz. Z radością patrzę jak rozwija się polski horror i jego fandom. Względem siebie więc wielkich marzeń nie mam. Zaczynam być rozpoznawany i doceniany, stworzony przeze mnie cykl zaczyna żyć własnym życiem... Znam miejsce w szeregu, nie lubię tłoku, więc zawsze realizuję się w jakichś niszach. Nie mam potrzeby błyszczeć we fleszach i tabloidach. Mam swoje cele, ale nie lubię się z nimi obnosić, tylko staram się je realizować. Marzę jedynie o tym, by polskie społeczeństwo zaczęło czytać. W porównaniu z takimi Czechami, którzy są od nas znacznie mniejszym państwem wypadamy tragicznie. Uwierzysz, że przeciętny Polak czyta rocznie 1,5 książki, a Czech siedem razy więcej? Marzę więc, żeby czytanie stało się modne, a czytelnicy kupowali książki w księgarniach, zamiast czytać tylko to co w sieci i na blogach. Może wtedy uda się coś zmienić w tym kraju, a na pewno wpłynie na jakość wydawanej u nas literatury.

Dziękuję Ci bardzo za rozmowę, choć wiem, że zalatany jesteś :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz