Więc po tych wszystkich horrorach, kryminałach,
przewodnikach przychodzi czas na książkę wyjątkową. Wyjątkową z kilku względów
w dorobku Ziębińskiego.
Po pierwsze to historia oparta na prawdziwych wydarzeniach. Nie jednym, a sklejona z kilku wątków wyszarpanych z akt, splecionych w prostą (i całe szczęście) historię tworzącą zintegrowaną całość, dopasowaną tak dobrze, że chyba tylko znawcy mogliby pokusić się o ich wyłapanie i podzielenie. Z kolei dotyka czegoś najstraszniejszego. Dotyka pedofilii, która przeradza się uzależnienie kobiety od jej oprawcy. Po trzecie, tak naprawdę to nie jest kryminał, czy thriller - tylko dramat, ale o tym, refleksja w moim przypadku przyszła po lekturze. To dramat nie tylko ze względu na zakończenie, ale dlatego, że dotyka tak bardzo mocno relacji ludzkich, rozpadu rodziny, kłamstwa, codziennego wzorowego życia, w cieniu tajemnicy sprzed lat. To znowu rzecz cholernie ciekawa i powieść napisana przy dużym udziale byłej prokurator. I co najtragiczniejsze i wyjątkowe, ta historia jest tak namacalna, tak autentyczna, bliska i realna, ponieważ dzisiaj część bohaterów z jej kart lub ich rodziny żyją nadal.
Wkurza mnie,
że pomimo finalnej sceny i jakby zamknięcia tematu nie otrzymujemy odpowiedzi na wszystkie pytania, że
sprawa do końca nie ma swojego finału, że zawsze pozostaje ta cholerna furtka,
przez którą można się przecisnąć i odejść w dal.
A emocje? Dobra książka powinna być nie tylko czytadłem, ale
podczas tego „najbardziej intymnego procesu w życiu człowieka- czytaniu” jak
powiedziała kiedyś Katarzyna Bonda, powinny towarzyszyć nam także emocje.
No i jak to jest u Ziębińskiego?
Oczywiście, że towarzyszą, jednak tej najmocniejsze dopiero
po zamknięciu książki, gdy po przeczytaniu posłowia autora, jakby specjalnie,
czytelnik dostaje w twarz. Boli mocno, bo i historia z pozoru czystko
kryminalna, tak naprawdę jest wielkim dramatem, pełnym bólu. Pamiętam, że
„Zabawkę” czytałem zwalony (na szczęście) zwykła grypą i było to dobre dwa
miesiące temu. Do dzisiaj mam tą książkę w głowie, a nie zdarza się to często.
Już totalnie pomijam, że nie czytuję takich rzeczy, że podchodziłem do niej
ostrożnie. I nie żałuję, że ją przeczytałem. Bo dobra historia
powinna właśnie dawać coś w duszy, zaczepiać się pazurem, jak trzeba powinny
towarzyszyć jej: radość, smutek, niedowierzanie, podziw, a czasami powinna
przypieprzyć w twarz. I tak tutaj jest.
Wrócę na chwile do lektury. Dwie kobiety, dwie różne
osobowości, różne domy, zawody. Los je kieruje ku sobie i staje się coś, co
czułem nosem od początku (nie będę zdradzał). Dlaczego o tym piszę? Bo Ziębiński
zagrał swoimi bohaterkami perfekcyjnie. Wrzucił je w objęcia z pozoru błahej
historii morderstwa, aby przeprowadzić je do końcowego dramatu niemal jak z
filmów gangsterskich. To trzeba umieć. Trzeba mieć ten kunszt, aby czytelnik
tak polubił bohatera, tak się z nim zżył i tak przeżywał jego perypetie.
No dobra. ”Zabawka” nie jest arcydziełem literatury i pewnie
nim nie będzie. Pewnie i nie takie były aspiracje autora. Ale to książka
wyjątkowa. Emocjonalnie, cholernie oddziałująca na czytelnika, trzymająca go za
gardło, cisnąca butem w błoto, aby wymiętolonego zostawić samego sobie.
To porządna robota reporterska, dwutorowa historia, która
pozostaje pod żebrami i nie zdziwię się, gdy ktoś na koniec powie: „Poryczałem
się”.