sobota, 16 sierpnia 2014

Łukasz Radecki- GRYFCON -Wywiad "Nic tak nie przeraża, jak człowiek"


(lipiec 2014 -GRYFCON)

„Polska literatura grozy” - tak został zatytułowany wykład, który podczas szczecineckiego GRYFCON-u wygłosi Łukasz Radecki.
- Opowiem o różnych obliczach polskiej grozy, a także o tym, jak przez lata tego typu literatura się rozwijała. Będzie o początkach grozy w literaturze polskiej, czyli o tzw. czarnym romantyzmie, od którego wszystko się zaczęło, i który w pewnym momencie musiał ustąpić mesjanizmowi. Wspomnę o czasach wyzwoleńczych oraz o czasie wojny i latach powojennych, które zdecydowanie źle wpływały na horror. Będzie też o latach 90-tych, kiedy to zostaliśmy wręcz zalani horrorem tandetnym, który nas wypaczył. Przez ten nieszczęsny boom, gdy dzisiaj mówi się, że się pisze, albo czyta horrory, to można się natknąć co najwyżej na powątpiewanie. Przez naszą historię i kulturę w pewnym sensie zatraciliśmy to, co Zachód miał szansę rozwinąć.



Horror to rozrywka, czy jednak coś więcej?
- To zależy od interpretacji oraz od tego, czego czytelnik chce się w danym utworze doszukać. Jeśli chodzi o mnie, to początkowo traktowałem horror jako rozrywkę. To była odskocznia od codziennej szarości. Duże znaczenie miało również wychowanie. Rodzice przez wiele lat trzymali mnie pod kloszem. Nie pozwalali mi oglądać niczego, co było straszne albo brutalne. W rzeczywistości o wszystkich tych straszliwych książkach i filmach dowiadywałem się od rówieśników, a każdą z usłyszanych historii starałem się sobie wyobrazić. Po latach, kiedy w końcu udało mi się jeden czy drugi film zobaczyć, byłem zawiedziony. Okazywało się bowiem, że to, co sobie niegdyś wymyśliłem, było bardziej straszne niż to, co de facto zobaczyłem. Dlatego na początku horrory w ogóle mnie nie przerażały, tylko śmieszyły swoją kiczowatością.

A teraz?
- Teraz wszystko zależy od autorów. Jeżeli weźmiemy horror z zombie lub z wampirami, to trudno mówić o doszukiwaniu się głębszego znaczenia czy o psychologizacji postaci. Taki horror jest typowym przykładem horroru rozrywkowego. Oglądając film, albo czytając książkę z wampirami, zawsze wiadomo, jak wszystko się ostatecznie skończy. To historie schematyczne. Trudno wykreować coś nowego. A jeżeli już ktoś się za to bierze, wychodzą… „Ciepłe ciała”, czyli horror, w którym zombie, tak jak wampiry w nieszczęsnym „Zmierzchu”, są zdolne do odczuwania miłości i zakochują się w ludziach. (Śmiech.) Tak na marginesie - zmierzamy chyba do jakiejś dziwnej, zbiorowej nekrofilii. (Śmiech.)

Ale przecież są horrory, które pozwalają na pogłębioną analizę portretów psychologicznych bohaterów.
- Oczywiście. Moim zdaniem, dopiero kiedy mamy do czynienia z pogłębioną psychologizacją postaci, możemy mówić o prawdziwym horrorze. Gdy autor robi wszystko, żeby postacie, które przedstawia, były jak najbardziej realne, szybko okazuje się, że bohaterowie, których stworzył, to nie potwory ze świata fantastyki, tylko realni ludzie. I to oni właśnie czynią najgorsze rzeczy. Odwołam się do przykładu jednego ze swoich opowiadań, opisujących wydarzenia historyczne z czasu II wojny światowej. Do wyjątkowo dramatycznych zdarzeń doszło w Bełżcu w 1943 roku. Wtedy na pierwszych więźniach testowano Cyklon B. Niektórzy po przeczytaniu mojego opowiadania mówili, że jest ono przerażające. Inni, że w pewnych momentach przesadziłem. A ja tylko opisałem to, co znajdowało się w źródłach historycznych. Horror musi poruszać. Musi wracać w myślach do czytelnika. Żadne legendy czy fantastyczne opowieści nie przerażają tak, jak prawdziwy człowiek.


Jesteś pisarzem i jednocześnie nauczycielem w szkole podstawowej. Fakt, że tworzysz horrory, sprawia, że dzieci odbierają Cię inaczej niż innych nauczycieli? Wykorzystujesz to jakoś podczas lekcji?
-  Ja to oddzielam. Dzieciaki generalnie odbierają mnie trochę inaczej niż pozostałych nauczycieli, chociażby ze względu na mój wygląd. (Śmiech.) Kiedy widzę, że ktoś się czymś interesuje, ma jakąś pasję, staram się to wydobyć, rozwinąć. Bywa tak, że dzieci boją się ujawnić swój talent, bo obawiają się, że nie będzie popularny albo zostanie źle odebrany przez rówieśników. W takich przypadkach zdarzało mi się wytoczyć argument, że piszę książki i to w dodatku nie zawsze popularne. Tłumaczyłem już dzieciom, że to jest moje hobby i tak samo, bez względu na różne opinie, mogą robić oni, jeśli chcą rozwijać swoje pasje.

Uczniowie czytają Twoje książki?
- Nie, one w ogóle mało czytają. (Śmiech.) Po książki dla dorosłych sięgają jeszcze rzadziej. Częściej oglądają filmy, których zresztą nie powinni.

To skąd w takim razie pomysł, żeby „Pradawne zło”, które napisałeś z Robertem Cichowlasem znalazło się w kanonie lektur szkolnych?
- To nie był mój pomysł. (Śmiech.) Wymyśliła to ekipa z „Horror Masakry”. Dla mnie to było coś zupełnie kuriozalnego. Byłem pierwszy, który tę koncepcję zanegował. Przy jakiejś okazji Sebastian Sokołowski rozmawiał z Łukaszem Henelem, który przekonywał, że na liście lektur szkolnych powinna się znaleźć także polska groza. Chyba Tomasz Siwiec wpadł na pomysł, żeby tą lekturą stało się „Pradawne zło”. Szok! (Śmiech.) Nie ukrywajmy, to chyba jedna z bardziej radykalnych książek, które się ostatnio na polskim rynku ukazały.

Już myślałam, że Twój horror ma wymiar dydaktyczny i że pisanie grozy wkracza na płaszczyznę pracy w szkole.
- Nic z tych rzeczy. Nauczanie w szkole i pisanie horrorów to są dwie różne sprawy, które rozgraniczam. Nie wstydzę się tego, że piszę i się tego absolutnie nie wypieram. No, ale facet, który jest rzeźnikiem, nie przynosi do domu swojej pracy. Tak samo ja. (Śmiech.) Wieczorem piszę horrory, za dnia pracuję z dziećmi. Uwielbiam pracę w szkole, jednak nie mieszam tych dwóch płaszczyzn. Naprawdę, gdy usłyszałem, że jedna z moich książek miałaby być czytana w szkole, to się szczerze przeraziłem. Dobrze, że wszystko skończyło się tak szybko, jak się zaczęło. I że na szczęście pozostało facebookowym żartem.

MaSza

                                                                        już jest w wersji papierowej drugi tom BHO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz