piątek, 20 listopada 2015

Kilka słów o polskim horrorze i nowej fali polskiej grozy.

Nowe pokolenie polskiej grozy.

Z coraz większym zainteresowaniem patrzę na to, co dzieje się w polskiej grozie. Po latach posuchy, dominacji kilku dosłownie nazwisk, przyszedł czas na zupełnie nowe twarze. Mam wrażenie, że coraz bardziej doceniana jest literatura ambitna, dobra, nie dająca się zamknąć w określonych schematach czy gatunkach. Nie boję się powiedzieć: ponadprzeciętna, a co za ty idzie doceniana. Doceniana jednak przede wszystkim przez czytelników, niekoniecznie przez środowisko tzw. polskiego horroru.
Gdy tak myślę jak wygląda rodzime podwórko twórców − umówmy się − horroru, w którym zawiera się i ta najcięższa odmiana, reprezentowana przez Tomka Siwca, Radeckiego, Cichowlasa czy Kyrcza, aż po grozę nostalgiczną Wojtka Guni, to proporcje są oczywiste. Dużym sukcesem sprzedażowym czy marketingowym pochwalić się może niewielu, a dokładnie kilku pisarzy. Mam tutaj na myśli sukces przez duże ”S”, czyli: znane wydawnictwo, dostępność w głównych sieciach Empik czy Matras i pokaźna ilość sprzedanych egzemplarzy, aż w końcu kasa za swoją ciężką pracę. Gdzie zaś jest reszta? Przecież twórców wszelkiego horroru jest wielu, wręcz bardzo wielu, choć niektórzy gdy twierdzą: „Jestem pisarzem”, to patrzę na nich z niedowierzaniem, jak na wariatów. To nie wydanie jednego e-booka świadczy o tym, czy ktoś jest pisarzem.


Mamy więc Stefana Dardę, Łukasza Henela i Piotrka Kulpę. To autorzy naprawdę dobrych książek i spełniają to duże „S”, o którym pisałem powyżej. Dalej coraz mocniej pchający się łokciami autorzy, którzy na swoim koncie mają już niejedną publikację, lecz chyba bez tak wielkiego sukcesu. Ba! O ile o sukcesie można mówić, bo przecież pamiętam prelekcję Łukasza Radeckiego z tegorocznego Kfasonu, który właśnie opowiadał jak to wygląda w jego przypadku i o tym, że największy hajs zarobił w najmniejszym wydawnictwie. I nie mam tutaj na myśli grubej kasy. Podejrzewam, że u innych kolegów Łukasza jest podobnie. Czy spełnieniem marzeń pisarskich jest publikacją i sprzedaż kilkudziesięciu egzemplarzy, przez niszowe wydawnictwo? Pewnie nie. Zdecydowanie nie. Choć to zawsze coś, lepsze niż nic i zdecydowanie lepsze niż płacenie za wydanie własnej książki. Więc po naszej trójcy, mógłbym wymienić następne pięć, może siedem nazwisk. Potem jest cisza. Długo cisza.

Swego czasu opublikowałem na blogu zbiorowy wywiad w polskimi „kryminalistkami”, autorkami kryminałów, które osiągnęły komercyjny sukces. Oczywiście nie rozmawiałem ze wszystkimi, wybrałem kilka, patrząc na sprzedaż i topki sieciówek. Dziewczyny, prócz Stefana Dardy miały problem z wymienieniem innych polskich twórców literackiego horroru. Pojawiły się głosy: „Co to za pisarki? Co one mogą wiedzieć? Co mogą czytać? Dlaczego nie spytano tej i tamtej?”. Szczególnie mocno grzmiała autorka audycji radiowej Krwawa Kałuża. Otóż – do wiadomości wszystkich oburzonych − to są czytelniczki, jak my. Także buszują po księgarniach, przebierają w książkach, często pewnie kupują na wyczucie, żeby przeczytać coś nowego, nieznanego. Czy ten brak wiedzy o − zdawałoby się − znanych nazwiskach polskich pisarzy horroru odzwierciedla świadomość polskiego czytelnika w tym temacie? Pewnie tak. Przyczyn oczywiście jest wiele, często niezależnych od samych twórców. Jednak fakt jest faktem. Każdy zna Kinga, ktoś kojarzy Dardę, mało kto słyszał o kimś innym, i mam tutaj na myśli zwykłego czytelnika, nie fana horroru.

Skupmy się jednak na tej ciszy, bo w niej drzemie burza. Może jeszcze nie teraz, może za rok albo kilka lat, gdy wydawnictwa nie będą bały się pisać na okładkach: „polski horror”, gdy przestaną pod hasłem grozy, ukrywać rasowy horror, nastanie czas nowej fali polskiej grozy. Fali, która na sztandarach będzie niosła nazwiska: wspomnianego Wojtka Guni, Piotrka Borowca, Agnieszki Kwiatkowskiej, Grzegorza Kopca, Maćka Kaźmierczaka i innych. Może dołączą do nich ludzie, którzy swoje pierwsze kroki stawiają w Magazynie Histeria, bo trafiają się tam prawdziwe perełki. Może w jakimś innym niż Videograf wydawnictwie, wydane zostanie objawienie polskiego horroru? Może wspomniany Tomek Siwiec, wypuści zbiór opowiadań, które po przeczytaniu pozostaną na długo w pamięci, jak choćby opublikowane już : ”Skóra” czy „ Rozumiesz, skarbeńku?”. Kto wie. Chciałbym, aby tak było.

Chciałbym, aby horror przestał kojarzyć się czytelnikowi ze stajnią Phantom Press, aby jakość polskiej literatury grozy określało nowe podejście, aby historie pełne były mistycyzmu, niesamowitości. Aby łamały utarte drogi i szły nowymi szlakami, jak zrobił to chociażby Andrew Pyper w swoim „Demonologu”. Nie mam nic przeciwko nostalgicznym historiom o duchach, o obrazach pełnych bólu i zatracenia. Tym bardziej, jeżeli odzwierciedlają ludzkie słabości i grzechy. Czekam na wspaniałe weird historie, mroczne i lepkie, mocny horror, gdzie nie tylko flaki, krew i banalna fabuła będą tworzyć klimat. Więcej Ymarów, a nie oklepanych historyjek.
 Te historie już istnieją, już są. Trzeba jednak się naszukać, żeby je odnaleźć.

Dlaczego napisałem o tym wszystkim? Może to efekt jesiennej pluchy, zachmurzonego od tygodnia nieba i plującego w twarz deszczu. Może to już ten wiek. A może po prostu dzisiaj przeczytałem świetne opowiadanie Agnieszki Kwiatkowskiej: „Zaułek zaginionych”, wczoraj ponownie Pawła Mateję i jego „ Chrobot, który mnie kocha”, a przedwczoraj konkursowe z Histerii „Nieluba” Konwińskiej, które mnie rozpieprzyło swoją doskonałością. Może przekartkowałem zbiór Piotrka Borowca „Wszystkie białe damy” i „11 grzechów głównych”, gdzie jedno opowiadanie zaintrygowało mnie ponownie, na nowo.


Polska nowa fala grozy nadchodzi i niech lezie do nas jak najszybciej.

Sebastian Sokołowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz