piątek, 28 listopada 2014

Horror klasy B - Łukasz Radecki - frg.

Zapraszam do przeczytania pierwszych sześciu stron najnowszego zbioru opowiadań Łukasza Radeckiego.



ROZDZIAŁ 1

- Barker to pedał! - stwierdził głośno Radek, odwracając się od monitora. Tomek, który właśnie wszedł do mieszkania, zamarł w bezruchu z siatkami w rękach.
- Że co? - spytał po chwili, patrząc na zaskoczonego przyjaciela.
- Clive Barker jest gejem - sprecyzował Radek. Widząc brak reakcji, powtórzył: - Barker gejem. Kumacie, „Hellraiser”, „Nocny pociąg z mięsem”, „Księgi Krwi”? - rzucił w stronę kumpli niczym kołem ratunkowym.
- No i? - Tomek wzruszył ramionami, odkładając siatki na podłogę. Ściągnął kurtkę i zabrał się za zzuwanie butów. - Żadna nowość.
- Nie wiedziałeś o tym? - odezwał się Marek, który leżał na kanapie niczym sybaryta. Odłożył od niechcenia książkę, na okładce której Łukasz Orbitowski oświadczał, że nadchodzi. - Nie mów, że o tym nie wiedziałeś…- powtórzył. Radek wpatrywał się w nich jeszcze przez chwilę ze zdziwieniem. Wreszcie odwrócił się do monitora.
- Naprawdę nie wiedziałem. Teraz to wyczytałem na Wikipedii…
- Rychło w czas… - Marek wydął wargi. - Przyznał się do tego ładnych kilkanaście lat temu. Od lat żyje w szczęśliwym związku.
- Poza tym, co w tym dziwnego? - spytał Tomek, wchodząc do pokoju. - Piwko? - zaproponował. Marek bez słowa wyciągnął rękę po puszkę tyskiego, Radek wykonał podobny gest, nie odwracając się nawet w stronę rozmówcy.
- To na trzy - rzucił Tomasz. Nastąpiło szybkie odliczenie, po którym w miarę równo rozległ się dźwięk otwieranych puszek. Po pokoju rozniósł się charakterystyczny cierpki zapach. Przyjaciele upili po łyku.
- Zasadniczo nie widzę w tym problemu. - rzekł Marek - Może jedynie ten, że odkąd się przyznał i żyje w szczęśliwym związku, jakość jego literatury, przynajmniej w moim mniemaniu, znacznie spadła.
- Co prawda, to prawda - przyznał Tomek. - Wiesz, coś w tym jest. Sublimacja zawsze jakoś korzystniej wpływała na twórców. Zawsze uważałem, że ci, którzy mieli jakiś problem ze sobą, tworzyli dzieła wybitne. Jak tylko zaczynali akceptować siebie, wychodzić do świata, stawali się jacyś tacy zwyczajni.
- Nie powiesz mi, że Barker cieniuje - odparł Radek, wciąż wpatrując się w ekran.
- Co to, to nie - zgodził się Marek. - Ale weź na warsztat jego pierwsze książki. Szczególnie opowiadania.
- Jego pierwsze książki są do dupy - wtrącił Tomek. - Ja wiem, zbiorki były zajebiste, ale nie powiesz mi, że poza pomysłami było coś dobrego w „Cabalu” czy „Powrocie z piekła”.
- Ale właśnie o te pomysły chodzi. Kiedyś Barker szokował na każdym kroku, każde jego opowiadanie, film, mimo że czasem nieudolne, szokowało. Wbijało się w pamięć. Nawet gry. Pamiętacie „Undying”?
- No ba - przyjaciele westchnęli z uznaniem.
- A teraz? Ja nie mówię, że to co robi, jest złe. Ale jakieś takie normalne… - stwierdził Marek.
- Gruby, wiesz, osobiście to mi przeszkadzało, że u Barkera zawsze jest wszystko zryte od podłogi po sufit - wtrącił Radek poprawiając się na krześle.
- Co masz na myśli? - spytał Marek. Nigdy nie przeszkadzało mu, że kumple nazywali go grubym. Lata temu ustalili, że w każdej paczce jest jakiś gruby, łysy, siwy, więc postanowili się tak określić. Tomek jako najwyższy został Małym, Marek jako najchudszy Grubym, a długowłosy Radek Łysym.
- Że u niego nic nigdy nie było normalnie - wyjaśnił zapytany. - Nawet zanim pojawiały się rzeczy nadprzyrodzone, to ci bohaterowie już byli uwikłani w problemy, z którymi każdemu przeciętnemu człowiekowi trudno byłoby żyć. Zdrady, alkoholizm, dewiacje… Praktycznie już samo ich życie było bliskie horroru.
- No właśnie. To był klasyczny Barker! - Marek wykrzyknął z radością. - Jak to mówisz, zryty na całej linii. Wchodząc w jego świat, byłem pewien, że będę brudny. Że przeciągnie mnie przez swoje wizje, wyżymając i zostawiając zbrukanego i skołowaciałego.
- Nawet mimo kiepskiego czasem warsztatu… - wtrącił Tomek.
- Dokładnie. A teraz? Teraz dostaję wymuskane, śliczne stylistycznie opowiastki, w których czasem tylko czai się dawny duch mistrza grozy. Cholera. Był przecież czas, że nawet sam King przyznawał, że Barker może zostać nowym królem horroru. I co? Nikt dalej Stefka nie zdetronizował.
- Nie przepadam jakoś za Kingiem – przyznał Radek.
- Ja też. Ale przyznasz, że nie ma lepszego od niego w świecie literackiej grozy.
- Masterton? - zaryzykował Tomek.
- Daj spokój - żachnął się Radek - To jeszcze większy grafoman niż King. Poza tym King się do tego przyznaje. King ma klasę. Co jak co, ale każda książka Kinga daje gwarancję dobrej literatury. A o Mastim tego nie powiesz.
- Dobra, ale nie powiesz, że Masterton jest zły - Tomek bronił swego ulubionego autora horrorów.
- Skądże. Ale Masterton miał kilka książek bardzo dobrych, kilka niezłych i sporo chłamu. A King mimo wszystko trzyma poziom…
- Ale ma problemy z zakończeniami. No i usilnie rozciąga wszystko na siłę - Marek ponownie włączył się do rozmowy.
- Na siłę to pisze właśnie Masterton według mnie - Radek upierał się przy swoim. - Weź takie „Ciało i krew”. Gdyby było o połowę krótsze, gdyby wyrzucić idiotyczny wątek zmutowanej świni, byłaby to być może jedna z jego najlepszych książek. A tak? Kupa. Totalna nawet…
- Odwalcie się od Mastertona - warknął Tomek. - Ja go naprawdę lubię. I zdecydowanie wolę od Kinga!
- I masz do tego prawo - Radek spróbował załagodzić sytuację. - Ale nie zmienia to faktu, że tak naprawdę horror literacki nie ma teraz wybitnych reprezentantów…
- A Ketchum? Koontz? - Gruby spróbował zmienić temat.
- Z Koontzem daj mi spokój - jęknął Mały. - Tak naprawdę podobało mi się tylko jedno opowiadanie, które napisał jako dzieciak. Coś tam o szczeniętach. Potem popłynął na fali i tak sobie dryfuje nie wiadomo gdzie i po co. A takiego polotu jak King to on nie ma i mieć nie będzie.
- Ale Ketchum jest zajebisty - rzekł Marek z miną znawcy i łyknął piwa, jakby chciał ukryć się ze swoim zdaniem.
- Dobra, z tym się mogę zgodzić. - powiedział Radek – Ale nie nazwałbym go królem horroru. To jednak nieco inna klasa…
- Dlaczego?
- Właśnie, co masz do Ketchuma?
- A co wy tacy znawcy jesteście? - Radzio znów wpatrywał się w monitor, jakby chciał się zdystansować do rozmówców. - Czytałem jego dwie książki. Owszem, zrobiły na mnie wrażenie, ale nie wypowiem się jedynie na podstawie dwóch utworów. Za dużo takich przypadków było, że ktoś miał być nadzieją, królem, a wyszło jak zawsze. Choćby ze wspomnianym już Barkerem…
- Czy Tarantino…
- No nie… - Łysy odwrócił się gwałtownie na krześle. - Co wy macie do Tarantino?
- Skończył się zaraz po Wściekłych psach. Kropka - odparł spokojnie Marek. - Reszta to, nomen omen, pulpa.
- Tiaaa, jasne. A Metallica na „Kill’em all”. Nie zgodzę się. „Pulp fiction” było wybitne. „Jackie Brown” też. Potem była już równia pochyła. Ale to dlatego, że on już nie musiał nic udowadniać. Jak Barker. Pokazał klasę na początku i starczyło. Teraz się po prostu bawi konwencją, gatunkami i po prostu filmem. Ma do tego pełne prawo. Oczywiście, nie zawsze mu to wychodzi, niemniej, „Bękarty wojny” są świetne. Przyznacie.
- Nie widziałem. Zraziłem się do niego po „Kill Billu”. A „Death proof” mnie dobił - rzekł Tomek.
- Dlaczego? Zajebisty film!
- Z której strony? Sam Tarantino jest w nim znudzony i zblazowany tak jak całość zresztą. Nie ma tam nic, co by mogło przyciągnąć uwagę. Poza laskami oczywiście…
- Stuntman Mike jest świetny! - krzyknął Marek.
- Bo Kurt Rusell jest świetny - odrzekł spokojnie Tomek wzruszając ramionami - Ale ja liczyłem na film, który mnie zwali z nóg, kino eksploatacji, a nie gadaninę i kiepskie żarty.
- Bo ty nie kumasz kina eksploatacji. Ty myślisz, że to tylko tandetne horrory!
- A cóż jest złego w tandetnych horrorach? Wiem, że kino eksploatacji to nie tylko horror, ale tandeta w ogóle. Ale zobacz, że Rodriquez potrafił zrobić tandetny film z jajem. I horror. A Tarantino zrobił po prostu tandetę.
- Przesadzasz.
- Skąd. Tarantino jest teraz właśnie jak Barker. Kiedyś agresywny, zaczepny, drapieżny, a teraz? Leniwy stary kocur, bawiący się martwą myszą…
- A „Hostel”?
- Nawet nie zaczynaj! To dopiero był szajs!
- Poza tym to nie Tarantino - Marek wtrącił się ponownie, choć tak naprawdę zaczął czuć się już niepotrzebny w tej rozmowie. Odstawił pustą puszkę i wyciągnął się na kanapie. - Tarantino był tam chyba tylko producentem. A tak naprawdę tylko nazwiskiem mającym rozpropagować tę szmirę…
- Nie znacie się - Łysy wymownie odwrócił się do przyjaciół plecami.
- E tam - burknął Mały. - Ja bym po prostu chciał, żeby Tarantino zamiast planować jak tu w kolejny łatwy sposób zarobić pieniążki, zrobił dobry film.
- „Bękarty…” są dobre! - podkreślił Bartek.
- Dobra. Ale ja teraz mówię o horrorze. Albo chociaż krwawym thrillerze. Wyobraźcie sobie, co Tarantino, bawiąc się konwencją, mógłby zrobić. Nawet realizując tandetny horror.
- Niestety, teraz już nie robią dobrych horrorów - Gruby wpatrywał się w sufit. - A już na pewno nie tych klasy B. Jest albo coś naprawdę dobrego, albo długo nic i potem kupa gówna. Które nie ma dna.
- Przesadzasz troszeczkę, ale coś w tym jest - skinął głową Tomek. - Na pocieszenie można tylko stwierdzić, że wszystko jest lepsze od polskiego kina grozy.
- No nie mów… Było kilka niezłych filmów.
- Tak? - chłopak spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Wymień jakiś. Ale taki prawdziwy horror. Który jest dobry sam w sobie, a nie, bo obrósł kultem jak „Wilczyca”. Który jest rasowym horrorem, nie jak wybitne bądź co bądź „Medium”. Każdy, kto się u nas zabierał za horror, spotykał się z murem obojętności, kombinował i ostatecznie próbując się wpasować w wymagania rynku, odstawiał żenadę. Ale najgorsze jest to, że za filmy tego typu biorą się u nas ludzie, którzy tak naprawdę na gatunku się za bardzo nie znają, albo obejrzeli jakiś jeden film i stwierdzają, że skoro nie ma takich filmów u nas, to starają się wypełnić lukę. Bo i tak ludzie pójdą na to do kina. Bo będą mieli nadzieję, że a nuż trafi im się właśnie nareszcie dobry polski horror - Tomek nakręcał się coraz bardziej. - I kasa do reżysera wraca. Krytycy film niszczą. Ludzie wychodzą zawiedzeni i znów zostaje im tylko Małysz. A reżyser idzie pod prysznic, zmywa brud, przelicza pieniążki i kręci potem jakiś sitcom lub film o górnikach jadących na pielgrzymkę do papieża. I znów wraca do łask, a wszyscy zapominają o jego wpadce. Życie toczy się dalej, a nasz kraj dalej pozostaje czarną dziurą na mapach filmowej grozy…
- Wiesz co? - Radek znów odwrócił się do kolegów. Nie żałował, że zainwestował niegdyś w obracane krzesło. - Jojczysz tak, że aż przykro słuchać. Jesteś taki mądry, to sam zrób film…
- Na szczęście nie jesteś na tyle cofniętym w rozwoju gówniarzem, żeby mnie takimi tekstami atakować - odparował Tomek. - Ale wiesz co? To nawet nie jest głupi pomysł.
- Że co?
- Żeby zrobić film.
- Jaja sobie robisz.
- W życiu. Zobaczcie, krytykować każdemu jest łatwo. Nasz kraj opiera się tylko i wyłącznie na krytyce. Jedni krytykują drugich, że oni by lepiej, ale im się nie chce. Pilch kiedyś napisał, że recenzenci książkowi w Polsce to najczęściej niespełnieni literaci po filologii polskiej, którzy w szufladzie mają dwie swoje powieści, jedną zaczętą, a drugą tylko z tytułem. Nigdy ich nie skończą, nigdy nie wydadzą, ale wszystko, co recenzują, odnoszą do nich. Do tych dwóch swoich wybitnych dzieł, ideałów, na których nie poznał się świat. I leją jad na tych, którzy się odważyli i spróbowali…
- Coś w tym jest - Marek podniósł się z kanapy. No, na razie usiadł, ale i tak zanosiło się, że ta rozmowa będzie miała ciekawszy finał niż przypuszczał. Odłożył książkę na stolik, wiedział, że już nie poczyta. - Ale, że co teraz? Chcesz nie być takim krytykantem i napisać książkę?
- Po pierwsze, wiesz, jakiej apopleksji dostaję, gdy mam coś napisać na kompie - odpowiedział Tomek. - Na kartce jestem zaś za leniwy. To po drugie. Po trzecie, miałbym wyrzuty sumienia, że nie piszę magisterki. Po czwarte, ty ciągle siedzisz przed monitorem. I piszesz szybciej, więc lepiej jakbym ci dyktował. No i po piąte, teraz nie krytykuję książek, tylko filmy. Polska groza radzi sobie naprawdę nieźle. Wydawcy troszkę ją jeszcze spychają na pobocze, ale z roku na rok jest coraz lepiej. Mnie się o film rozchodzi. Nie siedźmy na dupie jak dzieci Neostrady krytykujące wszystko w zaciszu swego pokoju. Wyjdźmy naprzeciw! Stwórzmy własny horror!
- No dobra. I potem co?
- Potem się zrobi z niego scenariusz.
- Wiesz jak? – zakpił Radek.
- Ja nie, ale Gruby tak.
- A skąd?
- Startowałem kiedyś na jednym z portali o grozie w konkursie na scenariusz do horroru - wyjaśnił zapytany. - Tandetny był, oczywiście nie wygrałem. Oczywiście też nic nie wyszło z realizacji tego filmu. Ale przynajmniej napisali, jak tworzyć scenariusze. Mam to gdzieś zapisane.
- No i dobra, napiszemy scenariusz i co? - Łysy dalej podchodził do tematu sceptycznie.
- I opcje są dwie - wyjaśnił Tomek. - Albo robimy z tego film sami, offowo, ale to musiałoby być coś lekkiego i z małym budżetem…
- Ta… dziękuję - Marek machnął ręką. - I tym samym wylądujesz w tej stercie offowych horrorów polskich, które rozkłada na łopatki wykonanie.
- Są wyjątki…
- Jak zawsze. Ale znajdź mi taki, w którym byś nie śmiał się w pewnym momencie z tak zwanej gry aktorskiej.
- No dobra. Wygrałeś. Amatorom mówimy nie - zgodził się Mały. - Zawsze jednak można uderzyć do sponsorów… Nie możemy już na samym początku zakładać, że się nie uda…
- Wolę wariant, że jak będziemy mieli scenariusz, to spróbujemy go gdzieś sprzedać i zainteresować jakichś twórców.
- Taka możliwość też istnieje. Ale wiesz, wtedy twoje nazwisko zostanie zepchnięte na koniec napisów. Jak będziesz miał szczęście. Wiesz, jaka to klika? Jak tam trudno się wbić?
- To co? Rezygnujemy? Już na wstępie? - spytał Marek.
- A to Polska właśnie - zauważył Radzio.
- Dajcie spokój! - krzyknął Tomek podrywając się na równe nogi. - Co szkodzi spróbować? Zaczynacie dzielić skórę na niedźwiedziu… Zróbmy coś, a potem będziemy myśleć, co z tym zrobić i gdzie to sprzedać. Najpierw miejmy może produkt, co?
- No dobra. W sumie można spróbować - mruknął Łysy.
- To ustalmy. Robimy horror, tak? - spytał z nadzieją Marek.
- Jasne. Jaki? - zagadnął Tomek.
- Programowo zły. Znaczy klasy B. Nie silimy się na nic wybitnego - Radzio zapalił się do pomysłu. - To ma być nasz hołd dla tego, na czym się wychowaliśmy. Lata osiemdziesiąte.
- Chcesz uderzyć w klimat Tromy?
- Bez przesady, choć nie wykluczam. Uważam, że powinniśmy rozpatrzyć wszystkie możliwości, różne pomysły i tym samym ustalić, w którym kierunku najlepiej podążyć. Gruby, zacznijmy od ciebie.
- Co ode mnie?
- Od twojego pomysłu.
- Mówiłem, że był tandetny - bronił się Marek.
- Nie szkodzi. O tandetę chodzi.
- Dajcie spokój.
- Gruby, przestań. Zacznijmy od czegoś. Przecież nawet jeśli to nie było dobre, to może coś z tego wykombinujemy.
- Nie, naprawdę… Miałem wtedy jazdę na klasyczny do bólu camp slasher… To się nie nada…
- Zaryzykuj.
- Nie daj się prosić.
- Bo nie dostaniesz więcej piwa - Tomek użył argumentu ostatecznego.
- Jest jeszcze? - Marek spytał z nadzieją w głosie.
- No ba… Kasę na warunek dostałem.
- A co z warunkiem?
- Najpierw się muszę do niego nauczyć. Potem będę myśleć o kasie. To co z tym twoim pomysłem?
- Rzecz miała się nazywać „Agrogore”.
- Dobre!
- Wiem. Ukradłem to jednemu gościowi z jakiegoś forum. Ale nie przerywajcie. Uprzedzam. Tandeta lat 80-tych, klimat „Friday the 13th” i te sprawy.
- Kumamy.
- Dajesz…

AGROGORE
I
            Słońce skryło się już między blokami, tylko ostatnie promienie osuwały się po ścianach niczym dłoń konającej ofiary. Wojtas siedział na ławeczce na osiedlowym placu zabaw. Za dnia pełno tu było maleńkich szkrabów, które pod czujnym okiem rodziców zdobywały nowe wymiary przestrzeni kosmicznej, szukały pirackich skarbów, czy wrzeszcząc wyrywały sobie zabawki i okładały się plastikowymi łopatkami. Wieczór jednak oddawał placyk we władanie takich wyrostków jak Wojtas. Chłopców ze szczątkowym zarostem, napakowanych sterydami i testosteronem, wierzących, że cały świat należy do nich, leży u ich stóp, wystarczy się tylko schylić i czerpać z niego garściami. Wychodząc z tego założenia, nie robili nic, całymi dniami czekając, aż wydarzy się coś ciekawego, wieczorami i nocami starając się zadbać o wrażenia podnoszące adrenalinę. Dziś był piątek, więc większość poszła pewnie zadymiać na jakiejś dyskotece, w „Undergroundzie” lub „Pod Filarami”, reszta urżnąć się i naćpać na jakiejś domówce. Wojtas był więc sam. Siedział na oparciu ławki, paląc papierosa i co chwilę nerwowo spoglądał na telefon, sprawdzając godzinę. Czas wlókł się niepomiernie. Powinna była przyjść już kwadrans temu. Sama prosiła go o to spotkanie. Dała wyraźnie do zrozumienia, że muszą się rozmówić przed jutrzejszym wyjazdem. Mieli się wybrać całą paczką do domku jego rodziców na Mazurach, nad jeziorem Jagodnym. Miro pożyczył brykę od starych, Bazyl załatwił towar, każdy miał zorganizować alkohol, szykował się więc całkiem niezły wypad, zwłaszcza że starzy obiecali, że przez pierwszy tydzień wakacji nie zamierzają się na działce pojawić. Planowali spędzić całe siedem dni na ostrej zabawie.
            Dlatego koniecznie musiał się z nią rozmówić, zanim tam pojadą, zanim wszyscy się dowiedzą, zanim nie będzie chwili, by mogli zostać ze sobą sam na sam.
            Znów spojrzał na wyświetlacz. Siedemnaście minut spóźnienia. Rozejrzał się po placyku. Teren był otoczony wysokim żywopłotem, tylko przez wejście wystylizowane na zamkową bramę dało się dostrzec fragment osiedlowej drogi. Wrażliwość Wojtasa nie pozwalała jednak zachwycić się pomysłowością projektanta terenu, który wykreował ten cudny zielony azyl pośrodku blokowiska. Dla niego było to po prostu fajne miejsce, ukryte przed oczyma przechodniów, w którym on i koledzy mogli swobodnie wprowadzić się w inne stany świadomości. Teraz natomiast wpatrywał się z utęsknieniem na dróżkę przed wejściem na plac, licząc, że za chwilę ujrzy Ją. Idącą do niego.
            Może gdyby był bardziej skoncentrowany na otoczeniu, gdyby w uszach nie tkwiły słuchawki rozbrzmiewające hałaśliwym i wulgarnym hip-hopem, może wtedy miałby szansę. Nie usłyszał jednak ani nie dostrzegł napastnika, który zaszedł go od tyłu, wyłaniając się z gęstych krzaków. Ciężki młotek zalśnił w świetle latarni nim opadł na tył jego czaszki. Cios nie rozbił mu głowy, ale zamroczył, a siła uderzenia rzuciła go na ziemię. Upadł bezwładnie, twarzą orząc żwir. Napastnik nie pozwolił mu się podnieść. Doskoczył do niego błyskawicznie i zdecydowanymi razami zaczął tłuc w potylicę. Wojtas nie zdążył tak naprawdę zorientować się w sytuacji, dwa kolejne uderzenia pozbawiły go przytomności, nie czuł więc następnych, które roztrzaskały mu czaszkę i ostatecznie zabiły. Morderca nie przestawał jednak zadawać ciosów, nawet gdy dłonie i nogi Wojtasa przestały agonalnie tłuc o ziemię. Kolejne razy sypały się na odsłonięty mózg, który rozbryzgiwał się na żwir i radosne kucyki wymalowane na huśtawkach …


(ciąg dalszy w książce „Horror Klasy B” Oficyna Wydawnicza Literat.)

1 komentarz: