niedziela, 31 stycznia 2016

Kiedy jesteś pisarzem marzysz jednak o tym, żeby znaleźć swojego mistrza. Mikel Santiago - WYWIAD.

 W połowie stycznia odwiedził Polskę Mikel Santiago, hiszpański pisarz powieści kryminalnych i thrillerów. W rodzinnym kraju okrzyknięty hiszpańskim Stephenem Kingiem, bije rekordy sprzedaży i jego powieści zajmują czołowe miejsca na listach bestsellerów. Wizyta pisarza w Warszawie to element promocji jego książki "Ostatnia noc w Tremore Beach" po raz pierwszy wydanej w Polsce nakładem wydawnictwa Czarna Owca. Książka bije rekordy popularności i prawa do tłumaczeń zostały sprzedane do 12 krajów.
 Mikel przebywał w Polsce trzy dni i udało się nam przeprowadzić z nim wywiad. Zapraszam.




Magda Nabiałek: Jesteś pierwszy raz w Polsce?

Mikel Santiago: Tak, do tej pory najdalej na Wschód byłem w Pradze. Pierwsze wrażenie, jakie odniosłem to, że Warszawa jest bardzo otwarta, tutaj ludzie rzeczywiście mają przestrzeń do życia. Klimat za to nie był dla mnie wcale taki obcy, bo znam go już z Irlandii. Poza tym wydaje mi się, że Polaków, Irlandczyków i Hiszpanów łączy szczególny sposób widzenia świata, poczucie humoru.

M.N. Twoja powieść „Ostatnia noc w Tremore Beach” świetnie przedstawia to widzenie. W większości informacji o niej mówi się jednak przede wszystkim o tym, że to specyficznie połączenie powieści kryminalnej z literaturą grozy. Możesz zdradzić nam coś więcej?

M.S.: „Scenariusz” tej książki pojawił mi się w głowie, kiedy mieszkałem w Irlandii. Jednak większość scen to były pojedyncze fragmenty, a nie część większej całości. Któregoś dnia pojechałem ze znajomym na wycieczkę do hrabstwa Donegal, zatrzymaliśmy się w B&B przy plaży, w dzień taki, jak ten, który opisałem w książce. Spodziewałem się spotkać ludzi smutnych, zamkniętych w sobie, a spotkałem kosmopolitów, którzy szukali tam odpoczynku.



M.N.: I poczułeś, że to miejsce świetnie się nadaje na miejsce akcji dla powieści, gdzie dochodzi do niespodziewanych wydarzeń?

M.S.: Dla mnie to miejsce idealne do ucieczki, ukrycia się przed światem. Donegal to ładna metafora miejsca, w którym chcesz się zaszyć, kiedy chcesz być sam ze sobą.

M.N.: No właśnie, czytając tę książkę miałam wrażenie, że horror to jedno, a pytania egzystencjalne, które zadajesz przy okazji tego to zupełnie inna sprawa…

M.S.:  W „Ostatniej nocy” chciałem pokazać trzy rzeczy. Jedno to oczywiście thriller, historia o strachu. Druga to autentyczni bohaterowie, mierzący się ze światem, ważnymi pytaniami. Zresztą myślę, że to właśnie to różni mnie od Stephena Kinga. Trzecia to połączenie jednego i drugiego. Dla mnie gatunek to nie najważniejsza sprawa, liczą się przede wszystkim postaci, ich autentyczność i to, co dzieje się w środku historii. Za to zresztą kocham film Woody’ego Allena „Manhattan”, że przekracza te ramy i mroczną historię rozwija w opowieść o emocjach. Do tego dążę w każdej mojej książce. Dla mnie historia dobrze napisana to taka, która przenosi mnie w zupełnie inny świat i sprawia, że nie potrafię myśleć o czymkolwiek innym. Kiedy czytam świat za oknem nie istnieje.

M.N. Sam wywołałeś temat Stephena Kinga. Jak się czujesz z tym, że mówi się o Tobie jako o hiszpańskim Kingu?

M.S.: Dla mnie to nie tylko etykietka, która sprawia, że łatwo się zorientować, jaką literaturę piszę. Zawsze zależało mi na tym, aby dodać do tego fascynującego świata, który stworzył King, część siebie. Fragment, który należy do Mikela Santiago.

M.N.:  Nie powiesz mi jednak, że takie porównanie to nie jest wielki sukces?

M.S.: Jest, oczywiście, że tak. Czasami się trochę tego boję. Choć jestem przekonany, że powieść się broni sama, zresztą część hiszpańskich fanów Kinga też tak uważa. Sam zresztą jestem fanem Kinga, swego czasu byłem wręcz mitomanem. Mam co prawda bardzo eklektyczny gust, jeśli chodzi o książki. Kiedy jesteś pisarzem marzysz jednak o tym, żeby znaleźć swojego mistrza. Dla mnie jednym, choć nie jedynym, był właśnie King. Zachwyciłem się też Ryszardem Kapuścińskim, który stanowi dla mnie połączenie Ernesta Hemingwaya z Trumanem Capote. Ten ostatni to zresztą kolejna moja wielka miłość, dla której rzuciłem pracę i pojechałem do Włoch, aby żyć tak jak on. King to jednak inna sprawa. To jeden z takich autorów, w których się po prostu zakochujesz i ta miłość cały czas trwa, choć teraz jest bardziej dojrzała. Zresztą to samo zdarzyło mi się z muzyką. Kiedy miałem 18 lat rock był moją religią.

M.N.: Czytałam, że jesteś członkiem zespołu…

M.S.:  Tak, nadal gram w moim mieście. Teraz to jednak literatura jest moja religią. Wcześniej była nią muzyka, wtedy literatura jeszcze nie istniała w moim życiu. Pisałem bardzo sporadycznie, zacząłem tak naprawdę dopiero w momencie, kiedy złożyłem muzyczną broń. Kiedy okazało się, że to nie zadziałało, trochę jak mój bohater – Peter Harper, aby się podnieść, zacząłem pisać.

M.N.: Czyli tak samo jak protagonista „Ostatniej nocy” wiesz co to znaczy niemoc twórcza, blokada, niechęć do działania.

M.S.: O tak, miałem, mam i będę mieć wiele takich momentów. Zresztą uważam, że strach i niemoc są bardzo dla człowieka naturalne. Choć to, co zdarza się Peterowi jest jeszcze inne. Nie może komponować, ale tak naprawdę zostawiła go żona, więc lecząc swoją męską dumę żyje w świecie fantazji. Boi się życia i cały horror, który potem staje się jego udziałem zmusza go do tego, żeby się z tym życiem skonfrontować i wrócić do świata. To tak naprawdę jest historia faceta, który uważał, że nie daje się już do niczego, a spotkał się ze śmiercią, przeżył to spotkanie i zdał sobie sprawę, że ma jeszcze życie przed sobą.

M.N.: Na koniec zostawiasz nas jednak z pytaniem wierzyć Peterowi czy nie. W ogóle mam wrażenie, że w tej powieści więcej pytań niż odpowiedzi. Dlaczego?

M.S.: Szczerze muszę Ci powiedzieć, że napisania powieści, w której narrator się nie ujawnia był w moim przypadku bardzo intuicyjny. To po prostu tak zaczęło funkcjonować. Dzięki temu otworzyła się przede mną możliwość „gry” z czytelnikiem. Dla mnie to po prostu sposób opowiadania historii, która przy okazji pozwala na stawianie pytań o sens życia. Tak, jak ci mówiłem: miałem już plażę w Donegal, potem doszła do inspiracja jednym z moich poprzednich opowiadać, o świadkach koronnych ukrywających się w Irlandii. Na końcu doszedł pomysł wykorzystania sytuacji, w której ktoś dzwoni do drzwi, ty idziesz do nich, a okazuje się, że on już jest w twoim domu. To jak sztuczka magiczna. Ta sam zresztą, która pojawia się w powieści. To wszystko sprawiło, że miałem zaskakujący początek dla mojej książki, horror w środku i wielki suspens na jej końcu. Zresztą wydaje mi się, że ta konstrukcja złożyła się po części na sukces „Ostatniej nocy”. W taki sposób ta opowieść pojawiła się przed moimi oczami, a ja ją po spisałem
.
M. N.: I teraz pojawia się przed oczami polskiej czytelnika. Jestem przekona, że będzie nią tak samo zafascynowany jak ja. Na koniec chciałabym Cię jednak zapytać o twoją najnowszą powieść – „El mal camino”

M.S.: Powieść ta powstała po sukcesie, jakim w Hiszpanii okazała być „Ostatnia noc”. Kilkanaście tłumaczeń, sprzedaż praw do filmu, który powstanie na jej podstawie. To wszystko sprawiło, że pojawiło się oczekiwanie, że napiszę kolejną świetną powieść. Powiem Ci szczerze, że trochę mnie to paraliżowało. „El mal camino” zbiera teraz tak samo dobre, a w sumie to może nawet recenzje niż „Ostatnia noc”. To opowieść o gwieździe rocka, która pewnej nocy potrąciła człowieka, ten umarł na rękach mężczyzny, wypowiadając tylko jedno słowo. Sprawca uciekł z miejsca wypadku, jednak następnego dnia powodowany wyrzutami sumienia wrócił… i nie zastał nic – ani trupa, ani śladów wypadku, nic. Więcej Ci nie powiem, ale mam nadzieję, że kiedyś porozmawiamy o tej książce.

M.N.: Dziękuję za spotkanie.


Okiem na Horror dziękuje Magdzie Nabiałek za przeprowadzenie wywiadu, tłumaczenie i redakcję oraz wydawnictwu Czarna Owca za możliwość rozmowy z autorem.

8 komentarzy: