ROZDZIAŁ 1
- Barker to
pedał! - stwierdził głośno Radek, odwracając się od monitora. Tomek, który
właśnie wszedł do mieszkania, zamarł w bezruchu z siatkami w rękach.
- Że co? -
spytał po chwili, patrząc na zaskoczonego przyjaciela.
- Clive Barker
jest gejem - sprecyzował Radek. Widząc brak reakcji, powtórzył: - Barker gejem.
Kumacie, „Hellraiser”, „Nocny pociąg z mięsem”, „Księgi Krwi”? - rzucił w
stronę kumpli niczym kołem ratunkowym.
- No i? -
Tomek wzruszył ramionami, odkładając siatki na podłogę. Ściągnął kurtkę i
zabrał się za zzuwanie butów. - Żadna nowość.
- Nie
wiedziałeś o tym? - odezwał się Marek, który leżał na kanapie niczym sybaryta.
Odłożył od niechcenia książkę, na okładce której Łukasz Orbitowski oświadczał,
że nadchodzi. - Nie mów, że o tym nie wiedziałeś…- powtórzył. Radek wpatrywał
się w nich jeszcze przez chwilę ze zdziwieniem. Wreszcie odwrócił się do
monitora.
- Naprawdę nie
wiedziałem. Teraz to wyczytałem na Wikipedii…
- Rychło w
czas… - Marek wydął wargi. - Przyznał się do tego ładnych kilkanaście lat temu.
Od lat żyje w szczęśliwym związku.
- Poza tym, co
w tym dziwnego? - spytał Tomek, wchodząc do pokoju. - Piwko? - zaproponował.
Marek bez słowa wyciągnął rękę po puszkę tyskiego, Radek wykonał podobny gest,
nie odwracając się nawet w stronę rozmówcy.
- To na trzy -
rzucił Tomasz. Nastąpiło szybkie odliczenie, po którym w miarę równo rozległ
się dźwięk otwieranych puszek. Po pokoju rozniósł się charakterystyczny cierpki
zapach. Przyjaciele upili po łyku.
- Co prawda,
to prawda - przyznał Tomek. - Wiesz, coś w tym jest. Sublimacja zawsze jakoś
korzystniej wpływała na twórców. Zawsze uważałem, że ci, którzy mieli jakiś
problem ze sobą, tworzyli dzieła wybitne. Jak tylko zaczynali akceptować
siebie, wychodzić do świata, stawali się jacyś tacy zwyczajni.
- Nie powiesz
mi, że Barker cieniuje - odparł Radek, wciąż wpatrując się w ekran.
- Co to, to
nie - zgodził się Marek. - Ale weź na warsztat jego pierwsze książki.
Szczególnie opowiadania.
- Jego
pierwsze książki są do dupy - wtrącił Tomek. - Ja wiem, zbiorki były zajebiste,
ale nie powiesz mi, że poza pomysłami było coś dobrego w „Cabalu” czy „Powrocie
z piekła”.
- Ale właśnie
o te pomysły chodzi. Kiedyś Barker szokował na każdym kroku, każde jego
opowiadanie, film, mimo że czasem nieudolne, szokowało. Wbijało się w pamięć.
Nawet gry. Pamiętacie „Undying”?
- No ba -
przyjaciele westchnęli z uznaniem.
- A teraz? Ja
nie mówię, że to co robi, jest złe. Ale jakieś takie normalne… - stwierdził
Marek.
- Gruby,
wiesz, osobiście to mi przeszkadzało, że u Barkera zawsze jest wszystko zryte
od podłogi po sufit - wtrącił Radek poprawiając się na krześle.
- Co masz na
myśli? - spytał Marek. Nigdy nie przeszkadzało mu, że kumple nazywali go
grubym. Lata temu ustalili, że w każdej paczce jest jakiś gruby, łysy, siwy,
więc postanowili się tak określić. Tomek jako najwyższy został Małym, Marek
jako najchudszy Grubym, a długowłosy Radek Łysym.
- Że u niego
nic nigdy nie było normalnie - wyjaśnił zapytany. - Nawet zanim pojawiały się
rzeczy nadprzyrodzone, to ci bohaterowie już byli uwikłani w problemy, z
którymi każdemu przeciętnemu człowiekowi trudno byłoby żyć. Zdrady, alkoholizm,
dewiacje… Praktycznie już samo ich życie było bliskie horroru.
- No właśnie.
To był klasyczny Barker! - Marek wykrzyknął z radością. - Jak to mówisz, zryty
na całej linii. Wchodząc w jego świat, byłem pewien, że będę brudny. Że
przeciągnie mnie przez swoje wizje, wyżymając i zostawiając zbrukanego i
skołowaciałego.
- Nawet mimo
kiepskiego czasem warsztatu… - wtrącił Tomek.
- Dokładnie. A
teraz? Teraz dostaję wymuskane, śliczne stylistycznie opowiastki, w których
czasem tylko czai się dawny duch mistrza grozy. Cholera. Był przecież czas, że
nawet sam King przyznawał, że Barker może zostać nowym królem horroru. I co?
Nikt dalej Stefka nie zdetronizował.
- Nie
przepadam jakoś za Kingiem – przyznał Radek.
- Ja też. Ale
przyznasz, że nie ma lepszego od niego w świecie literackiej grozy.
- Masterton? -
zaryzykował Tomek.
- Daj spokój -
żachnął się Radek - To jeszcze większy grafoman niż King. Poza tym King się do
tego przyznaje. King ma klasę. Co jak co, ale każda książka Kinga daje
gwarancję dobrej literatury. A o Mastim tego nie powiesz.
- Dobra, ale
nie powiesz, że Masterton jest zły - Tomek bronił swego ulubionego autora
horrorów.
- Skądże. Ale
Masterton miał kilka książek bardzo dobrych, kilka niezłych i sporo chłamu. A
King mimo wszystko trzyma poziom…
- Ale ma
problemy z zakończeniami. No i usilnie rozciąga wszystko na siłę - Marek
ponownie włączył się do rozmowy.
- Na siłę to
pisze właśnie Masterton według mnie - Radek upierał się przy swoim. - Weź takie
„Ciało i krew”. Gdyby było o połowę krótsze, gdyby wyrzucić idiotyczny wątek
zmutowanej świni, byłaby to być może jedna z jego najlepszych książek. A tak?
Kupa. Totalna nawet…
- Odwalcie się
od Mastertona - warknął Tomek. - Ja go naprawdę lubię. I zdecydowanie wolę od
Kinga!
- I masz do
tego prawo - Radek spróbował załagodzić sytuację. - Ale nie zmienia to faktu,
że tak naprawdę horror literacki nie ma teraz wybitnych reprezentantów…
- A Ketchum?
Koontz? - Gruby spróbował zmienić temat.
- Z Koontzem
daj mi spokój - jęknął Mały. - Tak naprawdę podobało mi się tylko jedno
opowiadanie, które napisał jako dzieciak. Coś tam o szczeniętach. Potem
popłynął na fali i tak sobie dryfuje nie wiadomo gdzie i po co. A takiego
polotu jak King to on nie ma i mieć nie będzie.
- Ale Ketchum
jest zajebisty - rzekł Marek z miną znawcy i łyknął piwa, jakby chciał ukryć
się ze swoim zdaniem.
- Dobra, z tym
się mogę zgodzić. - powiedział Radek – Ale nie nazwałbym go królem horroru. To
jednak nieco inna klasa…
- Dlaczego?
- Właśnie, co
masz do Ketchuma?
- A co wy tacy
znawcy jesteście? - Radzio znów wpatrywał się w monitor, jakby chciał się
zdystansować do rozmówców. - Czytałem jego dwie książki. Owszem, zrobiły na
mnie wrażenie, ale nie wypowiem się jedynie na podstawie dwóch utworów. Za dużo
takich przypadków było, że ktoś miał być nadzieją, królem, a wyszło jak zawsze.
Choćby ze wspomnianym już Barkerem…
- Czy
Tarantino…
- No nie… -
Łysy odwrócił się gwałtownie na krześle. - Co wy macie do Tarantino?
- Skończył się
zaraz po Wściekłych psach. Kropka - odparł spokojnie Marek. - Reszta to, nomen omen, pulpa.
- Tiaaa,
jasne. A Metallica na „Kill’em all”. Nie zgodzę się. „Pulp fiction” było
wybitne. „Jackie Brown” też. Potem była już równia pochyła. Ale to dlatego, że
on już nie musiał nic udowadniać. Jak Barker. Pokazał klasę na początku i
starczyło. Teraz się po prostu bawi konwencją, gatunkami i po prostu filmem. Ma
do tego pełne prawo. Oczywiście, nie zawsze mu to wychodzi, niemniej, „Bękarty
wojny” są świetne. Przyznacie.
- Nie
widziałem. Zraziłem się do niego po „Kill Billu”. A „Death proof” mnie dobił -
rzekł Tomek.
- Dlaczego?
Zajebisty film!
- Z której
strony? Sam Tarantino jest w nim znudzony i zblazowany tak jak całość zresztą.
Nie ma tam nic, co by mogło przyciągnąć uwagę. Poza laskami oczywiście…
- Stuntman
Mike jest świetny! - krzyknął Marek.
- Bo Kurt
Rusell jest świetny - odrzekł spokojnie Tomek wzruszając ramionami - Ale ja
liczyłem na film, który mnie zwali z nóg, kino eksploatacji, a nie gadaninę i
kiepskie żarty.
- Bo ty nie
kumasz kina eksploatacji. Ty myślisz, że to tylko tandetne horrory!
- A cóż jest
złego w tandetnych horrorach? Wiem, że kino eksploatacji to nie tylko horror,
ale tandeta w ogóle. Ale zobacz, że Rodriquez potrafił zrobić tandetny film z
jajem. I horror. A Tarantino zrobił po prostu tandetę.
- Przesadzasz.
- Skąd.
Tarantino jest teraz właśnie jak Barker. Kiedyś agresywny, zaczepny, drapieżny,
a teraz? Leniwy stary kocur, bawiący się martwą myszą…
- A „Hostel”?
- Nawet nie
zaczynaj! To dopiero był szajs!
- Poza tym to
nie Tarantino - Marek wtrącił się ponownie, choć tak naprawdę zaczął czuć się
już niepotrzebny w tej rozmowie. Odstawił pustą puszkę i wyciągnął się na
kanapie. - Tarantino był tam chyba tylko producentem. A tak naprawdę tylko
nazwiskiem mającym rozpropagować tę szmirę…
- Nie znacie
się - Łysy wymownie odwrócił się do przyjaciół plecami.
- E tam -
burknął Mały. - Ja bym po prostu chciał, żeby Tarantino zamiast planować jak tu
w kolejny łatwy sposób zarobić pieniążki, zrobił dobry film.
- „Bękarty…”
są dobre! - podkreślił Bartek.
- Dobra. Ale
ja teraz mówię o horrorze. Albo chociaż krwawym thrillerze. Wyobraźcie sobie,
co Tarantino, bawiąc się konwencją, mógłby zrobić. Nawet realizując tandetny
horror.
- Niestety,
teraz już nie robią dobrych horrorów - Gruby wpatrywał się w sufit. - A już na
pewno nie tych klasy B. Jest albo coś naprawdę dobrego, albo długo nic i potem
kupa gówna. Które nie ma dna.
- Przesadzasz
troszeczkę, ale coś w tym jest - skinął głową Tomek. - Na pocieszenie można
tylko stwierdzić, że wszystko jest lepsze od polskiego kina grozy.
- No nie mów…
Było kilka niezłych filmów.
- Tak? -
chłopak spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Wymień jakiś. Ale taki prawdziwy
horror. Który jest dobry sam w sobie, a nie, bo obrósł kultem jak „Wilczyca”.
Który jest rasowym horrorem, nie jak wybitne bądź co bądź „Medium”. Każdy, kto
się u nas zabierał za horror, spotykał się z murem obojętności, kombinował i
ostatecznie próbując się wpasować w wymagania rynku, odstawiał żenadę. Ale
najgorsze jest to, że za filmy tego typu biorą się u nas ludzie, którzy tak
naprawdę na gatunku się za bardzo nie znają, albo obejrzeli jakiś jeden film i
stwierdzają, że skoro nie ma takich filmów u nas, to starają się wypełnić lukę.
Bo i tak ludzie pójdą na to do kina. Bo będą mieli nadzieję, że a nuż trafi im
się właśnie nareszcie dobry polski horror - Tomek nakręcał się coraz bardziej.
- I kasa do reżysera wraca. Krytycy film niszczą. Ludzie wychodzą zawiedzeni i
znów zostaje im tylko Małysz. A reżyser idzie pod prysznic, zmywa brud,
przelicza pieniążki i kręci potem jakiś sitcom lub film o górnikach jadących na
pielgrzymkę do papieża. I znów wraca do łask, a wszyscy zapominają o jego
wpadce. Życie toczy się dalej, a nasz kraj dalej pozostaje czarną dziurą na
mapach filmowej grozy…
- Wiesz co? -
Radek znów odwrócił się do kolegów. Nie żałował, że zainwestował niegdyś w
obracane krzesło. - Jojczysz tak, że aż przykro słuchać. Jesteś taki mądry, to
sam zrób film…
- Na szczęście
nie jesteś na tyle cofniętym w rozwoju gówniarzem, żeby mnie takimi tekstami
atakować - odparował Tomek. - Ale wiesz co? To nawet nie jest głupi pomysł.
- Że co?
- Żeby zrobić
film.
- Jaja sobie
robisz.
- W życiu.
Zobaczcie, krytykować każdemu jest łatwo. Nasz kraj opiera się tylko i
wyłącznie na krytyce. Jedni krytykują drugich, że oni by lepiej, ale im się nie
chce. Pilch kiedyś napisał, że recenzenci książkowi w Polsce to najczęściej
niespełnieni literaci po filologii polskiej, którzy w szufladzie mają dwie
swoje powieści, jedną zaczętą, a drugą tylko z tytułem. Nigdy ich nie skończą,
nigdy nie wydadzą, ale wszystko, co recenzują, odnoszą do nich. Do tych dwóch
swoich wybitnych dzieł, ideałów, na których nie poznał się świat. I leją jad na
tych, którzy się odważyli i spróbowali…
- Coś w tym
jest - Marek podniósł się z kanapy. No, na razie usiadł, ale i tak zanosiło
się, że ta rozmowa będzie miała ciekawszy finał niż przypuszczał. Odłożył
książkę na stolik, wiedział, że już nie poczyta. - Ale, że co teraz? Chcesz nie
być takim krytykantem i napisać książkę?
- Po pierwsze,
wiesz, jakiej apopleksji dostaję, gdy mam coś napisać na kompie - odpowiedział
Tomek. - Na kartce jestem zaś za leniwy. To po drugie. Po trzecie, miałbym
wyrzuty sumienia, że nie piszę magisterki. Po czwarte, ty ciągle siedzisz przed
monitorem. I piszesz szybciej, więc lepiej jakbym ci dyktował. No i po piąte,
teraz nie krytykuję książek, tylko filmy. Polska groza radzi sobie naprawdę
nieźle. Wydawcy troszkę ją jeszcze spychają na pobocze, ale z roku na rok jest
coraz lepiej. Mnie się o film rozchodzi. Nie siedźmy na dupie jak dzieci
Neostrady krytykujące wszystko w zaciszu swego pokoju. Wyjdźmy naprzeciw!
Stwórzmy własny horror!
- No dobra. I
potem co?
- Potem się
zrobi z niego scenariusz.
- Wiesz jak? –
zakpił Radek.
- Ja nie, ale
Gruby tak.
- A skąd?
- Startowałem
kiedyś na jednym z portali o grozie w konkursie na scenariusz do horroru -
wyjaśnił zapytany. - Tandetny był, oczywiście nie wygrałem. Oczywiście też nic
nie wyszło z realizacji tego filmu. Ale przynajmniej napisali, jak tworzyć
scenariusze. Mam to gdzieś zapisane.
- No i dobra,
napiszemy scenariusz i co? - Łysy dalej podchodził do tematu sceptycznie.
- I opcje są
dwie - wyjaśnił Tomek. - Albo robimy z tego film sami, offowo, ale to musiałoby
być coś lekkiego i z małym budżetem…
- Ta… dziękuję
- Marek machnął ręką. - I tym samym wylądujesz w tej stercie offowych horrorów
polskich, które rozkłada na łopatki wykonanie.
- Są wyjątki…
- Jak zawsze.
Ale znajdź mi taki, w którym byś nie śmiał się w pewnym momencie z tak zwanej
gry aktorskiej.
- No dobra.
Wygrałeś. Amatorom mówimy nie - zgodził się Mały. - Zawsze jednak można uderzyć
do sponsorów… Nie możemy już na samym początku zakładać, że się nie uda…
- Wolę
wariant, że jak będziemy mieli scenariusz, to spróbujemy go gdzieś sprzedać i
zainteresować jakichś twórców.
- Taka
możliwość też istnieje. Ale wiesz, wtedy twoje nazwisko zostanie zepchnięte na
koniec napisów. Jak będziesz miał szczęście. Wiesz, jaka to klika? Jak tam
trudno się wbić?
- To co?
Rezygnujemy? Już na wstępie? - spytał Marek.
- A to Polska
właśnie - zauważył Radzio.
- Dajcie
spokój! - krzyknął Tomek podrywając się na równe nogi. - Co szkodzi spróbować?
Zaczynacie dzielić skórę na niedźwiedziu… Zróbmy coś, a potem będziemy myśleć,
co z tym zrobić i gdzie to sprzedać. Najpierw miejmy może produkt, co?
- No dobra. W
sumie można spróbować - mruknął Łysy.
- To ustalmy.
Robimy horror, tak? - spytał z nadzieją Marek.
- Jasne. Jaki?
- zagadnął Tomek.
- Programowo
zły. Znaczy klasy B. Nie silimy się na nic wybitnego - Radzio zapalił się do
pomysłu. - To ma być nasz hołd dla tego, na czym się wychowaliśmy. Lata
osiemdziesiąte.
- Chcesz
uderzyć w klimat Tromy?
- Bez przesady,
choć nie wykluczam. Uważam, że powinniśmy rozpatrzyć wszystkie możliwości,
różne pomysły i tym samym ustalić, w którym kierunku najlepiej podążyć. Gruby,
zacznijmy od ciebie.
- Co ode mnie?
- Od twojego
pomysłu.
- Mówiłem, że
był tandetny - bronił się Marek.
- Nie szkodzi.
O tandetę chodzi.
- Dajcie
spokój.
- Gruby,
przestań. Zacznijmy od czegoś. Przecież nawet jeśli to nie było dobre, to może
coś z tego wykombinujemy.
- Nie,
naprawdę… Miałem wtedy jazdę na klasyczny do bólu camp slasher… To się nie
nada…
- Zaryzykuj.
- Nie daj się
prosić.
- Bo nie
dostaniesz więcej piwa - Tomek użył argumentu ostatecznego.
- Jest
jeszcze? - Marek spytał z nadzieją w głosie.
- No ba… Kasę
na warunek dostałem.
- A co z
warunkiem?
- Najpierw się
muszę do niego nauczyć. Potem będę myśleć o kasie. To co z tym twoim pomysłem?
- Rzecz miała
się nazywać „Agrogore”.
- Dobre!
- Wiem.
Ukradłem to jednemu gościowi z jakiegoś forum. Ale nie przerywajcie. Uprzedzam.
Tandeta lat 80-tych, klimat „Friday the 13th” i te sprawy.
- Kumamy.
- Dajesz…
AGROGORE
I
Słońce skryło się już między
blokami, tylko ostatnie promienie osuwały się po ścianach niczym dłoń konającej
ofiary. Wojtas siedział na ławeczce na osiedlowym placu zabaw. Za dnia pełno tu
było maleńkich szkrabów, które pod czujnym okiem rodziców zdobywały nowe
wymiary przestrzeni kosmicznej, szukały pirackich skarbów, czy wrzeszcząc
wyrywały sobie zabawki i okładały się plastikowymi łopatkami. Wieczór jednak
oddawał placyk we władanie takich wyrostków jak Wojtas. Chłopców ze szczątkowym
zarostem, napakowanych sterydami i testosteronem, wierzących, że cały świat
należy do nich, leży u ich stóp, wystarczy się tylko schylić i czerpać z niego
garściami. Wychodząc z tego założenia, nie robili nic, całymi dniami czekając,
aż wydarzy się coś ciekawego, wieczorami i nocami starając się zadbać o
wrażenia podnoszące adrenalinę. Dziś był piątek, więc większość poszła pewnie
zadymiać na jakiejś dyskotece, w „Undergroundzie” lub „Pod Filarami”, reszta
urżnąć się i naćpać na jakiejś domówce. Wojtas był więc sam. Siedział na
oparciu ławki, paląc papierosa i co chwilę nerwowo spoglądał na telefon,
sprawdzając godzinę. Czas wlókł się niepomiernie. Powinna była przyjść już
kwadrans temu. Sama prosiła go o to spotkanie. Dała wyraźnie do zrozumienia, że
muszą się rozmówić przed jutrzejszym wyjazdem. Mieli się wybrać całą paczką do
domku jego rodziców na Mazurach, nad jeziorem Jagodnym. Miro pożyczył brykę od
starych, Bazyl załatwił towar, każdy miał zorganizować alkohol, szykował się więc
całkiem niezły wypad, zwłaszcza że starzy obiecali, że przez pierwszy tydzień
wakacji nie zamierzają się na działce pojawić. Planowali spędzić całe siedem
dni na ostrej zabawie.
Dlatego koniecznie musiał się z nią
rozmówić, zanim tam pojadą, zanim wszyscy się dowiedzą, zanim nie będzie
chwili, by mogli zostać ze sobą sam na sam.
Znów spojrzał na wyświetlacz.
Siedemnaście minut spóźnienia. Rozejrzał się po placyku. Teren był otoczony
wysokim żywopłotem, tylko przez wejście wystylizowane na zamkową bramę dało się
dostrzec fragment osiedlowej drogi. Wrażliwość Wojtasa nie pozwalała jednak
zachwycić się pomysłowością projektanta terenu, który wykreował ten cudny
zielony azyl pośrodku blokowiska. Dla niego było to po prostu fajne miejsce,
ukryte przed oczyma przechodniów, w którym on i koledzy mogli swobodnie
wprowadzić się w inne stany świadomości. Teraz natomiast wpatrywał się z
utęsknieniem na dróżkę przed wejściem na plac, licząc, że za chwilę ujrzy Ją.
Idącą do niego.
Może gdyby był bardziej skoncentrowany
na otoczeniu, gdyby w uszach nie tkwiły słuchawki rozbrzmiewające hałaśliwym i
wulgarnym hip-hopem, może wtedy miałby szansę. Nie usłyszał jednak ani nie
dostrzegł napastnika, który zaszedł go od tyłu, wyłaniając się z gęstych
krzaków. Ciężki młotek zalśnił w świetle latarni nim opadł na tył jego czaszki.
Cios nie rozbił mu głowy, ale zamroczył, a siła uderzenia rzuciła go na ziemię.
Upadł bezwładnie, twarzą orząc żwir. Napastnik nie pozwolił mu się podnieść.
Doskoczył do niego błyskawicznie i zdecydowanymi razami zaczął tłuc w potylicę.
Wojtas nie zdążył tak naprawdę zorientować się w sytuacji, dwa kolejne
uderzenia pozbawiły go przytomności, nie czuł więc następnych, które
roztrzaskały mu czaszkę i ostatecznie zabiły. Morderca nie przestawał jednak zadawać
ciosów, nawet gdy dłonie i nogi Wojtasa przestały agonalnie tłuc o ziemię.
Kolejne razy sypały się na odsłonięty mózg, który rozbryzgiwał się na żwir i
radosne kucyki wymalowane na huśtawkach …
(ciąg dalszy w książce „Horror Klasy B” Oficyna
Wydawnicza Literat.)
Rewelacja. Muszę mieć, zwłaszcza że cena przystępna :-)
OdpowiedzUsuń