Nowe pokolenie polskiej
grozy.
Z coraz większym
zainteresowaniem patrzę na to, co dzieje się w polskiej grozie. Po latach
posuchy, dominacji kilku dosłownie nazwisk, przyszedł czas na zupełnie nowe
twarze. Mam wrażenie, że coraz bardziej doceniana jest literatura ambitna,
dobra, nie dająca się zamknąć w określonych schematach czy gatunkach. Nie boję
się powiedzieć: ponadprzeciętna, a co za ty idzie doceniana. Doceniana jednak
przede wszystkim przez czytelników, niekoniecznie przez środowisko tzw.
polskiego horroru.
Gdy tak myślę jak wygląda
rodzime podwórko twórców − umówmy się − horroru, w którym zawiera się i ta
najcięższa odmiana, reprezentowana przez Tomka Siwca, Radeckiego, Cichowlasa
czy Kyrcza, aż po grozę nostalgiczną Wojtka Guni, to proporcje są oczywiste.
Dużym sukcesem sprzedażowym czy marketingowym pochwalić się może niewielu, a dokładnie
kilku pisarzy. Mam tutaj na myśli sukces przez duże ”S”, czyli: znane
wydawnictwo, dostępność w głównych sieciach Empik czy Matras i pokaźna ilość
sprzedanych egzemplarzy, aż w końcu kasa za swoją ciężką pracę. Gdzie zaś jest
reszta? Przecież twórców wszelkiego horroru jest wielu, wręcz bardzo wielu,
choć niektórzy gdy twierdzą: „Jestem pisarzem”, to patrzę na nich z
niedowierzaniem, jak na wariatów. To nie wydanie jednego e-booka świadczy o tym,
czy ktoś jest pisarzem.
Mamy więc Stefana Dardę,
Łukasza Henela i Piotrka Kulpę. To autorzy naprawdę dobrych książek i spełniają
to duże „S”, o którym pisałem powyżej. Dalej coraz mocniej pchający się
łokciami autorzy, którzy na swoim koncie mają już niejedną publikację, lecz
chyba bez tak wielkiego sukcesu. Ba! O ile o sukcesie można mówić, bo przecież
pamiętam prelekcję Łukasza Radeckiego z tegorocznego Kfasonu, który właśnie
opowiadał jak to wygląda w jego przypadku i o tym, że największy hajs zarobił w
najmniejszym wydawnictwie. I nie mam tutaj na myśli grubej kasy. Podejrzewam,
że u innych kolegów Łukasza jest podobnie. Czy spełnieniem marzeń pisarskich
jest publikacją i sprzedaż kilkudziesięciu egzemplarzy, przez niszowe
wydawnictwo? Pewnie nie. Zdecydowanie nie. Choć to zawsze coś, lepsze niż nic i
zdecydowanie lepsze niż płacenie za wydanie własnej książki. Więc po naszej
trójcy, mógłbym wymienić następne pięć, może siedem nazwisk. Potem jest cisza.
Długo cisza.
Swego czasu opublikowałem na
blogu zbiorowy wywiad w polskimi „kryminalistkami”, autorkami kryminałów, które
osiągnęły komercyjny sukces. Oczywiście nie rozmawiałem ze wszystkimi, wybrałem
kilka, patrząc na sprzedaż i topki sieciówek. Dziewczyny, prócz Stefana Dardy
miały problem z wymienieniem innych polskich twórców literackiego horroru.
Pojawiły się głosy: „Co to za pisarki? Co one mogą wiedzieć? Co mogą czytać?
Dlaczego nie spytano tej i tamtej?”. Szczególnie mocno grzmiała autorka audycji
radiowej Krwawa Kałuża. Otóż – do wiadomości wszystkich oburzonych − to są
czytelniczki, jak my. Także buszują po księgarniach, przebierają w książkach,
często pewnie kupują na wyczucie, żeby przeczytać coś nowego, nieznanego. Czy
ten brak wiedzy o − zdawałoby się − znanych nazwiskach polskich pisarzy horroru
odzwierciedla świadomość polskiego czytelnika w tym temacie? Pewnie tak.
Przyczyn oczywiście jest wiele, często niezależnych od samych twórców. Jednak
fakt jest faktem. Każdy zna Kinga, ktoś kojarzy Dardę, mało kto słyszał o kimś
innym, i mam tutaj na myśli zwykłego czytelnika, nie fana horroru.
Skupmy się jednak na tej
ciszy, bo w niej drzemie burza. Może jeszcze nie teraz, może za rok albo kilka
lat, gdy wydawnictwa nie będą bały się pisać na okładkach: „polski horror”, gdy
przestaną pod hasłem grozy, ukrywać rasowy horror, nastanie czas nowej fali
polskiej grozy. Fali, która na sztandarach będzie niosła nazwiska: wspomnianego
Wojtka Guni, Piotrka Borowca, Agnieszki Kwiatkowskiej, Grzegorza Kopca, Maćka
Kaźmierczaka i innych. Może dołączą do nich ludzie, którzy swoje pierwsze kroki
stawiają w Magazynie Histeria, bo trafiają się tam prawdziwe perełki. Może w
jakimś innym niż Videograf wydawnictwie, wydane zostanie objawienie polskiego
horroru? Może wspomniany Tomek Siwiec, wypuści zbiór opowiadań, które po
przeczytaniu pozostaną na długo w pamięci, jak choćby opublikowane już : ”Skóra”
czy „ Rozumiesz, skarbeńku?”. Kto wie. Chciałbym, aby tak było.
Chciałbym, aby horror
przestał kojarzyć się czytelnikowi ze stajnią Phantom Press, aby jakość
polskiej literatury grozy określało nowe podejście, aby historie pełne były
mistycyzmu, niesamowitości. Aby łamały utarte drogi i szły nowymi szlakami, jak
zrobił to chociażby Andrew Pyper w swoim „Demonologu”. Nie mam nic przeciwko
nostalgicznym historiom o duchach, o obrazach pełnych bólu i zatracenia. Tym
bardziej, jeżeli odzwierciedlają ludzkie słabości i grzechy. Czekam na
wspaniałe weird historie, mroczne i lepkie, mocny horror, gdzie nie tylko
flaki, krew i banalna fabuła będą tworzyć klimat. Więcej Ymarów, a nie
oklepanych historyjek.
Te historie już istnieją, już są. Trzeba jednak
się naszukać, żeby je odnaleźć.
Dlaczego napisałem o tym
wszystkim? Może to efekt jesiennej pluchy, zachmurzonego od tygodnia nieba i
plującego w twarz deszczu. Może to już ten wiek. A może po prostu dzisiaj
przeczytałem świetne opowiadanie Agnieszki Kwiatkowskiej: „Zaułek zaginionych”,
wczoraj ponownie Pawła Mateję i jego „ Chrobot, który mnie kocha”, a
przedwczoraj konkursowe z Histerii „Nieluba” Konwińskiej, które mnie
rozpieprzyło swoją doskonałością. Może przekartkowałem zbiór Piotrka Borowca
„Wszystkie białe damy” i „11 grzechów głównych”, gdzie jedno opowiadanie zaintrygowało
mnie ponownie, na nowo.
Polska nowa fala grozy
nadchodzi i niech lezie do nas jak najszybciej.
Sebastian Sokołowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz