Piotr Borowiec
Przepraszam, ale o kim
mowa?
Od dwudziestu pięciu
lat czytam szeroko rozumianą literaturę grozy. Nie tylko klasykę. Pierwszym
horrorem, jaki przeczytałem było coś Kinga, bodajże Christine. Dość
szybko odkryłem starocie, wszelakie Opowieści z dreszczykiem wydrukowane
w zeszytach Nie czytać o zmierzchu. I faktycznie, archaiczne opowieści
niesamowite stanowiły i stanowią nadal podstawę mojej duchowej diety. Nie dziwi
chyba fakt, że z dumą uważam się za „target” serii Biblioteka Grozy wydawnictwa
C&T. Nie zmienia to innego z kolei
faktu, iż wszelki horror, nie tylko ten przykryty grubą warstwą patyny i
śniedzi, kocham całym swym czarnym sercem. Dlatego też od dwóch lat
współpracuję z niniejszym blogiem. Ku chwale horroru. Każdego. I tego który
tkwi głęboko w lochach Zamczyska w Otranto, i tego który wyszedł z trzęsawiska
wraz z ludźmi z bagien.
Innymi słowy, kocham i
straszne starocie, i koszmarną współczesność. Jak każdy, ale to każdy fan
którego spotkałem czy to na Kfasonie, czy na konferencji Światy Grozy, czy
wirtualnie, w Internecie. Fanatyków szeroko rozumianego horroru lubię i
rozumiem, czuję z nimi pokrewieństwo duchowe – sam takim jestem jednym z nich,
podobnie jak dwójka redaktorów Carpe Noctem, którzy uraczyli nas ostatnio swoim
podkastem o klasyce i nostalgii- link do audycji. O ile kwestie dotyczące nostalgii można by
określić jako trafne lub nie, o tyle to,
co „karpie” wygadują o fanach klasyki woła o pomstę sił piekielnych.
Nie bardzo rozumiem co
redaktorzy, świetnego wszak portalu, chcieli osiągnąć nagrywając swoją audycję.
W sumie już w drugiej minucie Michał Rakowicz mówi „chciałbym uciąć coś, co
czasem potocznie jest określane jako klasyka (…) czyli najkrócej rzecz
ujmując przez klasykę my pojmujemy całą
literaturę która ukazała się przed – umownie – rokiem 1960”. Nie podejmuje się
tutaj próby dociekania, o co Michałowi tak naprawdę chodziło. Zaiste, intencje
redaktorów CN po pierwszym przesłuchaniu nagrania pozostały dla mnie równie
niejasne, jak po każdym kolejnym.
Faktycznie, gdyby Michał
i Agnieszka skupili się na analizie pojęcia klasyka, mógłby powstać
interesujący i wartościowy podkast. Ale nie, niewiele o klasyce się słuchacz
dowie, sporo natomiast usłyszy o fanach archaicznej literatury grozy i recepcji
tejże. Szkoda, naprawdę szkoda. Bo faktycznie, czy wszystko, co ukazało się sto
lat temu ma wysoką wartość artystyczną? Moim zdanie nie. A czy zasługuje przez
to na zapomnienie? Moim zdaniem nie. Warto pamiętać, że klasyka literackiego
horroru to nie tylko tradycja literatury wysokoartystycznej, to też spuścizna
okropnej pulpy. Między tymi dwoma biegunami, reprezentowanymi przez O. Wilde’a
z jednej strony, a szmatławymi „penny dreadfuls” z drugiej istnieje cała masa
„rzeczy po środku”, nieraz szalenie interesujących. E. F. Benson to też
klasyka? Warto zajmować się nędznymi imitacjami Radcliff i Walpole’a? Czy
współczesnego czytelnika mogą te rzeczy zainteresować? Owe pytania nie dość że
pozostają bez odpowiedzi, to nawet tak naprawdę w audycji nie padają!
Oczywiście, nie
zirytowało mnie to, co nie zostało powiedziane. Tylko zasmuciło – ot,
zmarnowana szansa na zrobienie czegoś wartościowego. Pal diabli, że Carpe
Noctem jedynie prześlizgnęło się po tematach naprawdę istotnych. Problem tego
podakstu tkwi w tym, że Agnieszka z Michałem stworzyli dziwaczny konstrukt
„fana starej literatury grozy”. Który ma się nijak do rzeczywistości. Ja
przepraszam, ale o kim mowa w tym nagraniu? Może mi ktoś wyjaśnić?
Redaktorzy CN powołują
się na jakieś enigmatyczne „dyskusje”, zapewne na forach lub stornach
internetowych. W tych sieciowych dysputach, fani „klasyki” mają twierdzić – tu dosłowny cytat – „że
literatura uznawana za klasyczną (…) bardzo często [jest stawiana w] opozycji –
stare równa się wartościowe, nowe to popłuczyny po Kingu (…) nie warte uwagi”.
Trzecia minuta, czterdziesta ósma sekunda nagrania.
Przez ostanie trzy lata
byłem na dwóch konwentach, dwóch Kfasonach i jednej konferencji poświęconej
horrorowi. Codziennie przeglądam sieciowe dyskusje. Czytam i piszę publicystykę
dotyczącą grozy. Prowadzę profil na portalu społecznościowym poświęcony właśnie
klasyce. I na palcach jednej ręki mógłbym policzyć wypowiedzi, które
potwierdzałyby wyżej przytoczoną tezę. Dostało się również „polskiej grozie
wiejskiej” która jest „pokłosiem popularności Stefana Dardy”. Ciekawe o której
z ostatnio wydanych pozycji Michał mówił? Gajka, Mori czy Guni?
„W dawnych czasach
powstawało bardzo dużo literatury słabej”, mówi nam Michał. Nie mogę się
nacieszyć, że redaktor CN to odkrył. Bowiem wszyscy inni zainteresowani tematem
to już wiedzą. Co więcej, fani klasyki są wobec klasyków nieraz bardzo
krytyczni. Wystarczy spojrzeć na opinie o poszczególnych tomach Biblioteki Grozy. Spory o Biały lud
Machena. Odbiór opowiadań W. H. Hodgsona. Nie cierpię stosowania stereotypów
wobec fanów horroru – każdego horroru – a w taki stereotyp zostali wepchnięci
wielbiciele archaicznej literatury grozy.
Z kolei Agnieszka, w
szóstej minucie i trzydziestej sekundzie żali się że „nie wypada o tej
[klasycznej] książce mówić źle”. Bzdura. Ostatnio, na grupie dotyczącej
literatury grozy ktoś umieścił wypowiedź krytyczną wobec Lovecrafta. I – o
zgrozo – nie nastąpił żaden publiczny
lincz. Owszem, większość osób się z tym nie zgadzała, ale sama wypowiedź
została potraktowana poważnie i bez jakiegoś zadęcia w stylu „bo nie wolno”.
Ktoś się przyznał że nie trawi Poe’go, ktoś że nie zmęczył Frankensteina.
Ja sam nie kryje się z tym, że nie cenię Stokera – powieść Drakula jest
przegadana, opowiadania słabe. I nikt mi dotąd wyrzutów, o których mówi
Agnieszka, nie robił.
Nieprawdą jest też
jakoby współczesny odbiorca ignorował wady uświęconych klasyków. Na jakiej niby
podstawie redaktor portalu literackiego takie rzeczy twierdzi? Naiwność
niektórych rozwiązań fabularnych arcydzieła Mary Shelley nie jest znana jedynie
pani Bordzik i panu Rakowiczowi. Całość rozmowy aż wrzeszczy o podanie
jakichkolwiek przesłanek, na podstawie których dyskutanci ogłaszają swoje
racje. Wielbicielom klasyki została „dorobiona
morda” zacietrzewionych bufonów, którzy bałwochwalczo podchodzą do przedmiotu
swojego uwielbiania a wszelką krytykę traktują jako zamach na świętość.
Nie istnieje żaden
konflikt, żadna opozycja „stare wobec nowe”, w które zdają się wierzyć Michał z
Agnieszką. Tutaj muszę sam we własną pierś się uderzyć. Swego czasu na portalu
polskagroza.pl opublikowałem fatalny tekst Krew i flaki. Teraz rozumiem,
jak zirytować musiał wielbicieli horroru ekstremalnego. Wszedłem w nim w
podobne tony, co dyskutanci w omawianym podkaście. Dość – jakby to ładnie
powiedzieć – bezkompromisową odpowiedź Tomka Siwca potraktowałem wtedy z
pokorą, ale dopiero teraz doskonale ją rozumiem.
Zdaje sobie sprawę, że
nie wszystko co „stare” równa się „wartościowe”. Zdaje też sobie sprawę, że
uproszeniem jest stosowanie terminu „klasyczna literatura grozy” jako synonimu
słów „archaiczna” czy „wiekowa”. Sam zresztą tak robię, na profilu
KLG traktuję słowo „klasyczna” właśnie jako odpowiednik słowa „stara”. I
chyba trudno mi się dziwić, bo jak miałem nazwać stronę? „Staroświecki horror
literacki”? „Archaiczna literatura grozy”? Więc dałem „Klasyczna”, z
premedytacją, wiedząc że i tak będę udostępniał czasem materiały o rzeczach w
sumie o niskiej, albo żadnej wartości literackiej. I faktycznie, swego czasu
zalinkowałem pulpową powieść gotycką, napisaną w okresie aktywności Kuby
Rozpruwacza. Rzecz tak prostacką i durną, że G. N. Smith przy tym to
Dostojewski. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś z ludzi odwiedzających stronkę
traktował to na równi z „Portretem Doriana Graya” czy opowiadaniami Poe’go.
Owszem, istniej pewna
grupa osób, które czytają klasykę i „klasykę”, a współczesny horror ich nie
interesuje. Jednak z moich obserwacji wynika, iż stanowią oni mniejszość. Tak
samo jak istnieje grupa czytelników Stevena
Mastertona czy innego Edwarda Ketchuma, którzy nie sięgną po Howarda Philipsa
Poego. I git. Jednak zdecydowaną większość
stanowią czytelnicy, którzy obok antologii Repliki postawią na półce tomiki z Biblioteki Grozy –
jak ja, czy redaktorzy Carpe Noctem.
Nie słuchałem podcastu o którym wspominasz. Czy wysłucham? Na pewno nie. Dzięki Piotrze za ciekawy art. P.s. Jestem entuzjastą extreme horror-Twój tekst KREW I FLAKI nie zirytował mnie;rozumiałem Twój punkt widzenia,rozumiałem czemu wyciągnąłeś takie właśnie wnioski. Pozdrawiam-Krzysztof (old weirdman).
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKarpie ogólnie mają tendencję do wygłaszania sądów niepopartych żadnymi argumentami i z brakiem tego magicznego dodatku o treści "moim/naszym zdaniem". Taki monopol na prawdę, który brzmi naprawdę zabawnie w obliczu zerowych uzasadnień. Zauważyłem to w wielu podcastach, recenzjach czy samych komentarzach redaktorów CN na facebooku. Z pamięci: "to nie jest dobrze napisane" (dlaczego? Co to w ogóle znaczy "dobrze napisane"?) "King nie jest najlepszym pisarzem grozy na świecie" (To kto nim jest? Jak już coś rozstrzygasz, to zapodaj chociaż kontrpropozycję!). Nie wspominając już o wygłaszaniu opinii na temat książek, których nie przeczytali...
OdpowiedzUsuńMhm. Godzinne podcasty. Recenzje na 2-3 strony A4. Zero uzasadnień. Same niczym nieuzasadnione opinie :)
UsuńI czemu nie dodałeś/aś do swojego komentarza "moim zdaniem"? Masz monopol na prawdę? Nie podałeś też kontrpropozycji! Anie konkretnych argumentów ad rem. Wyczuwam niczym nieuzasadnioną opinię :v I tak. Trolluję, bo trudno jest polemizować z frustracją :v
UsuńMyślisz, że robią podcasty nt pozycji, których nie przeczytali? O to bym ich nie podejrzewał. Zaś powyższa opinia odzwierciedla stanowisko, z którym już niejednokrotnie się spotkałem. Mi trudno się akurat w tym temacie wypowiedzieć.
OdpowiedzUsuńAle właśnie się wypowiedziałeś i to bardzo niesympatycznie :)
UsuńKurcze, bardzo nie chciałem, aby moja polemika stała się platformą do wojny karpie kontra reszta fanów horroru. W swoim tekście odniosłem się do jednego podkastu, nawet nie całego lecz tylko pierwszej jego części, bo z uwagami dotyczącymi nostalgii zgadzam się… przynajmniej częściowo.
OdpowiedzUsuńŻeby było śmieszniej, ja Carpe Noctem bardzo cenię. Poważnie. Recenzje zawsze czytam, pokasty za każdym razem słucham – nawet jak coś mnie denerwuje, albo się nie zgadzam. Gdybym uważał CN za bandę dyletantów którzy – na przykład – szafują opiniami o książkach których nie czytali, to bym nie zadawał sobie trudu aby pisać tę cholerną polemikę. Wzruszyłbym ramionami, i zajął ciekawszymi rzeczami. Uważam, że karpie mają warsztat recenzencki na poziomie, którego inni mogą pozazdrościć. Więc w tym kontekście zarzut o wygłaszaniu opinii o książkach których się nie czytało, to z grubej rury, naprawdę. Mógłbyś podać jakieś argumenty?