O strachach na poważnie i z przymrużeniem oka. Maciek
Lewandowski na Gryfconie
O czym opowiesz
podczas spotkania z czytelnikami?
- Postanowiłem wyciągnąć na tapetę tendencje w pisaniu
horrorów i nagrywaniu filmów, ale w taki sposób, żeby to trochę obśmiać. Chcę
pokazać, gdzie są pewne klisze, niedopowiedzenia i naiwności. Wspomnę też o
śmiesznym horrorze, takim jak np. „Martwe zło”, „Dom II”, „Martwica mózgu”. Ten
ostatni, mimo że jest brutalny lub w pewnym momencie nawet obrzydliwy, jest
również śmieszny. Ciężko się nie śmiać, kiedy np. widzi się domek jednorodzinny,
który jest statkiem kosmicznym. (Śmiech.)
Gdzie Twoim zdaniem, zaczyna
się śmieszność, a gdzie kończy groza?
- Tam, gdzie jest dystans do tego, co się robi. Człowiek,
który tworzy dowolny element sztuki, jakiejkolwiek: wizualnej, pisarskiej -
musi mieć dystans do siebie, do świata, do tego, co próbuje przedstawić. Mamy
dwa rodzaje śmieszności. Albo jest to śmieszność zamierzona, przewrotka słowna,
jakiś slapstick wmontowany w
opowieść. Albo jest to ta najgorsza możliwa śmieszność – niezamierzona. Mamy
z
nią do czynienia, kiedy ktoś po prostu napisał kicz. Jest to żenujące, śmieszne
i nie można z tym nic innego zrobić, tylko obśmiać. Niestety, w fantastyce, w
jej różnych podgatunkach zawsze gdzieś można taką śmieszność znaleźć. Patrzysz
się na to i myślisz sobie: „Boże, za co?”. (Śmiech.)
Na Twojej stronie
pojawiła się informacja, że napisałeś właśnie opowiadanie o wampirze. W związku
z tym chciałabym zapytać, czy dzisiaj nie wypada nie pisać o wampirach? Trzeba
mieć coś na swoim koncie, gdzie jest wampir albo chociaż zombie?
- Tak. (Śmiech.) O zombie wypada coś napisać, bo zombie się
sprzedaje. Jeśli popatrzymy na wszystkie nurty, które nas zalewają w
popkulturze, to zombie jest wszędzie. Mają swój złoty moment. Są też z każdej
strony obśmiane. Nikt tej tematyki tak naprawdę nie traktuje już na serio. Mamy
filmy o zomie, które trafiają pod strzechy, bo są mainstreamowe. Są zombie-gry,
gry dla dzieci o zombiakach, które atakują ogródek i roślinki… To konwencja i
łatka, ale przede wszystkim - sposób, dzięki któremu twórca ma szansę wejść na
półkę księgarską czy do kina i na tym zarobić. Natomiast, jeśli chodzi o
wampira: za tę postać zabrałem się trochę na przekór. Zobaczyłem, że jest fajna
antologia opowiadań, traktująca o wampiryzmie. Stwierdziłem, że ja też mogę coś
na ten temat napisać. Na zasadzie zmierzenia się z ikoną literatury grozy.
Wyszło w miarę nieźle, moim zdaniem. I to był główny zamysł. A czy warto o tym
pisać? Nie trzeba i też raczej nie warto. Zombie, jak zombie, to się sprzeda,
to jest prosta tematyka. Ale już wampiryzm, wilkołactwo - to tematy, które są
mocno ograne i ciężko jest wymyślić coś nowego. Powielanie klisz nie jest
fajnym zjawiskiem w kulturze, a jeśli już ktoś się za to zabiera, powinien to zrobić
dobrze, z głową. A i tak będzie to balansowanie po bardzo cienkiej linii popadnięcia
w niezamierzoną śmieszność, kiedy po prostu zrobi się kichę.
Zdobycie nagrody
literackiej pomaga, czy przeszkadza?
- Nie zauważyłem ani tego, ani tego. (Śmiech.) Myślę, że na
dobrą sprawę nikt na szerszą skalę nie odnotował, że zdobyłem nagrodę
literacką. Wątpię, żeby ktoś nie siedzący mocno w polskiej fantastyce wiedział
o tym, że jest coś takiego, jak Nautilus i że jest to jedna z nagród tej samej
kategorii co Nagroda im. Janusza Zajdla. Może zdobycie samego Zajdla by coś
zmieniło? Kiedy kupuje się książki, to można zobaczyć, że jedna jest nominowana do Zajdla, lub zdobyła Zajdla…
Nautilus nie jest tak reklamowany, a szkoda bo ma długą tradycję i wielu
uznanych autorów po niego sięgnęło choćby Sapkowski lub Orbitowski. Nagroda
literacka pomogła o tyle, że czasami ktoś się do mnie odezwie. Tak jak niedawno
Sebastian Sokołowski. Napisał wiadomość, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i
poznałem bardzo fajnego człowieka. Tak więc znajomości to główna wartość dodana
do nagrody Nautilusa, która jednak nie sprawia, że książka i opowiadania same
się piszą, a wydawcy dzień i noc łomoczą do mych drzwi. Dodam, że Nautilus to
bardzo elegancka statuetka, świetnie zbierająca kurz i prezentująca się na
regale. I do tego się idealnie nadaje. (Śmiech.)
To jeszcze na koniec:
czy polscy wydawcy boją się horroru i literatury grozy. Z tego, co można przeczytać,
usłyszeć, ciężko jest wam – autorom przebić się, coś wydać, zaistnieć.
- Tu jest trochę inny problem, bo przebić się oraz zaistnieć
jest trudno pisarzom praktycznie każdego gatunku. My sprzedajemy produkt, a on musi na siebie
zarobić. Żeby tak było - powinien być po prostu dobry. Jeśli ktoś zrobi coś
dobrego, wydawca to weźmie i sprzeda z zyskiem. Wydawca prowadzi firmę, a nie
instytucję charytatywną. Musi policzyć skład, grafikę, korektę, reklamę oraz
czas pracy. To wszystko musi na siebie zarobić. Jeśli wydawca widzi, że dana
rzecz mu nie przyniesie zysku, to ciężko, żeby czyjąś publikację wydał. To jest
normalny mechanizm i każdy biznes tak działa. Nie jesteśmy przez nikogo skreślani.
Inna sprawa, że tak jak w każdej działalności, tak i tu potrzeba odrobiny
szczęścia i pokonania nieprzewidywalnego czynnika ludzkiego. Generalnie groza,
czy to polska, czy zachodnia, jest wydawana i ma się naprawdę nieźle. Jedyny
warunek: trzeba ją po prostu napisać dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz