Fabryka Słów rozpoczyna Rok z Zambochem. Cóż to
takiego? Fabryka wznawia kilka powieści czeskiego autora i wydaje premierowo „Wojnę
absolutną” w nowej, spójnej szacie graficznej. Ktoś mógłby psioczyć - znowu
wznowienia. Jednak wg mnie to świetny ruch, ponieważ dotychczasowe książki nie
trzymały spójnej szaty i nawet te dwutomowe zbiory opowiadań, tak bardzo się od
siebie różniły, że powiedzmy szczerze – wyglądało to słabo. Teraz Zamboch
prezentuje się naprawdę świetnie i zebrana cała kolekcja bardzo fajnie będzie wyglądać na półkach każdej biblioteczki.
Na pierwszy ogień poszedł „Sierżant”. Opowieść
niezwykła w dorobku autora, ponieważ łączy ze sobą klimat powieści wojennej
rodem z okopów Wielkiej Wojny, steampunka pełnego parowych machin i typową
historię fantasy z popularnymi magicznymi artefaktami.
Bohaterem książki jest Lancelot, sierżant batalionu
zwiadu Jej Wysokości. Kompania Zwiadowcza 17 Batalionu Sił Szybkiego Reagowania
Królestwa, to jednostka, do której nie trafia się w nagrodę, a za karę. To
karny batalion, który rzucany jest w najgorszą żołnierską robotę. Przeniesieni
w okolice miejscowości Joudzou, gdzie podczas zwiadu znajdują stare okopy, których ziemia
usłana jest szczątkami dawnych obrońców. Z pozoru rutynowy zwiad przeradza się w
potyczkę z wrogiem.
Tak zaczyna się przygoda z „Sierżantem”. Od pierwszych
stron akcja nabiera dość szybko tempa. Ostrzał, zasadzka, magia i tajemnica
wprowadza nas w dalsze strony powieści. Od początku w całej historii coś nie
gra, wróg, którego nie powinno w tym miejscu być (przynajmniej nie donosił o
tym zwiad), błędnie wysłana jednostka, dziwne zachowanie przełożonych i w końcu
kolejny zwiad, który dla kompani okazuje się tragiczny. A to dopiero początek
tej niesamowitej opowieści. Wprawdzie w pewnym momencie tempo zwalnia i jeżeli
ktoś spodziewa się morderczych okopowych bitew, to w pierwszej chwili się zawiedzie,
jednak dalsza część powieści, pomimo, że skierowana na inne tory, z czasem nam
nagrodzi niedosyt wojennej zawieruchy. Lancelot rzucony w wir wydarzeń, których
nie rozumie, będzie musiał stawić czoła potężnym przeciwnikom, rozwikłać
tajemnicę śmierci ojca i zadbać o kobietę, której oddał serce.
Mamy więc wszystko. Jest miłość, do której o dziwo
jest zdolny nasz weteran (służba w armii trwa kilkanaście lat), tajemnicę
strzeżoną nie tylko przez żywych, pojedynki na pięści i wszelką broń, zasadzki,
potyczki, ucieczki, chwałę, która okazuje się bardzo krucha, bohaterstwo i
zaklęcia magiczne. Fascynujące w powieści Zambocha jest połączenie mechaniki i
magii, gdzie wg progu Chandrekosa, który zakłada, że im prostsza machina, tym
bardziej stabilna magicznie. Potężne czołgi napędzane są mechanizmem
parowym, otoczone zaklęciami i magią, mającą chronić je przed zniszczeniem,
podobnie broń szturmowców jak i oni sami posiadają magiczne bariery. To dość
dziwne połączenie, jednak sprawdza się doskonale. W „Sierżancie” znajdziemy także
magów, a nawet szarlatanów parających się nekromancją, czy innymi zakazanymi
czarami. Ta cała „magiczność” postaci czy sytuacji, od której zazwyczaj stronię,
w książce Zambocha nie przeszkadza, pewnie ma na to wpływ dość mroczny i
niesamowity klimat powieści. Jedyne co mnie zastanawiało i jest to minusem
powieści, to może właśnie to, że każdy może umrzeć, każdego też niemal można
uratować i żyć może dalej- co jest częstą praktyką etatowych, batalionowych
magów w stosunku do poległych żołnierzy. A sami mogą zginąć.
Pomimo tego drobnego minusa powieść czyta się
świetnie i każdy fan bitewnej fantastyki ze steampunkiem w tle będzie
zadowolony. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz