Dziecko słyszy głos.
Szepcze mu o złych rzeczach, mówi, że stanie się coś niedobrego. Ten głos
należy do matki dziecka, ale matka już nie żyje…
Kornwalia słynęła
niegdyś z systemu podziemnych kopalni cyny i miedzi. Wielu zbiło na nich
fortunę, jeszcze więcej osób poniosło w nich śmierć. To tam pracowali nieraz w
nieludzkich warunkach, nieustannie wydobywając cenne złoża. Fikcyjna Kopalnia
Morvellan, w której dzieje się ważna część książki, odpowiada obrazom tym
prawdziwym, historycznym kopalniom mieszczących się u podnóży klifów w
Kornwalii.
To właśnie w tym
niepokojącym krajobrazie rozgrywa się książka „Dziecko Ognia” S.K. Tremayne. Zaczyna
się trochę naiwnie i jak z taniego romansidła, bo opowiada o młodej, świeżo
upieczonej żonie o imieniu Rachel, która wyszła za swojego partnera po
niespełna kilku miesiącach znajomości. Tak się składa, że jej mąż jest dziedzicem
rodzinnej fortuny, która swą majętność zawdzięcza kopalniom ze złożami miedzi i cyny.
Kobieta odtąd zaczyna nowe życie, w zabytkowym, ogromnym domu, w którym mieszka
matka jej męża oraz syn…
Matka dziecka zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, w szybie kopalni, ale
chłopiec ciągle uważa, że ją słyszy, że matka mówi do niego, że wciąż jest z
nim obecna. Początkowo zachowanie dziecka Rachel oraz jej mąż David sądzą, że
jest to normalny objaw stresu, jaki Jamie przeżywa, jednak zachowania te
zaczynają przybierać na sile. Chłopiec nie tylko twierdzi, że słyszy matkę. W
domu zaczynają dziać się dziwne rzeczy, które świadczą o jej obecności, a sam
Jamie zaczyna twierdzić, że widzi przyszłość. W tych wizjach zwiastuje Rachel
niedaleką śmierć.
To moje pierwsze
spotkanie z powieściami S.K. Tremayna, ale niekoniecznie bardzo porywające. Na
początku powieść psuje banalne wprowadzenie, które wcale nie zwiastuje dobrego thrillera psychologicznego
z elementami grozy. Ta atmosfera naiwnej sielanki ciągnie się przez dość sporą
część książki i dopiero gdzieś w jej połowie zaczyna się COŚ dziać. Głosy,
tajemnicze zjawiska, wieszczenie gróźb śmierci. Atmosfera, która mówiła, iż nie
wszystko w rodzinie, do której weszła Rachel, zostało powiedziane i wyjawione.
Dziwny mąż, jeszcze dziwniejsze dziecko i ciążąca nad nimi niewyjawiona
tajemnica.
W „Dziecku ognia” te
owe niedomówienia i docieranie do prawdy są największą zaletą książki,
natomiast zakończenie według mnie jest dość absurdalne i nieprawdopodobne.
Rzekłabym – naciągane.
Podobno poprzednia
książka autora „Bliźnięta z lodu” była bardzo dobra. „Dziecko ognia” jest okraszone
mroczną i ciężką atmosferą kopalń Kornwalii, smutkiem i traumą dziecka, które
straciło matkę, ale w samej fabule zabrakło akcji, a ostatecznie całość
prezentuje się dość średnio i tendencyjnie. Zdecydowanie spodziewałam się
czegoś lepszego.
Autorka recenzji:
Magdalena Wardęcka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz