Na Copernicon wyruszyłem po godzinie piętnastej w piątek.
Trzy godziny drogi i powinienem być na miejscu. Tym razem wybrałem trasę przez
mniejsze miejscowości, omijając bramę Kaszub – Chojnice. Ze wspomnieniami z
zeszłego roku, nastawieniem na świetną imprezę, pełen pozytywnej energii „gnałem”
w kierunku Torunia. Dojeżdżając w rejony Sępulna Krajeńskiego mijałem rejon,
nawiedzony przez tegoroczny armagedon który spustoszył rejony Kaszub. Już po
kilku kilometrach za Sępulnem moim oczom ukazały się zniszczone lasy. Setki połamanych
na wysokości kilku metrów drzew, potężne „grzyby” z korzeni sterczące nad
powierzchnią ziemi i położone jak zapałki olchowe i brzozowe lasy wywarły
zatrważające wrażenie. Pomimo, że nie było to epicentrum kataklizmu, wrażenie
było straszne. Połacie lasu jakby po wybuchu tysięcy pocisków. Podobny widok
miałem okazję oglądać tylko na zdjęciach z czasów pierwszej wojny światowej, z
terenów frontu zachodniego. Straszny, przerażający widok. Z mrocznymi myślami
dotarłem do Torunia.
poniedziałek, 25 września 2017
czwartek, 21 września 2017
G. X. Todd - Obrońca
Świat uległ
zniszczeniu. Rozsypał się przeszło siedem lat temu. Podobno to wszystko przez
głosy, które ludzie słyszeli w swoich głowach. Szeptały, namawiały do
najgorszego, zachęcały do zagłady. Stało się… Ludzkość posłuchała doprowadzając
swój gatunek na skraj wyginięcia.
Teraz po miejscu, które
kiedyś było znane jako Stany Zjednoczone, wędruje mężczyzna zwany Pielgrzymem.
Na swoim motocyklu przedziera się przez zniszczone krajobrazy i setki leżących
wszędzie ciał. Podróżuje bez konkretnego celu, jedynie po to by przetrwać.
W tym postapokaliptycznym
krajobrazie na próżno szukać drugiego człowieka. Nawet jeśli się go spotka, to
lepiej go unikać. Nowy świat nie ceni sobie bliskich relacji i wzajemnej
pomocy. Każdy chce przeżyć. Za wszelką cenę. Pielgrzym jednak zatrzymuje się na
skraju pustej drogi, przy której kilkunastoletnie dziewczyna „sprzedaję”
lemoniadę. Transakcją wymienną za niespotykany w tych czasach napój, ma być
przewiezienie jej do Vicksburga, w którym jeszcze przed końcem świata mieszkała
siostra dziewczyny. Pielgrzym – sam nie wiedząc czemu - godzi się na tę prośbę.
Zdziwiony jest naiwnością tej młodej istoty, która zdaje się nie wiedzieć nic o
współczesnym, niebezpiecznym świecie, w którym przyszło jej żyć. Nie wie też,
że Pielgrzym słyszy głosy… Wybierają się we wspólną podróż, która ostatecznie
splata ich losy na trwałe.
środa, 20 września 2017
Bezsenne Środy - TOP 5 potworów Stephena Kinga
21 września to data wyjątkowa dla wszystkich
miłośników tradycyjnej grozy w starym, dobrym stylu – to urodziny Króla
Horroru, czyli Stephena Kinga. W
tym roku obchodzimy 70-tą rocznicę i z narastającym napięciem wyczekujemy
jesiennych premier spod jego pióra – powieści „Śpiące Królewny”, którą napisał
razem z synem Owenem Kingiem, oraz opowiadania „Pudełko z guzikami Gwendy”
razem z Richardem Chizmarem. W nowym roku nadchodzi „The Outsider”, a to
oznacza, że my, fani prozy Stephena Kinga, nie możemy czuć się zawiedzeni.
Aby uczcić ten wyjątkowy
dzień (w końcu 70-te urodziny to poważna sprawa), w ramach hip hip hurra
urodzinowego w Bezsenną Środę, przygotowaliśmy dla Was:
TOP 5 POTWORÓW STEPHENA KINGA
Artur Urbanowicz - Książka jako dzieło sztuki. Wywiad
Cześć
Artur.
Niedawno
premierę miała Twoja najnowsza powieść
„Grzesznik” . Książka zbiera bardzo dobre recenzje, sprzedaje się
świetnie, jest o niej głośno. Jesteś zaskoczony, czy może spodziewałeś się
takiego obrotu?
Powiem Ci szczerze – spodziewałem się, że będzie dobrze. Czułem i nadal czuję, że ta powieść mi zwyczajnie wyszła. Przede wszystkim – „Grzesznik” mi się podoba, jestem z niego zadowolony, co biorąc pod uwagę moje krytyczne podejście do swoich (po)tworów jest wyczynem. Wzięło się to ze zwyczajnej świadomości dobrze wykonanej roboty – czasu poświęconego na napisanie, liczby korekt tekstu od deski do deski (było ich około dwadzieścia), liczby osób, którym dałem go do przeczytania na różnych etapach tworzenia i konsultacji z nimi (nawet typu: „Czy końcowy twist cię zaskoczył? Jeżeli nie, gdzie popełniłem błąd? Czy zdałeś sobie sprawę o co tak naprawdę chodzi w intrydze po przeczytaniu tego jednego, konkretnego zdania?” i tym podobne), dopieszczenia okładki, na którą koncept przyszedł mi do głowy w magicznym przypływie natchnienia; drobiazgowości, jeżeli chodzi o research i wreszcie wykształcenia odnośnie dobrego warsztatu, które nabyłem w międzyczasie. Dodaj do tej mieszanki wybuchowej udział Dominiki i Przemka z wydawnictwa Gmork, którzy podchodzą do publikacji książki podobnie i oficjalny patronat nad powieścią miasta Suwałk, który oczywiście wiąże się z dodatkowymi środkami na promocję. To po prostu musiało się udać, co jest kolejnym przykładem potwierdzającym banalną tezę, że rzetelna, wyczerpująca praca popłaca i pozwala patrzeć na przyszłość ze spokojem, zaś pośpiech w tworzeniu jest wybitnie niewskazany. W zasadzie jedyną obawę, jaką miałem, to jak do powieści podejdą kobiety. Nie da się ukryć, że jest bardzo męska – przedstawia świat samców alfa, występuje w niej niewiele kobiecych postaci, pojawia się sporo odniesień do sportu i typowo męskiego humoru, który nie każdemu musi się podobać. Na szczęście obawy okazały się bezpodstawne, co tylko cieszy.
wtorek, 19 września 2017
Edward Lee - Zgroza w Innswich
Czekałem na tą pozycję od dawna i liczyłem, że
w końcu ukaże się w kraju nad Wisłą. No i jest. Powieść niemal kultowa wśród
wyznawców twórczości Lee. Tej niesamowitej otoczki dodaje jej zapewne fakt, że
to hołd, podziękowanie Edwarda Lee dla Howarda Philipsa Lovecrafta. To jakby rozliczenie się autora za inspiracje
i wpływ jaki wywarł Lovecraft na całą twórczość Lee. Przecież w wielu jego
utworach pojawiają się odniesienia do mitologii Cthulhu, nawet jeżeli nie
jednoznacznie, to duch Providence unosi się niemal nad każdą książką Lee. O
uwielbieniu dla H.P.La Ed opowiadał nie raz i przy wielu okazjach, paradując
zresztą w koszulce z wizerunkiem swojego mistrza. Przypomnijcie sobie Polcon w
2016 roku.
Wracamy
do „Zgrozy w Innswich” . To bardzo mocne nawiązanie do jednego z najznakomitszych
opowiadań Lovecrafta „Zgroza w Innsmouth”. Nasz bohater, miłośnik twórczości
H.P.La podąża szlakiem autora, odwiedza miejsca gdzie ten przebywał, gdzie pijał
kawę i o ile to możliwe – także miejscowości, w których dzieje się akcja
opowiadań. Foster Morley dociera do tytułowego Innswich, które jak się okazuje,
jest kalką Innsmouth (lub odwrotnie). Morley rozpoczyna własne ‘dochodzenie”,
aby jak najwięcej dowiedzieć się o mieście i jego mieszkańcach, pragnie
nasiąknąć atmosferą tego miejsca, które co chwila odkrywa przed nim
zadziwiająco zbieżne fakty z treścią prawdziwej noweli Lovecrafta.
Jedynym
minusem książki jest okładka, chociaż zdążyłem już się do niej przyzwyczaić. Na
początku wydawała się mi okropna w każdej wersji, a powstały chyba trzy. Wszystkie tragiczne.
Idziemy
dalej i na tym minusy się kończą.
Swego
czasu miałem przyjemność posłuchać jednej z audycji radiowych, podcastu, gdzie
rozbierano Zgrozę niemal na czynniki pierwsze i z eteru wylewało się wręcz
narzekanie, jak to jest słabe, a że nieudana kopia i słabe, i słabe. Powiem tak.
Kompletnie tego nie rozumiem. Mówienie, czy pisanie, że po lovecraftowskim
horrorze Lee spodziewano się czegoś więcej, czegoś bardziej w duchu H.P.La (a może
bardziej w duszy), to jakieś totalne nieporozumienie. Znając twórczość Lee
należy się nastawić na klimaty Lee. Autor ten, nigdy nie napisze tekstu pokroju
Derletha, Wilsona czy Bishop. Lee po prostu pisze inaczej. I tak zaskoczeniem
jest niemal brak mocnych opisów z których znamy autora. Tak naprawdę w całej
powieści nie stykamy się z wulgarnym językiem, wyuzdanymi i dosłownie opisanymi
scenami. Widać, że Lee tonuje to wszystko i jeżeli ktoś się spodziewał czegoś
na wzór „Sukkuba” to może być zawiedziony. Niemniej, każdy kto zaczerpnął prozy
obydwu Panów, powinien być usatysfakcjonowany. Mamy tutaj przecież to, co jest charakterystyczne
dla utworów z kręgu mitologii Cthulhu podane niemal od pierwszej strony. Jest
klimat, napięcie, groza i niesamowitość. Jest strasznie i groźnie, świetne pomysły
mieszają się jakby z ogranymi już chwytami, jednak podane w bardzo wyważony
sposób. Jest także osoba samotnika z Providence i pomimo, że finał może okazać się do
przewidzenia, jednak zaskakuje. Ok. Może końcówka nie jest najmocniejszą stroną
całej książki i można tutaj zarzucać autorowi, że przesadził, przebarwił,
spłycił klimat całej powieści, to ogólnie „Zgroza w Innswitch” jest najbardziej udaną pozycją Domu Horroru.
Świetny
horror, który nie nudzi, ale i nie obrzydza, wprowadza świeży oddech bazując na
klasycznym tchnieniu. POLECAM!
poniedziałek, 18 września 2017
Jesteś dla mnie wszystkim - Edward Lee 18+
Prozą Edwarda Lee częstuję się zawsze z największą ochotą,
tym bardziej, że w Polsce nie ukazuje się tego za wiele i jedynie Dom Horroru
obecnie wydaje autora, którego boi się nawet Jack Ketchum, z kolei twórczości tego, boi się Stephen King..
Po „Zgrozie z Innswich” o której opinia ukaże się na blogu Oka już niedługo, przyszła kolej na
nowelę „Jesteś dla mnie wszystkim”, także z Domu Horroru. Dzisiaj tylko wspomnę Zgrozę, że to świetny lovecraftowski horror, który jest
hołdem, jaki Ed Lee składa samotnikowi z Providence. Horror bardzo udany,
chociaż w sumie zabrakło w nim tego, do czego Lee nas przyzwyczaił. Jednak jak
wspomniałem, o Zgrozie będzie przy innej okazji.
Wracamy do „Jesteś dla mnie
wszystkim”.
Nowela reklamowana przez wydawcę jako najcięższe uderzenie,
liturgia plugastwa, wynaturzenia, gore i cholera wie czego jeszcze. O dziwo,
Dom Horroru tutaj się nie myli. Otrzymujemy jednodniowy zapis z życia Easter,
która żyjąc wraz z mężem i córką na totalnym zadupiu – bez prądu i wszelkich technologii, wiedzie życie z dnia na dzień, ze świadomością grzechu, jaki zagnieździł się pod ich dachem. Mówiąc
krótko jej ukochany mąż regularnie kopuluje z ich córką, zmusza ją do
prostytucji, aby mieć kasę na dragi.
czwartek, 7 września 2017
Artur Urbanowicz - Grzesznik
Podsumowanie najlepszych horrorów na blogu Oka w grudniu
2016 roku. Wśród znanych nazwisk, głośnych tytułów, jako najciekawszy polski debiut
roku uznaję „Gałęziste” Artura Urbanowicza. Książka, która do dzisiaj ma swoich
fanów i przeciwników, jedni nie widzą w niej nic odkrywczego, wytykają błędy
autorowi, inni – jak ja – oczarowani są powieścią, która potrafi zmrozić serce.
Całej pikanterii różnym opiniom dodaje fakt, że „Gałęziste” wydało wydawnictwo,
bazujące na systemie vanity.
Mija rok i Artur Urbanowicz pisze kolejną powieść.
Tym razem wydaje ją Wydawnictwo GMORK, nakład rozchodzi się w dwa tygodnie od
premiery, mocny marketing, pojawienie się jeszcze przed premierą kilku, jak
nie kilkunastu przedpremierowych recenzji, własny fanpage strony, wszędzie w internecie
„Grzesznik”. Pomimo, że GMORK nie jest dużym wydawnictwem – wydaje średnio
trzy książki rocznie, to poziomu reklamy i jej częstotliwości nie
powstydziłoby się niejedno o wiele większe wydawnictwo. Dużo w tym zasługi także autora.
Pamiętając więc „Gałęziste” i patrząc na machnę reklamową „Grzesznika”,
musiałem zapoznać się z tym ostatnim tytułem. Ciekawość mnie zżerała, więc
odrzuciłem inne książki i zacząłem czytać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)