piątek, 30 grudnia 2016

Patrick Ness - Siedem minut po północy

Są opowieści, które na piersi kładą potężny głaz, nie pozwalają oddychać i oblewają ciało zimnym potem. Napełniają potężnym odczuciem paniki, smutku, obezwładniającego strachu. Nie dają spać po nocach. Czasem - gdy pozwolą zapaść w krótki, urywany sen - przynoszą chwilową nadzieję, nawet ukojenie. Niestety te najmroczniejsze historie wybudzają z krzykiem i na nowo dają o sobie znać. Bo te opowieści to nie zmyślone koszmary, ale rzeczy, które w naszym życiu dzieją się naprawdę.
Tym właśnie jest książka Siedem minut po północy autorstwa Patricka Nessa, która powstała na podstawie pomysłu Siobhan Dowd – przedwcześnie zmarłej na raka. Ness postanowił niejako za nią dokończyć tę opowieść, a efekt ten wyszedł mu ostatecznie znakomicie.  
Może takich historii było już wiele, a Siedem minut po północy powiększa ich kanon. Jednak jest w tej opowieści coś innego – baśniowego, złowrogiego, porażającego, epatującego skrajnymi odczuciami. To coś przychodzi siedem minut po północy i nawiedza trzynastoletniego Conora. Nachodzi go pod postacią wielkiego, potwornego drzewa i namawia do wyjawienia najstraszliwszej prawdy, niezakłamanej opowieści, którą Conor trzyma głęboko w sobie i nigdy, przenigdy nie chciałby komukolwiek wyjawić.

środa, 28 grudnia 2016

12 najlepszych horrorów 2016 roku wg Oka



Pamiętam, że we wrześniu napisałem post, na który z lubością powoływał się Mariusz "Orzeł" Wojteczek zarzucając mi błędną ocenę, że mijający rok 2016 nie wniósł nic szczególnego dla literackiego horroru w Polsce. Dzisiaj nie opublikowałbym tego wpisu, ponieważ gdy podsumujemy cały okres 2016, to zmieniło się dużo. Rok temu (2015), podobnie jak w tym, pierwsze trzy kwartały były podobnie jałowe i dopiero końcówka roku 2015 przyniosła kilka dobrych premier. I chyba stanie się to regułą, że trzeba cierpliwie wyczekać do końca z rzucaniem osądów. Mam nauczkę.

Czy fani literackiego horroru mogą być zadowoleni? Czy są powieści, które okazały się hitem? Czy ukazały się książki długo oczekiwane i po przeczytaniu ich możemy powiedzieć, że to była świetna lektura? Odpowiedź na powyższe pytania brzmi: TAK.
Bardzo cieszy, że wśród największych hitów mijającego roku (który zaprezentuję poniżej) znaleźli się i polscy autorzy, tym bardziej, że nie są tak nagminnie wydawani jak zagraniczni. Wśród dwunastu książek, które wg mnie są najlepszymi książkami mijającego roku znalazły się nowości i wznowienia. 
Ponieważ do dzisiaj toczą się dyskusje, gdzie kończy się literacki horror, jakimi atrybutami się posługuje i czy ta, czy inna powieść jest horrorem, to obok książek, które nie pozostawiają wątpliwości co do przynależności gatunkowej, znajdą się w poniższym podsumowaniu także tytuły, które przez wielu z Was za horror mogą być nie uznane, jednak wg mnie należy o nich wspomnieć, ponieważ jak napisałem - granica literackiego horroru jest dość płynna, a i samych gatunków literackiej grozy jest bez liku. 
Podsumowujemy więc tytuły, które trafiły na księgarskie półki. 
Poniższy spis tytułów nie jest ułożony chronologicznie, przypisane miejsca nie oznaczają że ta, czy inna powieść jest w pierwszej trójce najlepszych książek 2016. Powyciągałem je z biblioteczki, leżą obok mnie i po kolei będę je przedstawiał. Nie obawiajcie się także, że będę opowiadał fabułę i zakończenie. Ten wpis ma na celu podpowiedzieć Wam, po jakie książki należy sięgnąć. Oczywiście możecie nie zgodzić się z moimi typami najlepszych książek 2016 roku, to przecież subiektywne podsumowanie oparte na wrażeniach, a nie sklepowych TOPkach, czy ocenach na lubimyczytać.pl, które swoją drogą pozostawiają wiele do życzenia i namawiam, aby się nimi nie sugerować przy doborze lektury.
Więc zaczynamy.

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Pradziadek ekstremy. O „Mnichu” M. Lewisa.

Piotr Borowiec
Pradziadek ekstremy. O „Mnichu” M. Lewisa.

Podobno panuje powszechne rzekomo przekonanie, iż klasykę trzeba znać. Owszem, w czasach mojej szkolnej edukacji był to swoisty dogmat, wedle którego układano i realizowano programy nauki języka polskiego. Uczeń musiał czytać „Nad Niemnem” a nauczyciel tłumaczyć nieszczęśnikowi, iż Orzeszkowa wielką pisarką była. Bardzo dużo powiedzano już w dyskusji nad nieszczęsnym kanonem i kwestią, czy oby  zmuszanie młodych ludzi do czytania archaicznych książek, pisanych językiem, którego nie rozumieją, o problemach, które ich nie dotyczą, nie zniechęca młodzieży do czytania. Coś w tym jest, moje polonistki robiły co mogły, aby nam obrzydzić literaturę. Fakt, że jeszcze w tym kraju ktokolwiek  cokolwiek czyta, uważam za gigantyczną porażkę systemu edukacji Polski końca XX wieku.

niedziela, 18 grudnia 2016

Mark Z. Danielewski - Dom z liści

Johnny Wagabunda, były pracownik salonu tatuażu w Los Angeles, znajduje notes Zampano, starszego pana i odludka, który zmarł w swoim zagraconym mieszkaniu. Notes zawiera opatrzoną licznymi przypisami historię "Relacji Navidsona".
Fotoreporter Will Navidson wprowadził się z rodziną do nowego domu - dalsze wydarzenia zostały zarejestrowane na taśmach filmowych oraz w postaci wywiadów. Od tamtej pory Navidsonowie stali się sławni, a Zampano - robiąc notatki na luźnych kartkach papieru, serwetkach i w gęsto zapisanych notatnikach - skompilował wyczerpującą pracę na temat wydarzeń w domu przy Ash Tree Lane.
Jednakże ani Wagabunda, ani nikt z jego znajomych nigdy nie słyszeli o "Relacji Navidsona". Teraz zaś im więcej Johnny czyta o domu Navidsonów, tym bardziej zaczyna się bać i popadać w paranoję. Najgorsze jest to, że nie może potraktować znalezionych zapisków jako zwykłych majaczeń starego wariata. Zaczyna zauważać zachodzące w otoczeniu zmiany...
Książka niepospolicie oryginalna. Nie sposób oderwać się od lektury - tak jak nie sposób jej zapomnieć. "Dom z liści" trzyma w napięciu, przeraża i jest inny niż wszystkie książki, które znacie.
Notka wydawcy.

piątek, 16 grudnia 2016

Krwawnik 2. Opowiadania z pozornie martwej strefy


Groza jednych przeraża, drugich odstręcza, a jeszcze innych bawi. Horror to kondensacja nieraz ambiwalentnych odczuć, które mają demaskować najczarniejsze charaktery i scenariusze. Horror to doszukiwanie się korzeni zła i przedstawienie ich w rozmaitej formie.
Wszystkie te cechy powieści grozy można znaleźć w drugiej odsłonie Krwawnika, opowiadań z pozornie martwej strefy. Antologia jest pomysłem Piotra Dubasa z portalu Kostnica.com.pl, który zaprosił do projektu siedemnastu twórców polskiej grozy. W Krwawniku 2 znajdziemy więc szesnaście opowiadań i komiks.
Najnowsza odsłona Krwawnika nie ma jednego, ustalonego tematu, do którego musieliby odwoływać się autorzy, dlatego też w Pozornie martwej strefie znaleźć można dużą różnorodność. Siedemnastu twórców w rozmaity sposób spogląda na pojęcie grozy. Mamy więc opowieść o tym, że za wszystko w życiu trzeba płacić, zwłaszcza gdy wchodzi się w konszachty z tajemnymi mocami. Znajdziemy też w kilka perwersyjnych opowiadań, które przestrzegają przed tym, by uważać czego sobie życzymy, albo jakie mroczne istoty przyzywamy. Przeczytamy też o morskich opowieściach z dreszczykiem, czy przedmiotach, w których pozostało echo śmierci. W antologii nie zabrakło także opowiadań, których mrok wywodzi się z wnętrza człowieka, z jego charakteru i przemyśleń, są też takie historie, w których odnajdziemy drugie dno.

środa, 14 grudnia 2016

Polski horror. Podsumowanie 2016 roku



Gdy rok temu pisałem felieton o nowej fali w polskiej literaturze grozy, to wyraziłem w nim nadzieję, że to początek nie tylko nowej jakości w polskim horrorze, ale i może bodziec, który spowoduje, że polskiego horroru będzie więcej. Minął rok i myślę, że można już podsumować dwanaście miesięcy 2016 roku.
Nie boję się powiedzieć, że to był jeden z najlepszych okresów polskiej grozy, więc jakby moje życzenie się spełniło. Oczywiście były lepsze i gorsze momenty, słabe tytuły, ale i premierę miały długo wyczekiwane powieści. Niektórzy autorzy zniknęli w czterech ścianach swoich domostw, pojawili się nowi i nowe projekty, wydawnictwa i konferencje.
Od blisko dwóch dni, przypominam sobie to co działo się w mijającym roku i co chwila kolejna kartka brudnopisu jest zapisywana kolejnymi hasłami. Świadczy to o tym, że działo się dużo skoro ołówek stał się moim nieodzownym przedmiotem spoczywającym w kieszeni kurtki. Wreszcie gdy mam wrażenie, że  zanotowałem już wszystko, to nagle coś sobie przypomina i szukam karteluszek z notatkami.
Pomimo, że starałem się ująć wszystko, to zapewne po publikacji postu coś mi się przypomni, lub w komentarzach napiszecie "A o tym to zapomniałeś?". Piszcie! Obowiązkowo. Dlatego z góry przepraszam, jeżeli kogoś lub jakieś wydarzenie pominąłem. Zdaję sobie sprawę, że nie jest możliwe wyszczególnienie każdej książki czy projektu. Wybaczcie także to, że nie zrobię tego chronologicznie, a postaram się podzielić wszelkie horrorowe wydarzenia na kilka punktów. Ważna jeszcze jedna uwaga. Ponieważ Okiem na Horror nie zajmuje się publikacjami elektronicznymi i internetowymi a tylko papierowymi, więc pominę te pierwsze.

Ed i Lorraine Warren - Demonolodzy. Bezsenne środy z Wielkim Bukiem

Nie wierzysz w duchy, demony, ani w diabły? Nie wierzysz w odwieczne zło, które czai się w cieniu, czujnie obserwuje i kusi naiwnych? Nie wierzysz, że istnieją siły, które w jednej chwili mogą przeniknąć do naszego świata niezauważenie, mogą omotać czyjeś serce i przejąć jego ciało? Nic nie szkodzi, bo wcale nie trzeba patrzeć w otchłań, wcale nie trzeba spoglądać w tę ciemność, ten mrok, te głębiny, by one patrzyły na Ciebie. Tak, na Ciebie, drogi Czytelniku. I być może parskniesz teraz z pogardą, szepniesz do siebie „co za bzdura!”, klikniesz dalej i zapomnisz o wszystkim, ale to nie zmieni faktu, że gdzieś po drugiej stronie lustra, gdzieś obok, gdzie nie dosięga światło dnia, coś zachichocze złowieszczo, odparsknie złośliwie i ruszy na łowy, szukając kolejnej ofiary.
W ten właśnie drugi świat wierzyła para najsłynniejszych współczesnych demonologów, niezwykły duet, który połączyło duchowe braterstwo, tropiciele zjawisk nadprzyrodzonych, zwalczający odwieczne zło. Przed Wami „Ed i Lorraine Warren. Demonolodzy” i ich historia spisana przed Geralda Brittle.
Któż z nas, maniaków grozy, nie zna opowieści o horrorze z Amityville? Któż z nas nie słyszał o nawiedzonej lalce zwanej Annabelle, która niemal zniszczyła życie trojga młodych ludzi? Komu z nas wciąż jeszcze obca jest historia poltergeista z Enfield? To nazwy, imiona, miejsca, które owładnęły współczesną popkulturę grozy, które wskrzesiło kino, a które łatwo wpadają w ucho i kuszą, by poznać ich prawdziwą historię. Jeśli sprawdzimy te hasła, to niemal pierwszym powiązaniem będą oni – Ed i Lorraine Warren. On był jedynym świeckim demonologiem uznanym przez Watykan, ona posiada pewne niezwykłe zdolności, dzięki którym potrafi wyczuwać obecność z innego wymiaru. Wielu uznaje tę parę za oszustów, spryciarzy, którzy w erze największego duchowego upadku Stanów Zjednoczonych postanowili zarobić na ludzkim strachu, ale jedno w tym jest pewne – z ich doświadczenia korzystał oficjalnie Kościół Katolicki w Stanach Zjednoczonych, a dowody ich działalności intrygują także dzisiaj.

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Grzegorz Gajek - Malowidło. Recenzja #2


 Ta książka intrygowała mnie od dawna. Ciekawy opis na okładce i nazwisko autora  zachęcały do zapoznania się z tą powieścią, co też uczyniłem. W „Malowidle” poznajemy losy Karola, typowego faceta średnim wieku. Karol, chcąc uciec od problemów, od całego zgiełku miasta i przeszłości staje się właścicielem starego domu gdzieś na Śląsku. Ale od przeszłości nie można uciec tak łatwo…
Pierwsze co uderzyło mnie w tej powieści to niesamowity język i styl autora. Jest elegancki, kunsztowny, błyskotliwy. Czytając najnowszą powieść Gajka czułem zadowolenie i zachwyt, że tak można pisać i to powieść grozy. Nad całym „Malowidłem” unosi się aura tajemniczości, mistycyzmu, czegoś ulotnego i niedostrzegalnego gołym okiem. Autor doskonale buduje napięcie, potęgując elementy zagrożenia i zaskoczenia. Jak na Grzegorza Gajka znalazłem też te mocniejsze fragmenty, co tylko jeszcze bardziej mnie ucieszyło. Żałowałem, że za „Malowidło” nie wziąłem się wcześniej.
Sam temat jest tak bardzo eksploatowany, że by móc jeszcze coś z niego czknąć trzeba nie lada odwagi i pomysłowości. Gajek wychodzi z tej opresji obronną ręką, a nawet powiedziałbym, że dwiema. Nawiedzony

niedziela, 11 grudnia 2016

Bernard Cornwell - Azincourt

„Azincourt” Bernarda Cornwella wydany przez Fabrykę Słów, jest nowością w tym wydawnictwie, jednak sama powieść na polskim rynku ukazała się już wcześniej pod tytułem „Pieśń łuków. Azincourt”. Pomimo wcześniejszego wydania nie spotkałem się z tą pozycją, jak i z innymi książkami Bernarda Cornwella, uznawanego za jednego z najwybitniejszych twórców przygodowych powieści historycznych.

Historia opisana w powieści przedstawia losy Nicka Hooka, wiejskiego chłopaka, który na wskutek zatargu z rodziną Perrillów i zaatakowaniem księdza, musi ratować się ucieczką. Wstępuje do angielskiej armii pod chorągiew sir Johna, jednego z najsławniejszych ówczesnych rycerzy angielskich.
Historia oparta jest historycznie w okresie wojny stuletniej i koncentruje się na zaatakowaniu przez rycerstwo Anglii - Francji, która teoretycznie powinna uznać króla Henryka V jako swojego prawowitego władcę. Jednak we Francji rządy sprawuje szalony król Karol VI.  Armia wyrusza i ląduje na brzegach Normandii, a wraz z nią nasz bohater Nick, któremu nawet tam, podczas zmagań wojennych towarzyszą niezałatwione sprawy w rodzinnym kraju. Po zwycięskim oblężeniu jednego z zamków, Anglicy kierują się do Calais, gdzie zmierzą się z Francuzami i Burgundczykami w decydującej bitwie.

Z sentymentu za prawdziwymi horrorami

Z sentymentu za prawdziwymi horrorami. Czyli wszystko o Phantom Books.


1. Tytułem wstępu.

Można bardzo dużo pisać o złotej erze literackiego horroru lat 90 w Polsce. Każdy, kto czyta dzisiaj horrory z pewnością kojarzy powieści: Guya N Smitha, Grahama Mastertona, Jamesa Herberta, F. Paula Wilsona, Harrego Adama Knighta i wielu innych. Nie jeden z nas na myśl o cyklach: Kraby, Sabat czy pierwszych tomach Nekroskopu uśmiecha się w duchu i myśli „To były czasy”. 
Pomimo słabej korekty, lichego papieru, błędów edytorskich, czasami głupawej treści i tandetnej okładki tytuły te pozostały w naszej pamięci. To było coś nowego, pociągającego i niesamowitego na tle szarych okładek z czasów komuny. Zresztą , kto z nas wtedy słyszał o horrorze wydawanym na zachodzie?
Zapewne bardzo wielu z Was (tak, jak ja), swoją przygodę z horrorem zaczęło od kieszonkowych książeczek wydawnictw Phantom Press i Amber. Możliwe, że gdy dzisiaj myszkujecie w antykwariatach i na podłodze, w koszu z totalną taniochą leżą książki z okładkami pełnymi krwi i makabry, to wertujecie je i przeglądacie. Wracają wspomnienia. Często, także w niewiadomego powodu kupujecie taki tytuł i dopiero w domu mówicie sobie „Po co ja to wziąłem? Przecież to było tak słabe?”
A jednak. To jest właśnie magia złotej ery horroru, chociaż określenie OPĘTANIE - nie magia, byłoby właściwsze. Zdaję sobie sprawę, że wielu, szczególnie młodych czytelników, nie pojmuje, jak można zachwycać się kiepsko wydanymi b-klasowymi horrorami z końcówki ubiegłego wieku? Niestety w znacznej mierze, nie będą mogli tego zrozumieć, ponieważ siłą rzeczy, tamte czasy ich ominęły i element nostalgii, tak niezrozumiały dla wielu obecnych piewców współczesnej grozy, będzie im obcy.

piątek, 9 grudnia 2016

Przepraszam, ale o kim mowa?


Piotr Borowiec
Przepraszam, ale o kim mowa?



Od dwudziestu pięciu lat czytam szeroko rozumianą literaturę grozy. Nie tylko klasykę. Pierwszym horrorem, jaki przeczytałem było coś Kinga, bodajże Christine. Dość szybko odkryłem starocie, wszelakie Opowieści z dreszczykiem wydrukowane w zeszytach Nie czytać o zmierzchu. I faktycznie, archaiczne opowieści niesamowite stanowiły i stanowią nadal podstawę mojej duchowej diety. Nie dziwi chyba fakt, że z dumą uważam się za „target” serii Biblioteka Grozy wydawnictwa C&T.  Nie zmienia to innego z kolei faktu, iż wszelki horror, nie tylko ten przykryty grubą warstwą patyny i śniedzi, kocham całym swym czarnym sercem. Dlatego też od dwóch lat współpracuję z niniejszym blogiem. Ku chwale horroru. Każdego. I tego który tkwi głęboko w lochach Zamczyska w Otranto, i tego który wyszedł z trzęsawiska wraz z ludźmi z bagien.

środa, 7 grudnia 2016

OkoLica Strachu. Rozpoczynamy kolejny rok.

Mija rok jak powstało czasopismo OkoLica Strachu. Jak dzisiaj pamiętam te grudniowe popołudnie, gdy pomyślałem, że na polskim rynku nie ma  czasopisma, które skupiałoby się na literackiej grozie, a jednocześnie oferowało dużą dawkę porządnej publicystyki. Więc długo nie myśląc napisałem do Korsarza, Agi, Magdy i Piotrka, czy nie chcieliby współtworzyć nowego projektu na rynku polskiej grozy. 
Już w styczniu rozpoczęliśmy prace nad pierwszym numerem kwartalnika. To był pierwszy ważny etap dla OkoLicy. Musieliśmy stworzyć ramy gatunkowe i tematyczne, wokół których będziemy się poruszać. Podczas rozmów ustaliliśmy podstawowe rzeczy i wzięliśmy się do pracy. Gdy już wizja na dobre się wyklarowała, zaprosiliśmy do współpracy przy pierwszym numerze Wojtka Chmielarza i Marka Stelara, powstał fanpage na fb i poszło. Prace trwały do początku marca. Również w tym  miesiącu pojawił się pierwszy numer, a my czekaliśmy w napięciu na opinie i recenzje czytelników.
To, co później czytaliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Pozytywne przyjęcie przez główne portale grozowe w Polsce, recenzje na blogach i stronach pokazały nam, że pomysł nie był chybiony. Bardzo dużo na początku pomogło nam wydawnictwo Czarny Pies, za co jesteśmy wdzięczni im do dzisiaj i chyba na zawsze (śmiech). Pomimo sukcesu sprzedaży pierwszego nakładu i dwóch dodruków, finanse zakończyliśmy na delikatnym minusie. Pomysł, aby w oldschoolowym klimacie podać nowoczesne spojrzenie na literaturę wypalił świetnie. Nigdy nie ukrywałem, że wzorowaliśmy się na Feniksie i Coś na Progu, a gdzieś między stronami chciałem przemycić zamiłowanie do horroru lat 90tych.

Nie patrząc na ujemny bilans, ruszyliśmy do pracy nad kolejnym numerem. Opinie o OLSie utwierdziły nas w przekonaniu, że idziemy dobrą drogą i należy postawić na mocną publicystykę. Jesteśmy jedynym czasopismem, które na ponad stu stronach zamieszcza kilka tekstów publicystycznych, zajmujących niemal połowę pisma, które (ku mojemu zaskoczeniu) cieszą się tak dużą popularnością.
Po wywiadzie, którego udzielił nam w jedynce Krzysztof Azarewicz, otrzymaliśmy od niego propozycję drukowania niepublikowanych dotąd nigdzie  opowiadań Crowleya. To było coś świetnego i niesamowitego. Mamy zamiar w przyszłym roku do tego powrócić.