niedziela, 21 marca 2021

Robert Ziębiński - Zabawka. Recenzja

 


Powiadają, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. W pewnym sensie dotyczy  to i literatury, a nawet autorów. Więc patrząc na Pana Ziębińskiego, można by pomyśleć podobnie. Facet od „Instrukcji Kinga”, czyli kingowskiego kompendium wiedzy, autor „Piosenek na koniec świata” zbioru opowiadań z gatunku horroru, gdzie krew i jelita na zamianę przewijają się z perwersyjnym seksem (w części tekstów), aby dojść do „Furii” sensacyjnej powieści -powiem z przymrużeniem oka - że babskiej powieści sensacyjno-kryminalnej. A wiec brakuje jeszcze romansu, podręcznika do obsługi silnika spalinowego i mamy specjalistę od wszystkiego, czyli od niczego.

Z tym, że w przypadku Ziębińskiego cała ta teoria jest o kant przysłowiowego tyłka do rozbicia. Ziębiński co by nie napisał, pisze poprawnie, dobrze i trzyma poziom, zdarza się mu także zachwycić. Mam na myśli dopracowanie, pracę nad przygotowaniem powieści i research, który przekłada się na danie główne – uformowany utwór literacki. Tak było w przypadku „Porno” o którym kilka słów jeszcze napiszę, tak było przy okazji wspomnianej kingowskiej instrukcji. No cóż, robota dziennikarza jest jak widać solidnym bagażem doświadczenia.

Więc po tych wszystkich horrorach, kryminałach, przewodnikach przychodzi czas na książkę wyjątkową. Wyjątkową z kilku względów w dorobku Ziębińskiego.

Po pierwsze to historia oparta na prawdziwych wydarzeniach. Nie jednym, a sklejona z kilku wątków wyszarpanych z akt, splecionych w prostą (i całe szczęście) historię tworzącą zintegrowaną całość, dopasowaną tak dobrze, że chyba tylko znawcy mogliby pokusić się o ich wyłapanie i podzielenie. Z kolei dotyka czegoś najstraszniejszego. Dotyka pedofilii, która przeradza się uzależnienie kobiety od jej oprawcy. Po trzecie, tak naprawdę to nie jest kryminał, czy thriller - tylko dramat, ale o tym, refleksja w moim przypadku przyszła po lekturze. To dramat nie tylko ze względu na zakończenie, ale dlatego, że dotyka tak bardzo mocno relacji ludzkich, rozpadu rodziny, kłamstwa, codziennego wzorowego życia, w cieniu tajemnicy sprzed lat. To znowu rzecz cholernie ciekawa i powieść napisana przy dużym udziale byłej prokurator. I co najtragiczniejsze i wyjątkowe, ta historia jest tak namacalna, tak autentyczna, bliska i realna, ponieważ dzisiaj część bohaterów z jej kart lub ich rodziny żyją nadal.

Wkurza mnie, że pomimo finalnej sceny i jakby zamknięcia tematu nie otrzymujemy odpowiedzi na wszystkie pytania, że sprawa do końca nie ma swojego finału, że zawsze pozostaje ta cholerna furtka, przez którą można się przecisnąć i odejść w dal.

A emocje? Dobra książka powinna być nie tylko czytadłem, ale podczas tego „najbardziej intymnego procesu w życiu człowieka- czytaniu” jak powiedziała kiedyś Katarzyna Bonda, powinny towarzyszyć nam także emocje.

No i jak to jest u Ziębińskiego?

Oczywiście, że towarzyszą, jednak tej najmocniejsze dopiero po zamknięciu książki, gdy po przeczytaniu posłowia autora, jakby specjalnie, czytelnik dostaje w twarz. Boli mocno, bo i historia z pozoru czystko kryminalna, tak naprawdę jest wielkim dramatem, pełnym bólu. Pamiętam, że „Zabawkę” czytałem zwalony (na szczęście) zwykła grypą i było to dobre dwa miesiące temu. Do dzisiaj mam tą książkę w głowie, a nie zdarza się to często. Już totalnie pomijam, że nie czytuję takich rzeczy, że podchodziłem do niej ostrożnie.  I  nie żałuję, że ją przeczytałem. Bo dobra historia powinna właśnie dawać coś w duszy, zaczepiać się pazurem, jak trzeba powinny towarzyszyć jej: radość, smutek, niedowierzanie, podziw, a czasami powinna przypieprzyć w twarz. I tak tutaj jest.

Wrócę na chwile do lektury. Dwie kobiety, dwie różne osobowości, różne domy, zawody. Los je kieruje ku sobie i staje się coś, co czułem nosem od początku (nie będę zdradzał). Dlaczego o tym piszę? Bo Ziębiński zagrał swoimi bohaterkami perfekcyjnie. Wrzucił je w objęcia z pozoru błahej historii morderstwa, aby przeprowadzić je do końcowego dramatu niemal jak z filmów gangsterskich. To trzeba umieć. Trzeba mieć ten kunszt, aby czytelnik tak polubił bohatera, tak się z nim zżył i tak przeżywał jego perypetie. 

No dobra. ”Zabawka” nie jest arcydziełem literatury i pewnie nim nie będzie. Pewnie i nie takie były aspiracje autora. Ale to książka wyjątkowa. Emocjonalnie, cholernie oddziałująca na czytelnika, trzymająca go za gardło, cisnąca butem w błoto, aby wymiętolonego zostawić samego sobie.

To porządna robota reporterska, dwutorowa historia, która pozostaje pod żebrami i nie zdziwię się, gdy ktoś na koniec powie: „Poryczałem się”.

wtorek, 16 marca 2021

Dzieci starych bogów. Śmiech diabła - Agnieszka Miela. Recenzja


„Dzieci starych bogów. Śmiech diabła” Agnieszki Miela.

Po polską fantastykę nie sięgam za często. Oczywiście mam swoich ulubionych autorów, jednak od jakiegoś czasu poszukuję czegoś nowego w gatunku. Co nie znaczy, że odrzucam chciałby się powiedzieć pozycje dobrze napisane, a bazujące na utartym przez wielu autorów, nie tylko polskich, pomyśle. „Dzieci starych bogów” jest właśnie taką książką. Nie znajdziemy tutaj nic, co wyróżniałby tą powieść (to pierwszy tom) spośród wielu, dobrych powieści fantasy. To nie znaczy oczywiście, że nie warto temu tytułowi poświęcić czas. Oj warto bardzo.

 Miela podąża schematem utartym przez innych autorów. Mamy dwójkę bohaterów, dziewczynę i chłopaka, których poznajemy już od pierwszych stron powieści. Od razu widać, że ich losy będą złączone, że los stawia przed nimi wyzwania, którym będą musieli podołać, często wbrew sobie, rodzinie i łamiąc przyjęte zasady w świecie wykreowanym przez autorkę. Z kolejnymi stronami śledzimy ich rozwój i więź, która między nimi się zawiązuje. Oczywistym jest, że lada chwila zostaną wrzuceni w główny nurt wydarzeń.  Pozwólcie, że nie będę opisywał fabuły, znajdziecie ją w notce wydawcy, czy innych opiniach. Nie jest to moim celem.

Więc?

Należy napisać, że „Dzieci starych bogów” może i nie są czymś spektakularnym, może nie są powiewem gatunkowej świeżości, jednak zdecydowanie to świetny tytuł. Może lekko zaskakiwać, że jakby specjalnie, autorka pomija część losów bohaterów, że dość spore są przejścia czasowe w ich historii – raz mają po kilkanaście lat, a w kolejnym rozdziale są już dojrzałymi, młodymi ludźmi. To nie jest wada. Powiedziałbym, że nawet zaleta, bo dzięki temu unikamy słowotoku tak charakterystycznego dla wielu sag fantasy. Wbrew pierwszemu wrażeniu, nie rozbija to fabuły, a napędza ją. Nie jest także zarzutem konstrukcja samego początku powieści, gdzie poznajemy Bertrama umierającego w obcym mieści. O jego celu, zadaniu czy wręcz klątwie dowiadujemy się wraz z rozwojem akcji, wraz z zacieśnianiem więzi pomiędzy dwójką bohaterów. Na szczęście Agnieszka Miela, nie każe nam długo czekać. Sukcesywnie odkrywa kolejne tajemnice. Więc czy skoro wszystko jest tak dobrze ułożone, to „Dzieci starych bogów” posiadają jakieś wady?  Mógłbym oczekiwać więcej scen bitewnych, bo w powieści dość dużo się dzieje: podjazdy, walki, zajęcia miast czy osad. Dość skąpo scenicznie, ale za to barwnie autorka nam to przedstawia - co mnie zaskoczyło, brutalnie. Naprawdę, nie spodziewałem się takiej ilości przemocy. Dalej mam w głowie opis roztrzaskiwanej młotem głowy kilkumiesięcznego dziecka,  gwałty i pożogę wojenną. W powieści są mocne sceny, co chyba uzupełnia niedobór scen bitewnych. Świat wykreowany przez autorkę jest ciekawy, wydaje się że spójny.

To bardzo ciekawa pozycja w katalogu polskich autorów fantasy, a szczególnie wśród autorów młodego pokolenia. Pozostaje czekać tylko na dalsze części, bo „Śmiech diabła” jest dopiero początkiem przygód Aine i Bertrama .