środa, 23 września 2020

Marcin Mortka "Miasteczko Nonstead"

Z „Miasteczkiem Nonstead” zetknąłem się osiem lat temu, gdy po raz pierwszy zostało opublikowane nakładem Fabryki Słów. Pamiętam, że po okresie zaczytywania się horrorami miałem w końcu przesyt tego typu literatury i „uciekłem” w rejony literatury fantastycznej. Za namową żony postanowiłem ponownie przeczytać horror. Moim szczęściem było to, że pierwsze dwie książki za które złapałem, to były „Dom na wyrębach” Stefana Dardy i właśnie książka Marcina Mortki. Ta druga fantastycznie wydana, w twardej oprawie z grafiką, która niosła za sobą coś groźnego i niesamowitego. I wtrącając – ta pierwsza wersja Miasteczka jest w moim odczuciu lepiej wydana graficznie. No, ale ok.

Przeczytałem „Miasteczko Nonstead” i zachwyciłem się tą książką. Już nie pamiętam dokładnie dzisiaj tych emocji, ale wywarła na mnie tak duże wrażenie, że umiejscowiłem ją w swojej topce najlepszych polskich, współczesnych horrorów.

Z radością dowiedziałem się jakiś czas temu, że Marcin Mortka nie dość, że ponownie zaistnieje na rynku Miasteczkiem, to do tego, dopisze dalszą część, którą już zapowiada Wydawnictwa Videograf we wrześniu br. – „Hellware”.

Nie pozostało mi nic innego, jak odświeżyć sobie „Miasteczko Nonstead”.

Nie będę może rozpisywał się nad treścią powieści, notka wydawcy w sumie dość dokładnie opisuje cóż nas czeka podczas lektury.  

Młody brytyjski pisarz Nathaniel McCarnish ucieka przed swoją przeszłością. Ucieczka przywodzi go do Nonstead, zagubionego wśród lasów amerykańskiego miasteczka, które na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od tysięcy podobnych. W Nonstead bowiem całkiem przypadkowo Nathan przeżył najbardziej romantyczną przygodę w życiu i liczy, że wśród wspomnień znajdzie ukojenie.

Tymczasem los krzyżuje jego ścieżki z kobietą, której córka rozmawia z nieziemską istotą. Radio odbiera audycje, których odebrać nie powinno. Gdzieś wśród drzew kryje się Samotnia – stara chata, którą wielokroć palono, a nadal stoi.

Wnet Nathan przekonuje się, że wśród mgieł Nonstead czyha tajemnica, nieprzyjemna, śliska i złowroga. To, że wszyscy usilnie próbują o niej zapomnieć, w niczym nie pomaga, bo tajemnica lubi wyciągać łapy po przybyszów. Pazurzaste łapy.

Jak wrażenia po ponownej lekturze?

Podtrzymuję swoją opinię, zawartą w blurbie na okładce, że to jeden z najlepszych polskich współczesnych horrorów. Oczywiście nie mam tutaj na myśli jakiejś ambitnej literatury, bo przecież sam gatunek horroru w ostatnich latach rozrósł  się nam niemiłosiernie.  „Miasteczko Nonstead” to literatura popularna, chciałby się powiedzieć, że lekka i przyjemna, gdyby nie fakt, że gatunkowo umiejscowić ją trzeba właśnie w horrorze. To coś pomiędzy slasherem, a twórczością Kinga czy właśnie wspomnianego powyżej Dardy. Marcin Mortka wspaniale oddał klimat tajemnicy i grozy w niemal odizolowanym miasteczku, gdzie wydawałoby się, że każdy z mieszkańców ma swoje mroczne tajemnice. To powieść, gdzie akcja pędzi szybko na jednej płaszczyźnie. Nie ma dłużyzn, zbędnych opisów i wątków pobocznych. Mortka  potrafi zaskoczyć, na pewno także wystraszyć i przerazić. Pomimo braku mocnych i krwawych opisów, nie raz, ciarki biegały mi po plecach.

Największym plusem powieści jest właśnie klimat, mroczny, lepki, deszczowy i tajemniczy. 

Z dzisiejszej perspektywy, wydaje się mi, że kilka drobnych wątków zostało jakby rzuconych czytelnikowi i nie dociągniętych do końca (osiem lat temu, tego nie zauważyłem, a przynajmniej nie pamiętam). Może warto było temat rozmów dziewczynki czy telefonów pastora pociągnąć dalej? Pewnie otrzymalibyśmy wtedy zupełnie inną opowieść.

Mimo wszystko nie rzutuje to znacząco na dzisiejszy odbiór Miasteczka. Nadal czyta się to świetnie. To kawał dobrego, polskiego horroru. Z niecierpliwością czekam na „Hellware” i z nadzieją, że będzie to jeden z lepszych horrorów 2020 roku.