wtorek, 11 lutego 2020

Mark Robert Bowden - Hue 1968. Wietnam we krwi


Tradycyjnie wietnamskie święto Tet  było okazją do zawieszenia broni. Respektowały to obie strony, zarówno Viet Cong jak i armia południowo wietnamska. Była to okazja do świętowania i radości – jakby to nie zabrzmiało. Niebo zdobiły przemieszczające się po nim lampiony i wybuchały fajerwerki. Rodziny spotykały się w domach i świętowały.
Jednak nie w roku 1968.

Plan północno wietnamskiej operacji Tet zakładał ofensywę niemal na całym froncie, wybuch rewolucji i zajęcie kilku głównych miast, które dotychczas były w rękach armii amerykańskiej i jej sojuszników. Przygotowania zaczęły się dużo wcześniej i wiedziało o nich CIA, jednak naczelne dowództwo amerykańskich wojsk bagatelizowało te raporty. Oczywiście Amerykanie spodziewali się ataku, jednak nie na taką skalę i w innym rejonie. 
Od kilku tygodni wojska rewolucyjne i Viet Cong przemieszczały się w okolice miasta Hue. Często był to długotrwały i trudny masz, nocami, przez zalesione tereny i pola ryżowe. Unikano otwartych szlaków, aby jak najdłużej zachować w tajemnicy plany operacji.



W święto Tet rozpoczęła się ofensywa Viet Congu min: na miasto Hue, dawną kulturalną i cesarską stolicę Wietnamu. Przez kilka miast prowadzących do miasta, w nocy, wojska rewolucyjne zajmowały pozycje w mieście i rozpoczęły się pierwsze ataki i potyczki. Batalia trwała 26 dni, okazała się bardzo krwawa. Pomimo szacunkowych różnic – w zależności która strona je podaje, przyjmuje się, że w czasie walk zginęło 10 tysięcy ludzi. W znacznej mierze byli to mieszkańcy, którzy nie mieli szans ucieczki i trafili w krzyżowy ogień walczących stron. Ilość ofiar zwiększały także czystki, które przeprowadzała armia komunistyczny. Jeszcze w czasie bitwy o Hue odkrywano masowe groby ludności cywilnej. obie strony liczyły w tysiącach (ok 1800 amerykanów) zaś rannych w tysiącach. Była to najbardziej krwawa bitwa od czasów II Wojny Światowej. Tyle, jeżeli chodzi o krótki rys historyczny. A sama książka?

To ponad 600 stronicowe tomiszcze ukazujące relacje świadków i historię batalii, przedstawianą niemal dzień po dniu. W Hue „lądujemy” tuż przed rozpoczęciem ofensywy poznajemy spokojne – jak na warunki wojenne miasto. Autor bazując na wspomnieniach obu stron, dokumentach i doniesieniach prasowy nakreśla nie tylko sytuację „dzień przed” ale także, co jest szkieletem książki, operacje obu stron. 
Pomimo takiej ilości stron i naprawdę ciężkiej „cegły” książkę czyta się szybko. Jest napisana klarownie z wyszczególnieniem zgiełku bitewnego. Nie stroni także od krwawych scen. Do dzisiaj mam w pamięci trafiony czołg południowowietnamski, który eksplodując wyrzucił przez właz połowę ciała dowódcy, które to zawisło na nim i docierający do miasta amerykańscy marines mogli oglądać ten makabryczny widok. Takich opisów jest dużo. Huk eksplozji, a następnie obrazy zabitych ludzi, jak wspomniałem, często z sugestywnymi i pozbawionymi emocji opisami. 

Po początkowym zaskoczeniu i niedowierzaniu, siły amerykańskie przechodzą do kontrofensywy, krwawo walcząc o każdy kwadrat miasta, ulicę i dom. 
Wietnam kojarzy się nam zazwyczaj z działaniami w dżungli, z taktyką „znajdź i zabij”. Tutaj amerykanie musieli sobie przypomnieć  jak walczy się w mieście. Oczywiście nie byli na początku do tego kompletnie przygotowani, więc regularnie wpadali w zasadzki, okopanych i ukrytych oddziałów Viet Congu. Co może być także zaskoczeniem dla czytelnika, to wyposażenie, wyszkolenie i logistyczny rekonesans Wietnamczyków. To nie były grupy, lecących pod ogień karabinów maszynowych, słabo uzbrojonych i fanatycznych ludzi. Viet Cong przygotował się do tej operacji doskonale. Samo przerzucenie pod osłoną nocy kilku tysięcy bojowników należy uznać ja duże osiągnięcie. Zresztą po latach podkreślają to sami Amerykanie. Marines z początku, kompletnie nie potrafili sobie poradzić z zaistniała sytuacją. Dopiero wprowadzenie ciężkiego ostrzału artyleryjskiego i czołgów przechyliło szale zwycięstwa. 

Co bardzo istotnie i ciekawe, autor poświęca kilka rozdziałów sytuacji, jaka odgrywała się w amerykańskim sztabie, mediach i relacjach pomiędzy dowództwem i prezydentem USA, który mówiąc krótko, był oszukiwany co do wielkości ofensywy i strat. Nagminne było zawyżanie liczby zabitych wrogów, umniejszając tym samym straty własne. Opinia publiczna była cały czas karmiona papką medialną (pomimo światowego sprzeciwu wobec niszczenia miasta), która miała bagatelizować i wytworzyć wrażenie, że to kilka oddziałów „dzikich” zaatakowało amerykańskie pozycje.

Podsumowując. 
Książka napisana świetnie, dynamicznie, pomimo kilku wątków. Często brutalna i krwawa., pokazująca piekło wojny i walk ulicznych. Świetna lektura dla miłośników współczesnych konfliktów, historyków i fanów techniki, uzbrojenia i wojskowości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz