poniedziałek, 19 maja 2014

Czy przeminął czas dobrego horroru?

Czy przeminął czas dobrego horroru?

Takie pytanie przyszło mi do głowy po przeczytaniu w jednym z czasopism, wspomnień dotyczących, złotych lat 90tych horroru.
Sam pamiętam je wspaniale.
 To właśnie w 1990 roku, rozpoczęła się moja przygoda z literackim horrorem, wydawanym przez: Ambera czy Phantom Pressa. Człowiek, jak dziki latał po księgarniach, szukając nowych wydań: Mastertona, Herberta, Smitha czy Kinga. Cieszył się, jak dziecko, gdy udało się wyłowić małą książeczkę, często ponad stustronicową, z krwawą okładką i gdzieś w rogu, umieszczonym napisem „HORROR”.
Jak dziś pamiętam, że dzięki magicznym układom, załatwiałem sobie odłożenie „pod półkę”, dosłownie wszystkiego co miało znamiona horroru. Często były to pojedyncze egzemplarze.
            To były złote czasy.
Na listach bestsellerów księgarń, rządziło: „Tengu” Mastertona, „Miasteczko Salem” Kinga, czy każda książka Herberta. O ile wydawnictwo Amber trzymało poziom w większości tytułów pod względem doboru autorów,  grafiki czy tłumaczenia. To PP totalnie rozjeżdżał się we wszystkim. Obok wspaniałego „Nekronomiconu” Lumleya, wydawał gnioty Guya N. Smitha [ które zresztą nie wiedzieć czemu do dziś uwielbiam i mam je wszystkie]
    Nie było żadnych reguł. Popyt wpływał na podaż, podaż wzmagała popyt.
 Wydawnictwa, wykorzystywały zachłyśnięcie się polskiego czytelnika literaturą zachodu. Powoli przemijały czasy, książek wycinanych z gazet.
 Pamiętam jak mój wujek kupował bodaj „Ekspres” i wycinał  fragmenty książki A.McLeana, cierpliwie czekając, aż przez kilka miesięcy, uzbiera się cała powieść.
Kończyły się czasy książek o Indianach, wydawanych z najbardziej lichego papieru, a sprzedawane w kioskach Ruchu. Kończyły się czasy serii „Tygrys”
Nadchodził HORROR. I to horror pełną gębą.
Wpływ na moją czachę „książek do pociągu” ( tak dzisiaj je odbieram ze względu na format i ilość stron) był zajebiście duży. Oprócz, wymienianych powyżej autorów - „Pasożyty umysłu” C.Wilsona, ukierunkowały moje zamiłowanie do czytanina, na następnych kilkanaście lat.  To dzięki tej małej książeczce, z gościem, w hełmie na głowie, zainteresowałem się Lovecraftem, którego uważam za ojca horroru.

A dzisiaj jak to wygląda?
Rynek wydawniczy się ustabilizował.
Wydawnictwa nie ryzykują w wydawanie nowych twarzy, stawiają na sprawdzone nazwiska (choć niektórzy autorzy, już od nas odeszli).
Okładki są do dupy (z nielicznymi wyjątkami), choć należałoby pominąć Wydawnictwo Replika, które akurat rządzi, jeżeli chodzi o nazwiska i szatę graficzną (bez pucy).
Książki grozy nie osiągają już wielotysięcznych nakładów, jak w latach 90tych.
Rynek wydawniczy w wielu przypadkach zalewa szmira, powielana sukcesem pierwszego tomu (nie daj Boże jeszcze zekranizowanego). Powstają nowe gatunki i podgatunki, bo w tym pieprzonym świecie, wszystko musi mieć łatkę i być skatalogowane.
(Pamiętam, że „Jurrasik Park” Crithtona, okrzyknięto technothrillerem- co to jest? Nawet korektor mi to podkreśla)
Sagi o wampirach, sagi o aniołach, o wilkołakach i cholera wie o kim, biją po dupie Ketchuma, Lee czy naszych polskich twórców, którzy mogą tylko pomarzyć o takiej sprzedaży.
Takie czasy.



3 komentarze:

  1. A zastanawiałeś się nad tym pod kątem jakości? Świat poszedł do przodu, marketingowo okrzepł i zwyczajnie rynek weryfikuje. Fantastyka ma się nieźle, już bez wyciągania Rowling czy Gaimana o Martinie nie mówiąc. Ale jest to dobra fantastyka...
    W latach 90. byłą wolna amerykanka, sprzedawało się wszystko bo był u nas głód straszny, a na Zachodzie była moda na grozę klasy B. Obecnie moda na klasę B minęła, tak samo jak - bogom dzięki - generalnie moda lat 90. Wszyscy twórcy to zrozumieli, dostosowali się do wymagań rynku i faktu, że odbiorca chce czegoś więcej ponad gumowe stworki i generalnie tandetę. Wszyscy za wyjątkiem polskich pisarzy którzy jak kraj długi i szeroki chcą wydawać w PP i nie mogą zrozumieć czemu nikt ani tego nie chce wydawać ani tym bardziej kupować =)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tutaj trzeba by powiedzieć jasno, że nie można porównywać "złotych lat horroru" z czasami współczesnymi. To jest jasne. Dziki Zachód, kontra kapitalistyczny marketing. Oczywiście, dziś nikt o zdrowych zmysłach, nie wyda któregoś z "bosów" Phantom Pressa. Z polskimi pisarzami chyba nie jest aż tak źle. Choć rozgraniczyłbym tutaj wydawnictwa papierowe z wydawnictwami internetowymi. Net, to śmietnik i schronisko dla wszelkiej maści "twórców", którzy wiedzą, że nigdy, nikt nie wyda ich wypocin, a chcą mniemać się pisarzami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ot i właśnie tej myśli zabrakło w tekście =)

    OdpowiedzUsuń