piątek, 24 października 2014

Dziecko Rosemary - Ira Levin - opinia Pauliny

Okiem na klasykę- „Dziecko Rosemary”.

Ira Levin- znacie? A Polańskiego znacie? To będzie prościej. Obu panów łączy bowiem jedna rzecz. Wiem, zagadka niezbyt trudna i już od początku znaliście jej rozwiązanie jednak myślę, że nie każdy zapoznał się z klasykiem jakim niewątpliwie jest „Dziecko Rosemary”. Cóż ja plotę stwierdzicie, ale młody widz i czytelnik może mieć prawo do niewiedzy i muszę ten stan niezwłocznie zmienić. Ira Levin to była bowiem zdolna bestia, która dała nam książkę nietuzinkową i jak na swe czasy kontrowersyjną. Choć dzisiaj mało kogo zaskoczy, wszystko już bowiem zostało nam pokazane, drzemiąca w niej moc nadal oddziałuje na wyobraźnie i daje czytelnikowi mocnego kopniaka. Powróćcie razem ze mną do domu państwa Woodhouse, gdzie młoda Rosemary spodziewa się upragnionego dziecka.





Młode małżeństwo, Guy i Rosemary Woodhouse, wprowadzają się do nowego, eleganckiego mieszkania w Nowym Jorku. Sympatyczni sąsiedzi, Minnie i Roman Castevet, szybko zaprzyjaźniają się z małżeństwem i służą we wszystkim pomocą. Wkrótce Guy, który jest aktorem, dostaje znaczącą rolę, po tym jak jego rywal nieoczekiwanie ślepnie. Z kolei Rosemary zachodzi w ciążę. Równocześnie jednak zaczynają ją nawiedzać koszmarne sny i halucynacje.



Choć mam nieodparte wrażenie, że aktualnie bardziej znany jest film aniżeli książka warto po pierwowzór sięgnąć i się z nim zapoznać. Dzieło Iry Levina pałaszuje się jak najsmaczniejszy z przysmaków, cały czas prosząc o dokładkę. Książkę nie sposób odłożyć na półkę, a kiedy jednak nam się ta sztuka uda jakaś nadludzka siła każe nam ją z powrotem chwycić w swe ręce i nie puszczać dopóki nie przeczytamy ostatniej strony. Dzieje się tak niewątpliwie za sprawą niepokojącej atmosfery jaka bije z kart powieści. Wszystko zdaje się mieć swoje logiczne wytłumaczenie jednak dzięki faktowi, że widzimy wszystko oczami biednej, chudziutkiej Rosemary odrzucamy racjonalne wytłumaczenia i brniemy w świat pełen smrodu korzenia Tanisu, wiedźm, spisku i samego diabła. Genialnie wykreowane niedopowiedzenia i zostawienie miejsca na własną interpretację zdarzeń dają czytelnikowi ogromne pole do wyobraźni. Pomimo rozmyślań głównej bohaterki co do zaistniałych wydarzeń sami musimy odpowiedzieć sobie na pytania co tak naprawdę się dzieje. A dzieje się naprawdę sporo.

Dziwni sąsiedzi zdają się być nad wyraz troskliwi i opiekuńczy. Koktajl, który dzielnie podaje Rosemary jedna z bohaterek zdaje się bardziej szkodzić niż pomagać, a niecodzienne zachowanie jej męża potęguje uczucie osaczenia i dezorientacji. Ciąża, u każdej z kobiet przebiega inaczej, lecz czy powinno być aż tak źle? Do tego przedziwne zbiegi okoliczności, niewyjaśnione śmierci i niepokojące śpiewy dochodzące z mieszkania obok. Sam czytelnik w pewnym momencie się gubi i nie wie co jest prawdą a co urojeniem Rosemary. Zabieg, zastosowany przez autora pozwala nam na bycie tą małą, kruchą i bezbronną młodą dziewczyną, która zdaje się być pozostawiona sama sobie. Wszyscy chcą tylko jej dziecka, które zostało poczęte przez samego diabła we własnej osobie. Na pytanie, czy będzie nam bliżej uwierzyć Rosemary czy jej mężowi i sąsiadom musimy odpowiedzieć sobie sami.



Dzięki powieści „Dziecko Rosemary” wkraczamy w tajemniczy i niejodznaczny świat, który niepokoi, ale i ciekawi nas swą tajemniczością. Dzięki świetnie skonstruowanej postaci głównej bohaterki czytelnik chłonie powieść niczym gąbka wodę i gdyby mógł nigdy nie odkładałby jej na półkę. Dzięki wydanemu niedawno wznowieniu tej kultowej powieści możemy na nowo odkryć świat pani Woodhouse, w której specyficzny zapach diabelskiego korzenia Tanisu to najmniejszy problem. Z uporem maniaka zachęcam tych z was którzy nie czytali jeszcze „Dziecka Rosemry” do nadrobienia tego jakże haniebnego stanu rzeczy. Ja przypomnę sobie równie genialną ekraniazację Polańskiego i choć każdy krzyczy że nie warto z czystej ciekawości zobaczę co z powieścią zrobiła Agnieszka Holland. Oby nie przyprawiało o mdłości niczym zapach wspomnianego wcześniej Tanisa.

Paulina K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz