poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Raymond Benson "Dying Light. Aleja koszmarów." Recenzja.

Tym razem nie ma duchów, zjaw ani nienasyconych krwi i cierpienia psychopatów. W najnowszej książce, którą mam przyjemność polecić, rządzą… zombiaki! No, tak. Ktoś mógłby zarzucić, że kultura masowa już dość eksploatuje te, mówiąc oględnie, mało apetyczne stwory. Horror „Dying Light”. Aleja koszmarów” Raymonda Bensona, który całkiem niedawno ukazał się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka, to jednak coś zupełnie innego. Opowieść jest świeża i wciąga praktycznie od samego początku. Poszukujący wyrazistych i zdecydowanych opisów, które w  mgnieniu ka budzą odrazę, na pewno znajdą tu coś dla siebie. Zwiedzeni będą jednak ci, którzy oprócz obrzydzenia i odrazy, będą liczyć na coś więcej.
Historia „Dying Light”, przedstawiona w książce, nawiązuje do fabuły gry komputerowej o tym samym tytule. Na szczęście, wcale nie trzeba być wytrawnym graczem ani orientować się w grach o zombie, żeby „Aleja koszmarów” wydała się ciekawa i trzymająca w napięciu. Rzecz dzieje się na Bliskim Wschodzie w enigmatycznym mieście Harran. Na Światowe Igrzyska Atletyczne ściągają do Harranu prawdziwe tłumy ludzi z różnych krajów i kontynentów. Wśród nich jest też 4-osobowa rodzina głównej bohaterki Mel Wyatt. Nastolatka przybyła z USA na igrzyska, by zmierzyć swoje siły w wyczynowej i zarazem widowiskowej konkurencji parkour. Wraz z nią do Harranu przyjechali rodzice oraz 8-letni brat, Paul.
            Nic nie wskazywało, że igrzyska przeobrażą się w prawdziwy koszmar. W mieście tuż przed światowym świętem sportu zaczął się rozprzestrzeniać niezidentyfikowany wirus. Każdy zakażony przez około dobę przechodził przemianę. Stawał się nieludzkim, kłapiącym szczęką i zjadającym własne, cuchnące wymiociny potworem. Mało tego, taki „zombiak” stawał się niezwykle agresywny. Czuł także nieustanny i nieopisany głód mięsa i krwi. W efekcie atakował innych ludzi, tylko po to, by rozerwać ich na strzępy, a potem przy wydawanych przez siebie odgłosach „ciamkania” i „siorbania” się nimi posilić.

            Mel traci na igrzyskach najbliższych. W dodatku zostaje ugryziona (nie jeden raz) przez jednego z zarażonych. Chociaż ma świadomość, że ukąszenia doprowadzą do jej przeistoczenia w żądnego, ohydnego krwi zombie, postanawia odnaleźć jedynego ocalałego członka swojej rodziny – Paula. Dziewczyna podejmuje też próbę odnalezienia szczepionki. Przemierzając Aleję koszmarów, musi uważać nie tylko na zarażonych, ale także na snajperów i polujących nie tylko na zombie, nieludzkich i bezwzględnych łowców…
Cala akcja zamyka się w kilkudziesięciu godzinach. Z każdą kolejną minutą czytelnik może przekonać się, jak zmienia się ciało i umysł, przeistaczającej się w potwora bohaterki. Mel walczy ze wszystkich sił. Ale czy ta walka przyniesie oczekiwany efekt? O tym przekonają się tylko ci, którzy sięgną po „Dying Light” osobiście.
           Książka napisana została lekkim i niewymagającym językiem. Mamy tu do czynienia z dwiema czasowymi płaszczyznami: z jednej strony poznajemy historię, która miała miejsce po tragicznych wydarzeniach z finalnego dnia igrzysk, a z drugiej – przenosimy się do momentu, kiedy dramat związany z niekontrolowanym rozprzestrzenianiem się wirusa był jeszcze w sferze przeczuć, że coś niedobrego wisi w powietrzu. Jak już wspomniałam, w powieści nie brakuje opisów, których nie powstydziłby się żaden rasowy horror. Miasto, w którym na ulicach piętrzą się nadgryzione i poszarpane przez zombie ciała, unoszący się nad ulicami Harranu odór śmierci, a także wylewające się zewsząd przyprawiające o mdłości wymiociny i odchody - są przeszywająco odrażające. Wytrawni czytelnicy horrorów na pewno będą usatysfakcjonowani. Dla pozostałych mam jedną radę: czytając „Dying Light” lepiej zrezygnować z przygotowanych wcześniej przekąsek i nie spożywać niczego. Wszystko przez to, że podczas lektury najbardziej niepozorny przysmak mógłby nagle okazać się… niejadalny.
           Postapokaliptyczne spotkanie z zombiakami na Alei koszmarów warto polecić, chociażby ze względu na wyszukane i oryginalne sceny obrzydliwości. Przy okazji nie sposób także chociaż nie nadmienić, że „Dying Light” posiada również swoje słabe strony. Główny zarzut, który można tu postawić, to liczne uproszczenia. Z drugiej strony, bez widocznych w książce „skrótów” powieść daje się czytać naprawdę płynnie. Fabuła jest przejrzysta, a bohaterowie - zrozumiali i łatwi do ogarnięcia. Mimo wszechobecnych wszędzie zombie, do tej książki, już po zakończonej lekturze trudno mieć dystans. Liczne momenty upiornej fabuły „Dying Light” z pewnością na długo zapadną wielu czytelnikom w pamięci.

Magdalena Sz.

1 komentarz: