niedziela, 30 sierpnia 2015

"Ostatni pasażer" Manuel Loureiro.

Historie o nawiedzonych statkach widmo już od niepamiętnych czasów krążą po świecie wzbudzając strach i przerażenie. Bodaj najsłynniejszą i najbardziej znaną opowieścią tego typu jest legenda o Mary Celeste, z którego pokładu w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęło 10 osób. Do dziś nie ustalono co tak naprawdę stało się z załogą statku, a teorie o spleśniałej, trującej mące, wycieku alkoholu czy nawet inwazji kosmitów tylko potwierdzają nośność tego typu historii i jej popularność. Owym tematem zainteresował się również twórca trylogii o zombie, hiszpański adwokat- pisarz Manel Loureiro, który już swoimi poprzednimi powieściami udowodnił, że ciekawe pomysły fabularne nie są mu obce. „Ostatni pasażer”, bo taki tytuł nosi dopiero czwarta w dorobku książka Manela również potwierdza tezę, że opuszczenie na pewien czas sali sądowej i swoisty eksperyment z pisarstwem okazał się świetną decyzją. Zapraszam na pokład „Valkirie”.

W sierpniu 1939 roku stary angielski węglowiec niemal zderza się na środku oceanu z olbrzymim statkiem wycieczkowym o nazwie „Valkirie”. Jak się wkrótce okazuje, płynie pod niemiecką banderą i należy do nazistowskiej organizacji Kraft durch Freude. Nieoświetlony transatlantyk dryfuje w gęstej mgle pusty. Trzej angielscy marynarze, którzy zapuszczają się na jego pokład, odkrywają ślady świadczące o niedawnej obecności setek pasażerów, ale odnajdują tylko jednego żywego człowieka: noworodka owiniętego w tałes, z gwiazdą Dawida na szyi. Nikt nie potrafi zrozumieć, dlaczego ten żydowski chłopiec jest jedynym pasażerem statku widma i skąd wziął się na pokładzie.
Siedemdziesiąt lat później ambitna dziennikarka londyńskiej gazety dowiaduje się, że „Valkirie”, od czasu feralnego rejsu stojącą w angielskim doku, w tajemnicy nabył i wyremontował pewien milioner. Dziewczyna, zaproszona na rejs, pragnie za wszelką cenę rozwiązać zagadkę niemieckiego transatlantyku. Wyprawa na pokładzie „Valkirie” okaże się ekscytującym, ale i wyjątkowo niebezpiecznym spotkaniem z przeszłością, będzie podróżą w czasie, która wyjaśni, co tak naprawdę w 1939 roku wydarzyło się na oceanie tamtej sierpniowej nocy.
(opis wydawnictwo Muza, 2014)

środa, 26 sierpnia 2015

Czytajcie i drżyjcie z przerażenia! – „Wielka Księga Strachu”. Opowiada Alicya Rivard.

Czytajcie i drżyjcie z przerażenia! – „Wielka Księga Strachu”



Jak sądzicie, czy makabryczne zbrodnie o jakich pisze Poe lub potwory i deliryczne wizje Lovecrafta to odpowiednia proza dla najmłodszych? Jak najbardziej. Ja przeciwskazań nie widzę, tym bardziej, że „Wielka Księga Strachu” jest tego doskonałym przykładem. W końcu jeśli wprowadzać młody umysł w strefę grozy, to najlepiej sięgać po klasyków gatunku.
„Wielka Księga Strachu”  jest rodzajem zabawy, do której młody czytelnik zostaje zaproszony przez samego Edgara Allana Poe. Zawarte w księdze opowieści nie mają tylko za zadanie straszyć, ale również pomagają radzić sobie ze strachem. Wiadomo bowiem, że najbardziej boimy się tego, co nieznane. Historie zostały podzielone więc na cztery bloki tematyczne: śmierć, choroba i szaleństwo, potęga umysłu oraz zło. Bardzo fajne jest również wyjście, że opowiadań nie trzeba czytać po kolei. W spisie treści zamieszczono krótkie opisy o czym jest dana historia i mały czytelnik może sam zadecydować czy dana historia go zaciekawi, czy nie.

CZTERY OBLICZA GROZY
Część pierwsza poświęcona jest śmierci, czyli jednej z największych zagadek ludzkości. W tej grupie każde opowiadanie kończy się śmiercią lub jest z nią związane. Pojawia się plejada stworzeń, po których spotkaniu bohaterów niechybnie czeka przykry los: widma zwiastujące nieszczęśliwy wypadek [Ch. Dickens „Dróżnik”], demony składające lodowate pocałunki swoim ukochanym [G. A. Becquer „Zielone oczy”], podstępne wampiry pragnące wyssać krew [J. W. Polidori „Wampir”], szaleni naukowcy wykorzystujący potrzebujący zwłok [R. L. Stevenson „Porywacz trupów”].  Ze śmiercią często wiąże się również jakaś tajemnica, którą należy rozwiązać. Czasem zagadki kryminalne mają logiczne wytłumaczenie [E. A. Poe „Morderstwo przy ulicy Morgue”],  a czasem bywają takie, które wyjaśnienia nie mają [G. de Maupassant „Ręka”].

wtorek, 25 sierpnia 2015

Przemysław Piotrowski. To będzie - dosłownie i w przenośni - prawdziwe PIEKŁO.


Cześć Przemek.

Cześć.

Słuchaj gdybyś miał opowiedzieć o sobie w  kilku zdaniach. Powiedzmy: czym się zajmujesz na co dzień, czym  interesujesz, może jakieś hobby, zainteresowania. 
Co znalazłoby się w CV Przemysława Piotrowskiego?

Obecnie? Wychowuję mojego czteromiesięcznego synka (śmiech). Tak poważnie to pracuję na platformach w Norwegii, choć akurat teraz mam małą przerwę. Wcześniej przez wiele lat zajmowałem się dziennikarstwem, głównie sportowym, choć nie tylko. Wszyscy wiemy jednak jakie są zarobki w tej branży. Dlatego zdecydowałem się odejść. Poza pracą staram się żyć aktywnie. Gram w piłkę nożną, koszykówkę, tenisa, chodzę na siłownię. Sport i rodzina zajmują mi większość czasu. Kocham też historię, geografię i podróże. Tymi ostatnimi zaraziłem się studiując w Hiszpanii i USA. Oczywiście wieczorami lubię poczytać dobry thriller lub horror. Jednym słowem, typowy ze mnie facet.

Co studiowałeś w Stanach i Hiszapanii?

Studiowałem dziennikarstwo.

„Kod Himmlera” to Twoja pierwsza powieść, skąd pomysł na książkę, dlaczego w ogóle postanowiłeś pisać?

Od najmłodszych lat korciło mnie, żeby coś napisać. Moja polonistka, pani Iwona Szantyko, którą serdecznie pozdrawiam, zawsze powtarzała, że mam lekkie pióro i powinienem zostać pisarzem. Rzeczywiście, z wypracowań i prac klasowych zawsze dostawałem najwyższe oceny. I już jakoś w piątej, czy szóstej klasie podstawówki zacząłem pisać pierwszą książkę. Nie skończyłem jej, ale z tego co pamiętam była pełna akcji i bardzo krwawa (śmiech). Jeśli chodzi o „Kod Himmlera” to ten pomysł chodził za mną już przynajmniej rok zanim jeszcze napisałem pierwsze zdanie. Zawsze lubiłem teorie spiskowe, historyczne niedopowiedzenia, nierozwiązane zagadki i legendy. Te z „Olbrzyma” pozwalają snuć najróżniejsze teorie, więc pokusiłem się przedstawić jedną z możliwych.

Więc "Kod Himmlera" to nie pierwsza Twoja książka. Masz jeszcze tą z podstawówki?

Może gdzieś na strychu u rodziców, ale wątpię.


niedziela, 23 sierpnia 2015

Guillaume Musso "Central Park"


Na czym polega fenomen książek Guillaume Musso? Francuski autor, od kilku lat mogący się poszczycić mianem najlepiej sprzedającego się nie tylko we Francji pisarza, ma zdaniem większości czytelników, do zaoferowania książki, które na długo pozostają w pamięci. Czy tak jest rzeczywiście, można się przekonać osobiście. Dosłownie kilka dni temu za sprawą wydawnictwa Albatros na polskim rynku pojawiła się jedna z najnowszych powieści G. Musso. To „Central Park” – intrygujący kryminał, który w krótkim czasie zdążył już zebrać mnóstwo przychylnych recenzji.
O tym, że „Central Park” jest powieścią o świetnej fabularnej koncepcji, przekonuje sam opis książki, przygotowany przez wydawnictwo. Kilka zdań, które tylko w niewielkiej części odsłaniają literacką intrygę, pokazuje, że wejście w świat Musso może być przede wszystkim doskonałą rozrywką. Mamy dwóch głównych bohaterów. To Alice, silna, żywiołowa policjantka, bez pamięci oddana swojej pracy. To także Gabriel, z pozoru spokojny, poukładany mężczyzna o nieco tajemniczej przeszłości. Obojgu przytrafia się coś niespodziewanego. Pewnego dnia budzą się obok siebie… skuci ze sobą kajdankami. Zarówno Alice, jak i Gabriel nic nie pamiętają. No, może poza jednym

czwartek, 20 sierpnia 2015

Hiszpańska apokalipsa zombie. Rozprawiamy się z Apokalipsą Z.

Hiszpańska apokalipsa zombie.

Kiedy w 1968 roku George A.Romero stworzył swoje, wiekopomne już dzieło "Night of the living dead" mało kto zdawał sobie sprawę, że jego wizja świata opanowanego przez zombie okaże się tak ważna dla gatunku i wyznaczy kierunek, w jakim pójdą późniejsi twórcy. Ludzi, którzy zostali zainspirowani przez ojca żywych trupów do dziś jest wielu, by Roberta Kirkmana, czyli twórcę komiksowego, a później i książkowego, świetnie przyjętego „The Walking Dead” jedynie wspomnieć. Manel Loureiro, autor trylogii "Apokalipsa Z" również postanowił pójść dobrze znanym, wyznaczonym wcześniej przez Romero szlakiem, w którym główną rolę odgrywa człowiek, a zombie to jedynie mroczne i brutalne tło. Pisana, najpierw w formie internetowego blogu książka, zachwyciła tysiące osób na całym świecie i kwestią czasu było wydanie jej w papierowym kształcie. Sprawiło to, że adwokat z Pontevedry stał się poczytnym pisarzem i dołożył swoją cegiełkę do całego tego ambarasu z żywymi trupami w roli głównej. O tym, czy kolejna historia o zombie to dobry pomysł można przekonać się jedynie sięgając po wszystkie trzy części „Apokalipsy Z”, a jako że jestem dobrym samarytaninem postanowiłam przenieść się na opustoszałe ulice Galicji i sprawdzić co też hiszpański, papierowy horror ma do zaoferowania. Jeśli też jesteście ciekawi chodźcie razem ze mną.

Część pierwsza.
Początek końca, czyli prawnik, jego kot i tajemniczy wirus.

W należącym do Federacji Rosyjskiej Dagestanie dochodzi do ataku ekstremistów islamskich na jedną z poradzieckich baz wojskowych. Napastnicy przypadkowo uwalniają przechowywane tam wirusy dziwnej choroby, która pustoszy coraz większe tereny, odcinając je od reszty świata. Temat ten zaczyna dominować w światowych serwisach informacyjnych, ale nikt nic nie wie na pewno. Mówi się o żywych trupach, które polują na ludzi. Poszczególne państwa wprowadzają spóźnione środki zaradcze: stan wyjątkowy, godzinę policyjną, blokadę informacji, zamknięte Bezpieczne Strefy dla zdrowych obywateli. O tym wszystkim dowiaduje się stopniowo bohater powieści, hiszpański prawnik mieszkający pod miastem Pontevedra. Od pierwszego dnia na prowadzonym przez siebie blogu, a później w zwykłym notatniku spisuje swoje spostrzeżenia o tej odległej katastrofie. Jeszcze nie wie, że to dopiero początek apokalipsy... W poszukiwaniu bezpiecznego schronienia odbędzie wędrówkę po terenach, które kiedyś znał jako Galiciię.
(źródło opisu: Wydawnictwo Muza, 2013)

To, co wybija się na pierwszy plan powieści, to

sobota, 15 sierpnia 2015

Oystein Stene "Wyspa Zombie"

Kim są i jak wyglądają klasyczne zombie? Zdeformowane, cuchnące, ociekające krwią i pałające rządzą mordu. Głodne ludzkiego mięsa,z z gnijącą i odpadającą skórą. Nic tak nie paraliżuje wyobraźni, jak spotkanie z diabolicznym nieumarłym, który chce tylko jednego: zatopić swoje zęby w ciele ofiary. Taki obraz „zombiaków” serwują nam ostatnio autorzy książek i twórcy rozmaitych filmów. Do takiego obrazu przywykliśmy. Norweski powieściopisarz, Oystein Stene proponuje coś zupełnie innego. Jego „Wyspa zombie” to książka oryginalna, ze świetnym pomysłem na fabułę i konstrukcję. Rzecz, która na pewno będzie się wyróżniać na półce z innymi powieściami o podobnej tematyce.
            Z opisu dowiadujemy się, że akcja będzie się toczyć na Labofonii, „wyspie ukrytej przed resztą świata gdzieś na Atlantyku”. Jak chce autor, wyspa jest wyjątkowo stara, znana już w czasach sprzed setek lat, gdy spisywano żywoty świętych. Labofonia jest interesująca z jednego względu: żyją na niej tajemniczo wyglądający i zachowujący się ludzie, a dokładniej stwory przypominające postacie ludzkie. Czytelnik włącza się do akcji, kiedy na wyspę trafia w niewyjaśnionych okolicznościach pewien rozbitek, Johannes van der Linden. Mężczyzna „nie jest do końca pewien, skąd wyruszył i dokąd trafił”. Wie tylko tyle, że od momentu przybycia na wyspę Labofonia będzie jego drugim domem.
            O tym, kto tak naprawdę zamieszkuje Labofonię, czytelnik dowiaduje się razem z głównym bohaterem. Vaan der Linden z dnia na dzień odkrywa, że jego ciało przybrało specyficzną, nieludzką naturę. Co prawda nie ocieka krwią i nie zachowuje się, jak znane z „Walking Dead” trupy, ale wygląda i robi wszystko tak, jakby nie do końca pochodził z ludzkiego świata. Można powiedzieć, że mieszkańcy Labofonii witają nowego przybysza z otwartymi ramionami. Nasz bohater… dostaje pracę w ratuszowym archiwum. Tam wraz z czytelnikiem może badać historię wyspy i powoli rozszyfrowywać tajemnicę jej istnienia na Ziemi.

środa, 12 sierpnia 2015

"Mira i potworki. Znowu razem". Cykl: Potworki czytają #22

Dzięki niebezpiecznej akcji odbicia Przywódcy Potworów z Urzędu, Mirze udaje się nie tylko zyskać dla wuja uniewinnienie, ale również wchodzi w posiadanie wszystkich niezbędnych składników lekarstwa, które ma uleczyć złamane serce jej mamy. Zaczyna wierzyć, że los jej sprzyja, a to co złe, powoli zmierza ku dobremu końcowi. Nic bardziej mylnego. Przywódca Potworów rozpoznał Mirę i ma zamiar zemścić się na niej. Najpierw jednak postanawia jej pomóc, w końcu uratowała mu życie – sporządza dla niej lekarstwo. Czy Duval naprawdę zrobił coś dobrego, a może to podstęp? Czy byłby zdolny do takiego okrucieństwa? Mira nie ma jednak czasu się nad tym zastanawiać, musi zdążyć na czas podać lekarstwo matce (zaryzykować) i tu zaczynają się problemy. W drogę wchodzi jej Tempelman, który po swojej ostatniej porażce przeszedł przemianę nie tylko zewnętrzną (w skutek wypadku) ale i wewnętrzną. Porządek i zasady, jakimi się kierował, przestały mieć dla niego znaczenie. Podobnie jak Duval, o wszelkie niepowodzenia obwinia Mirę. Uważa, że to przez nią utracił zdolność odróżniania dobra od zła, dlatego postanawia uniemożliwić jej uratowanie mamy... 

W piątym tomie autor skupia się na problemie granicy między dobrem, a złem. Ona istnieje, ale nie zawsze jest

wtorek, 11 sierpnia 2015

Olga Haber "Wyklęci".

Gdzie kończy się szaleństwo, a zaczynają działać nadludzkie moce? O tym, że granica między tymi dwiema sferami jest bardzo cienka, można przekonać się, sięgając po jedną z najnowszych propozycji wydawnictwa Videograaf. „Wyklęci” Olgi Haber to całkiem spora dawka grozy i napięcia. To również bardzo ciekawa wizja potężnej i budzącej strach, demonicznej siły.
Olga Haber wyraźnie stawia na akcję. Fabuła nie daje czytelnikowi odpocząć, wszystko dzieje się szybko, bez chwili na wytchnienie. Już samo wprowadzenie do przedstawionej historii, zamiast lapidarnego zarysowania tła, przynosi garść zaskakujących informacji. W zimowej, iście bajkowej scenerii zostaje znaleziona atrakcyjna, młoda kobieta. Krwawa zbrodnia to wstrząs dla całego miasta. Ale myliłby się ten, kto pomyślałby, że na tym koniec. Osób, których życie zakończyło się krwawo i brutalnie, jest w najnowszej powieści Olgi Haber znacznie więcej. Policjantka Justyna Sowa próbuje rozwikłać tę zagadkę. Co łączy wszystkie martwe osoby? Dlaczego zginęły w tak makabrycznych okolicznościach? I czy na pewno mamy do czynienia z falą morderstw? Justyna Sowa i towarzyszący jej policjanci, ale i rzecz jasna czytelnicy, będą mieli twardy orzech do zgryzienia.
            Sprawa skomplikuje się jeszcze bardziej, kiedy okaże się, że we wszystko może być zamieszana obecna w mieście… wiedźma. To postać wyjątkowo niepozorna i niebudząca żadnych podejrzeń. Drobna, atrakcyjna, na pierwszy rzut oka całkiem sympatyczna dziewczyna to w rzeczywistości ucieleśnienie niepojętego zła. Dzięki swym piekielnym umiejętnościom jest w stanie decydować o życiu napotkanych na swojej drodze ludzi. Jest potężna i wyrachowana. Wdziera się w umysł i nęka. Ona rządzi, ona decyduje. Kim są jej ofiary? Dlaczego

Łukasz Henel. Rocznicowo. Wywiad.

Zbliża się trzecia rocznica powstania Oka. Więc na początek będzie wspominkowo. Pamiętam, że gdy zakładałem fanpage Okiem na Horror, Łukasz Henel był jednym z pierwszych pisarzy, którzy zgodzili się na wywiad dla jakiegoś oszołama, co miał kilkudziesięciu fanów na stronie. Gdy wspominam ten wywiad - można znaleźć go na fb Oka - to zastanawiam się jak to wszystko poszło do przodu, a wielu świetnych ludzi, nadal jest ze mną.
Zapraszam na rozmowę z jednym z nich. Łukasz Henel.

Cześć.
Ostatni raz rozmawialiśmy bodaj, przy okazji premiery "Szkarłatnego blasku". 
„Podziemne miasto” to Twój trzeci horror i kolejny, którego akcja rozgrywa się w okolicach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego (MRU). Widzę, że szczególnie upodobałeś sobie ten tajemniczy  i w sumie fascynujący system bunkrów?

Rzeczywiście coś w tym jest. W okolicach Międzyrzecza, dokładnie w Kursku, mieszka moja rodzina od strony żony. W okolicznych lasach znajduje się mnóstwo bunkrów. Część z nich została wysadzona w powietrze przez Rosjan, ale wiele podziemnych przejść całkiem nieźle się zachowało. Swego czasu wiele osób zaginęło tam bez wieści, usiłując penetrować podziemne tunele.

Prawie od razu uświadomiłem sobie, że to dobre miejsce na akcję książki. Stary, mroczny, gęsty las. Jeziora, nad którymi rzadko kiedy można spotkać żywą duszę. No i wreszcie legendarne podziemia. Miejscowi opowiadają o nich niestworzone rzeczy. Mówi się o podziemnym metrze prowadzącym aż do Berlina i o pociągu Hitlera, wyładowanym po brzegi złotem i dziełami sztuki.  Motyw ten wykorzystałem w książce „Podziemne miasto”. Liczne legendy otaczają też Kęszycę Leśną.  Mówi się, że miała tam miejsce wizyta tajemniczego oddziału Hindusów strzegącego jakiegoś sekretu. W mojej powieści „Podziemne miasto” zagadka ta znajduje wyjaśnienie, choć to oczywiście po części fikcyjna fabuła i poniekąd moje własne domysły. 

piątek, 7 sierpnia 2015

Chuck Palahniuk "Udław się".

Odpuść sobie. Nic dobrego Cię tu nie spotka. Chuck Palahniuk skończył się na „Fight Clubie”, naprawdę. „Udław się” sprawi tylko, że rozboli Cię głowa i będziesz wyzywał autora-grafomana o to jak można coś takiego wydać. Nie, ja nie przesadzam. Głupi dzieciak wierzy obłąkanej matce a później zamienia się w seksoholika. Ktoś to w ogóle chciałby czytać? Idź stąd, precz! Póki jeszcze trzymasz rękę na myszce i masz dobry humor. Chcesz go bezpowrotnie stracić? Prosisz się o to, zdajesz sobie z tego sprawę? Świetnie, naprawdę świetnie. Nie krzycz potem, że Cię nie ostrzegałam i nie pisz listów z zażaleniami. Masz, proszę, przeczytaj sobie co ten Palahniuk znów nabazgrał. A niech Cię psia jego mać!

Dobrze, a więc na początku był on, Victor Mancini, duszący się w restauracjach, aby zrobić z ludzi bohaterów i zarobić na leczenie matki, będący przy tym maniakiem seksualnym. Jego matka dostała kuku, on krąży między pracą, domem a szpitalem, ledwo wiążąc koniec z końcem. Gdzieś po drodze leczy się z seksoholizmu, dławi jedzeniem i opowiada o swoim dziwacznym dzieciństwie. Nie oszczędza cynizmu i każe nam siebie nienawidzić. Pyta, czego Bóg by NIE zrobił i robi to. Palahniuk nikogo nie oszczędza i ostro krytykuje konsumpcjonizm, którego zdaje się nienawidzić całym sobą. Śmieszy przez łzy i dołuje nie gorzej niż nie jeden melodramat. Tu nie ma półśrodków- albo go kochasz, albo nienawidzisz. Tu znowu będzie dużo przegadanych stron,

czwartek, 6 sierpnia 2015

Wywiad z Michałem Gołkowskim. "Wojna jest ukoronowaniem naszego rozwoju technologicznego."


Michał Gołkowski
Zodiakalnie, patologiczny Wodnik z roku Stanu Wojennego. Wbrew pozorom samotnik, mizantrop i introwertyk.
Z wykształcenia lingwista, z zamiłowania historyk wojskowości, z zawodu na co dzień tłumacz kabinowy ang-pol-ros.
Obecnie stalker.
Czarnobylem zafascynowany, odkąd tylko dowiedział się, po co brał wiosną ’86 ten niedobry proszek w kapsułkach z opłatka.
Swoje związki ze Wschodem i stosunek do słowiańskości określa jako typowy love-hate relationship.
Od zawsze rozerwany pomiędzy Skansenem w Łowiczu a Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, osiadł w końcu pod lasem niedaleko Sochaczewa.
Autor: "Droga do nikąd", "Drugi brzeg", "Ołowiany Świt" i "Stalowe szczury. Błoto"

Cześć. Dzięki bardzo, że zgodziłeś się na kilka pytań. Powodem są  oczywiście "Stalowe szczury". Jestem świeżo po lekturze i kurczę CZAD! Świętna powieść o Wielkiej Wojnie, o niemieckiej karnej kompani, osadzona realistycznie w błocie okopów. Jak tak dzisiaj myślę, to książka zaczyna się w okopach i praktycznie w nich kończy. Ponad 300 stron totalnej jatki, brutalności i wszechobecnej śmierci. 
Michał skąd pomysł na napisanie powieści o Wielkiej Wojnie? Przecież dotychczas znany jesteś z klimatów postapo. Jak tak sięgam pamięcią, to na myśl przychodzi mi tylko jeden tytuł. Książka Remarque`a „ Na zachodzie bez zmian”, świetnie zresztą zekranizowana.

Książek o tematyce Wielkiej Wojny jest, rzeczywiście, relatywnie niedużo. Przyczyna jest prozaiczna – nie było komu i kiedy ich pisać, bo większość weteranów tzw. Pierwszej wyginęła na frontach Drugiej Światowej… „Stalowe Szczury” są – o ile dobrze się doliczyłem – czwartą na świecie, a pierwszą nie-angielską książką traktującą o alternatywnej (albo nieco inaczej ujętej) historii tych czasów. Skąd pomysł? Szczerze mówiąc, zaprowadził mnie tam Kapitan Reinhardt – zaczęło się od wymyślenia bohatera, a im dłużej o nim myślałem, tym bardziej widziałem, że jego naturalnym środowiskiem życia i śmierci jest właśnie błoto okopów. Można powiedzieć, że Wielka Wojna jest moją całkowicie niespodziewaną kochanką.
                   
Fascynuje Cię historia WW? Czytając opisy potyczek, wyposażenia szturmowców, pola usiane lejami bomb, wieczny niemal deszcz, miałem przed oczami dziesiątki fotografii z tamtych czasów. Włożyłeś w to dużo pracy. Opisy są bardzo sugestywne, wręcz przerażające i oddają ten straszny klimat tamtych czasów.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Przepraszam, czy tu starszy? - Marcin Przewoźniak. Cykl "Małe potworki"#21

Czy ludzie mogą mieszkać pod jednym dachem z duchami i nie zwariować? Odpowiedź na takie trudne pytanie daje nam chociażby historia przyjaznego duszka Kacperka. Początki na pewno są ciężkie, ale przy odrobinie dobrej woli można przyzwyczaić się do nawyków i sposobu bycia współlokatorów. Tych żywych i nieznośnie namacalnych, jak i tych trochę bardziej „magicznych”...

Historia opowiedziana przez Marcina Przewoźniaka opiera się na znanym motywie. Rodzina Poświatowskich wprowadza się do starego, pozornie niezamieszkałego dworku. Pozornie, ponieważ od 212 lat rezyduje tam rodzina Zaświatowskich (z czego tylko 12 lat za życia). Lokatorzy ci nie zamierzają ustąpić miejsca żadnym ludziom. Zwłaszcza, że Ci zachowują się karygodnie i ich przytulne gniazdko zamieniają w naszpikowany technologią bunkier. Początkowo próby wystraszenia natrętów spełzają na niczym, w końcu jednak Zaświatowscy wspólnymi siłami zaczynają odnosić pewne sukcesy i zachodzą nowym mieszkańcom za skórę. Gdy wydaje się, że duchom w końcu udało się znaleźć sposób na wypędzenie ciepłokrwistych, okazuje się, że ci nie mają wcale zamiaru się poddać i nie pozostają zjawom dłużni. Tocząca się zajadła wojna mogłaby trwać latami, gdyby na horyzoncie nie pojawił się wspólny wróg. A co najlepiej zrobić w takiej sytuacji? Wiadomo: zasiąść do wspólnej kolacji i omówić taktykę.