środa, 24 lutego 2016

Bartłomiej Basiura - Waga. Recenzja

       
    Trudno zachować spokój, kiedy w makabrycznych okolicznościach giną ludzie, a Temida ślepo waży szalę sprawiedliwości. Droga do zbrodni nigdy nie jest jednoznaczna. Każdy z nas ma w sobie ciemną stronę, a zło może zaczaić się dosłownie wszędzie... Mocna, silnie oddziałująca na
zmysły i emocje Czytelnika – tak w kilku słowach można określić najnowszą powieść Bartłomieja
Basiury. „Waga” to jego czwarta powieść. Choć nie znam poprzednich, już po lekturze tej jednej mogę stwierdzić, że autor, mimo że jest jeszcze bardzo młody, znajduje się w grupie bardziej obiecujących polskich pisarzy.
            Czym jest „Waga”? To na poły kryminał, a w części mocny, zdecydowany i silnie osadzony w realistycznej przestrzeni thriller. Opowieść zaczyna się w momencie, gdy w podkrakowskim lesie zostają znalezione ludzkie ciała. Tajemniczości dodaje fakt, że wspomniane zwłoki już ktoś wcześniej „naruszy”, ba, nawet sobie co nieco z nich przywłaszczył. Do tego w niewyjaśnionych okolicznościach giną kibice z działającej w mieście drużyny piłkarskiej. Technik kryminalistyki, Miłosz Goczałka, zostaje odsunięty od sprawy, gdy nie zgadza się pominąć w protokole problematycznych dla prokuratury dowodów. Prowadzi więc śledztwo na własną rękę. Pomaga mu młoda, niedoświadczona jeszcze w zawodzie córka.
            Już i tak pogmatwana sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy w raz rozwojem akcji czytelnikom zostają przedstawiani kolejni bohaterowie. Kim jest tajemniczy staruszek? Jaką rolę w całej historii odgrywa jeszcze bardziej enigmatyczna organizacja o nazwie „Insight”, oficjalnie stworzona, by obsługiwać monitoring? Czyje tak naprawdę zlecenia wykonuje wspomniana organizacja? Kto i gdzie jest „podglądany”? Dokąd trafiają zarejestrowane przez firmę „Insight” dane?

wtorek, 23 lutego 2016

Jack Ketchum - Rudy. Bezsenna środa z Wielkim Bukiem.

 Oko za oko, ząb za ząb. Do czego zdolny jest człowiek pragnący zemścić się za krzywdy wyrządzone jemu i jemu najbliższym? Do czego posunie się szukając sprawiedliwości? Jak daleko będzie w stanie zajść, by prawda wyszła na jaw, a nazwiska sprawców ujrzały światło dzienne?

„Cholera, krew to krew. Próbowałeś kiedyś zwierzęcej krwi? Smakuje tak samo jak nasza. Czemu więc ludzka ma być cenniejsza od psiej? Lepsza? Na pewno nie według psów. Nie powinno się w ten sposób wartościować życia.”

O bezmyślnej śmierci, która prowadzi do wielkiej zemsty opowiada przejmująca i wzruszająca powieść mistrza niepokojącej, kontrowersyjnej prozy, czyli „Rudy” Jacka Ketchuma.
Avery Allan Ludlow to starszy człowiek po tragicznych przejściach z przeszłości. Wdowiec, właściciel miejscowego sklepu, mężczyzna, któremu w życiu zostało niewiele prawdziwych przyjemności i tylko jeden najwierniejszy przyjaciel – jego pies imieniem Rudy. Tego dnia, wędkując w swoim ulubionym miejscu nad strumieniem, Ludlow nie spodziewał się trzech uzbrojonych wyrostków szukających guza. Nastoletnich, miejscowych chłopaków, którym krew uderzy do głowy i poczują się panami życia i śmierci. Padnie strzał. Niczym niesprowokowany. Rudy zginie w obłoku czerwonej mgły. Zniknie przyjaciel, zniknie kompan, zniknie towarzysz chwil szczęścia i wielkiej niedoli. Ludlow zostanie sam, ale ani na chwilę nie straci czujności. Zrobi i poświęci wszystko, by chłopaki i ich rodziny poznały, czym jest prawdziwa sprawiedliwość.
Wielokrotnie przy tekstach Jacka Ketchuma pisałam, że mottem jego twórczości powinny zostać słowa Jean-Paul Sartre’a Piekło to drugi człowiek. W tej kwestii nic się nie zmienia od lat, bo próżno szukać w jego książkach potworów, demonów, czy duchów – krzywdę zadają zawsze ludzie. To od nich bije okrucieństwo i to oni stanowią zagrożenie. Ketchum zawsze stawia pytania o podstawy człowieczeństwa, o to, co czyni nas ludźmi. Rysuje przed czytelnikiem najbardziej przerażające scenariusze, czyli to, co może się nam przytrafić, a czego boimy się głęboko w sercu. Bezlitosnej, bezsensownej przemocy, przemocy dnia codziennego, której jego bohaterowie stają się przypadkowymi ofiarami. Jego proza boli i zagnieżdża się w umyśle i wyobraźni czytelnika, sprawia, że nie można zapomnieć o okropieństwach świata, że podejrzliwie zerkamy na mijanych ludzi i unikamy jak ognia bezpośrednich konfrontacji, bo ta zazwyczaj kończy się krwią i łzami.

poniedziałek, 22 lutego 2016

HORROR MAGLOWNICA. Cykl wywiadów Magdaleny Ślęzak #3

W kolejnym odcinku Maglownicy rozmawiam z prawdziwą czarną perełką polskiej sceny grozy. Tomasz MordumX Siwiec, człowiek-orkiestra. Redaktor, pisarz, recenzent. Twórca inicjatyw takich, jak Horror Masakra, Krypta, Zeszyty Grozy, pomysłodawca Demononiconu. Redaktor naczelny niezależnego portalu społeczno-kulturalnego Echo Sucha Beskidzka, korespondent audycji radiowej Misterium Grozy w radiu Panteon. Osoba stojąca za wydawnictwem Horror Masakra.

Magdalena Ślęzak:Dzień dobry Tomku, witam Cię w Maglownicy.

Tomasz Siwiec:Pochwalony \../ \../

M.Ś.: Spróbuję. Horror Masakra, Krypta, Horror News, Zeszyty Grozy, Demononicon, Misterium Grozy, Echo Sucha Beskidzka, ABC Makabry, 11 Grzechów Głównych, Liturgia Plugastwa, jest tego tyle, że żeby wymienić wszystko, czym się zajmujesz potrzeba naprawdę dobrej pamięci. Trudno mi sobie wyobrazić bardziej pracowitego działacza polskiej grozy. Pytam więc, za Mariuszem Wojteczkiem, jak Ty to robisz?!

T.S.:Te wszystkie rzeczy powstawały na przełomie kilku lat, zatem tak naprawdę nie jest tego aż tak dużo jakbym chciał. Dochodzi do tego codzienna ośmio, a czasami więcej godzinna dniówka w pracy, ale i tak na szczęście jakoś wszystko udaje się dopiąć. Mnie się wydaje, że właśnie 2016 będzie bardzo aktywny, ale może o tym później.

środa, 17 lutego 2016

Katarzyna Puzyńska - Utopce.

Katarzyna Puzyska nie daje swoim czytelnikom zbyt długo od siebie odpocząć. Na szczęście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Na krótko po rewelacyjnej „Trzydziestej pierwszej”, będącej czwartym tomem sagi o policjantach z Lipowa, ukazały się nieustępujące poziomem od poprzednich części „Utopce”.
            Każdy, kto zdążył już poznać Katarzynę Puzyńską, doskonale wie, że autorka traktuje serio wszystkich, którzy sięgają po jej twórczość. Nie inaczej jest i w tym przypadku. „Utopce” to świetna i precyzyjnie zbudowana historia. I choć znowu rozmiar książki na pierwszy rzut oka wydaje się „bezlitosny”, kiedy już odwróci się pierwszą stronę, wpada się w pułapkę – najprościej mówiąc - ciekawej fabuły, od której nie tak łatwo idzie się oderwać.
            Tym razem autorka postawiła na elementy grozy. Sprawcą zbrodni sprzed lat teraz okazuje się... wampir. Generalnie wiara w demony i istoty nadprzyrodzone to kanwa najnowszej powieści Katarzyny Puzyńskiej. Co osobiście bardzo mnie ucieszyło, autorka postanowiła czerpać z rodzimej mitologii garściami. Dlatego tym bardziej uważam, że próba odtworzenia lub nawiązania do swoistego, lokalnego folkloru i wierzeń ludowych to bez wątpienia ogromny plus tej części sagi. Wspomniane nawiązania dodają powieści jeszcze bardziej tajemniczego klimatu. Sprawiają, że oddana w ręce czytelników opowieść jest wielowymiarowa. Ale co ważne, wątki te nie dominują. Operowanie folklorem jest na tyle zmyślne, że nie wysuwa się na plan pierwszy, odrywając tym samym czytelnika od tego, co najważniejsze, czyli od rdzenia fabuły.

wtorek, 16 lutego 2016

Wstań i idź - Tomasz Kołodziejczak.

Dziś na tapecie "Wstań i idź", czyli niedawno wydany zbiór opowiadań autorstwa Tomasza Kołodziejczaka.

Autorskie zbiory opowiadań mają tę przewagę nad powieścią, że dają autorowi możliwość podzielenia się wieloma pomysłami, a do tego umieszczenia ich w różnych uniwersach. Kołodziejczak zdecydowanie z tego korzysta, każdy tekst w tym zbiorze to inny świat i zupełnie inna historia - jest zarówno twarde science-fiction, jak i fantasy, są też światy alternatywne oraz trudne do zdefiniowania połączenia różnych literackich gatunków.

Dodatkową zaletą zbioru są komentarze autora - na zakończenie każdego opowiadania możemy dowiedzieć się o kontekście i okolicznościach jego powstania.

Przed lekturą o jednym trzeba wszakże pamiętać - zbiór zawiera opowiadania pisane przez Kołodziejczaka zarówno niedawno, jak i na samym początku jego kariery - będą więc nierówne w stylu, w zamian za to można obserwować rozwój umiejętności pisarskich autora.

Nie zdradzając fabuły opowiadań, pokrótce:

niedziela, 14 lutego 2016

Ostatnia noc w Tremore Beach - Mikel Santiago.


Kompozytor Peter Harper wynajmuje dom na plaży w odludnej części Irlandii. Tam zamierza dojść do siebie po rozwodzie i przezwyciężyć niemoc twórczą, która ogarnęła go po tych trudnych przeżyciach. Pewnej nocy Peter zostaje rażony piorunem, od tego czasu zaczyna miewać zaskakująco realistyczne i brutalne wizje morderstw, których ofiarami są dzieci, narzeczona i sąsiedzi Harpera. Niedługo Peter odkrywa, że osoby z jego otoczenia skrywają mroczne sekrety, a wizje małymi kroczkami stają się rzeczywistością. Uświadamia sobie, że już niebawem przyjdzie mu zmierzyć się z niebezpieczeństwem grożącym jemu i jego bliskim. A czasu wydaje się być coraz mniej.

Głównym atutem powieści Mikela Santiago jest klimat. Autor bardzo dobrze odmalował w niej obraz niewielkiej wiejskiej społeczności. Nadmorskiej osady, gdzie wszyscy się znają, jest parę sklepów na krzyż, jedna stacja benzynowa, a wieczorem mieszkańcy spotykają się w lokalnym pubie na pintę miejscowego piwa. W takim miejscu osiedla się główny bohater, do niedawna odnoszący sukcesy kompozytor muzyki filmowej. Początkowo wszystko jest na dobrej drodze. Peter leczy rany po rozwodzie, poznaje wystrzałową dziewczynę, zaprzyjaźnia się z najbliższymi sąsiadami. Z chwilą uderzenia pioruna wszystko się kończy. W Peterze ujawnia się

czwartek, 11 lutego 2016

Polskie Zombie w natarciu! Wywiad z Ł.Radeckim i R. Cichowlasem.


Cześć.  Cieszę się, że możemy w trojkę porozmawiać, bo okazja jest wyjątkowa. Na dniach premierę ma Wasza najnowsza książka „Zombie.pl". To już trzeci wspólny projekt: w 2014 na świat przychodzi „Pradawne zło”, pierwsza wspólna książka zawierająca trzy nowele. Rok później światło dzienne ujrzało „Miasteczko”, natomiast dzisiaj w 2016 roku „Zombie.pl".
Chyba jesteście skazani na siebie (śmiech)?

Robert: Witaj.
To bardziej kwestia tego, że lubimy ze sobą pracować. I omawiać istotne dla książki kwestie bez zbędnych dywagacji. Już podczas pracy nad naszym pierwszym wspólnym opowiadaniem wiedziałem, że z tej współpracy może wyniknąć coś ciekawego. Nasz pierwszy duży projekt, zbiór nowel PRADAWNE ZŁO tylko to potwierdził. Świetnie się bawiliśmy i przy powieści MIASTECZKO. Głównie konwencją. Szaleliśmy ile się dało. ZOMBIE.PL to trochę inny projekt. Nieco poważniejszy.

Łukasz: To musi być przeznaczenie. Wielokrotnie podkreślaliśmy, że na współpracę umawialiśmy się już gdzieś w 2008 roku i teraz tylko żałujemy, że udało się zgrać tak późno. Niemniej, pracuje nam się wspaniale, więc liczymy, że nie jest to nasze ostatnie wspólne słowo.

Słyszałem, że „Zombie.pl” powstawało dość długo. Na warsztat książkę wzięło inne wydawnictwo, było dużo zmian, pomysłów i sugestii. Potem oddaliście książkę do Zyska.  Powiedzcie mi, skoro z „Zombie.pl” były takie zawirowania, to jak bardzo treść ewoluowała przez ten okres?

Robert: Nie obyło się bez dopisków i modyfikacji podczas redakcji, ale ostatecznie powieść wygląda tak, jak bardzo chcieliśmy, aby wyglądała. Duża to zasługa dwóch osób – Tomka Zyska i Pawła Wielopolskiego, którzy mocno zaangażowali się w projekt.

Z notki wydawnictwa możemy dowiedzieć się, że akcja zaczyna się w Gdańsku, tam bohaterów zastaje wybuch epidemii zombie i kończy w Poznaniu? Łukasz, zahaczymy o Malbork? Bo to tak chyba po trasie z Gdańska do Poznania?

Łukasz: Notki wydawnictwa z niewiadomych przyczyn nie odkrywają wszystkich kart, większość akcji rozgrywa się bowiem w Malborku (śmiech). Istotnie, bohaterowie wyruszają z Gdańska kierując się do Poznania, ale zmuszeni są do objazdu. Nie zdradzę dlaczego. Dojeżdżają więc do mego rodzinnego miasta, a tam czeka ich spora niespodzianka. Do Poznania zaś nie docierają. Nie w tym tomie (śmiech).

Więc na Poznań pełen zombie, gdzie mieszka Robert, będziemy musieli poczekać (śmiech). ZOMBIE.PL to chyba taka powieść drogi?

Łukasz: Taki jest plan, założenie było właśnie by połączyć klasyczną opowieść o zombie, a więc o zamkniętych społecznościach, czy grupach ludzi wystawionych na żer żywych trupów i własne animozje, z powieścią drogi. Na razie przejechaliśmy niecałe 60 km, więc do Poznania jeszcze trochę zostało. Mamy nadzieję rozwinąć skrzydła w kolejnej części. Jeśli uda nam się ją skończyć.

wtorek, 9 lutego 2016

HORROR MAGLOWNICA. Cykl wywiadów Magdaleny Ślęzak #2.

Witam z drugiej odsłonie Horror Maglownicy. Dziś odpytuję dla was osobę, która dla polskiej grozy robi chyba więcej, niż wiele. Magdalena Paluch − (ur. 1983 w Krakowie), starszy bibliotekarz w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Krakowie, pomysłodawca i koordynator Krakowskiego Festiwalu Amatorów Strachu, Obrzydzenia i Niepokoju – KFASON. Praca to jej pasja, a jak już cos wymyśli, to stara się to zrealizować. Lubi towarzystwo ludzi, ale zdarza się, że woli książki. Uwielbia: czytać horrory (zwłaszcza te Stephena Kinga), serię Silent Hill, koty, króliki, żelki i męża, jak jej akurat nie wkurza.

Magdalena Ślęzak: Dzień dobry, wielkie dzięki, że zechciałaś mi poświęcić chwilę. Postaram się maglować jak najszybciej (śmiech).
               
Magdalena Paluch: Dzień dobry, nie ma za co (śmiech).

M.Ś.: Dziś mija 5 lat, od kiedy zostałaś bibliotekarką. Wszyscy znamy stereotyp "pani z biblioteki", a jak jest z Tobą? Nosisz dzianinowe swetry i upinasz włosy w kok? (śmiech)     

M.P.:Tak. Dokładnie dziś mija piąty roczek mojej przygody z bibliotekarstwem.
I jest to wciąż bardzo fajna przygoda zwłaszcza, że praca jest moja pasją, a przy okazji mogę w niej realizować swoje pomysły (śmiech).
Czy jestem "Panią z biblioteki"... hm... na pewno dyskwalifikuje mnie mój wzrost (śmiech), choć w sumie nie wiem, jaki wzrost powinna mieć stereotypowa bibliotekarka. Natomiast, jeśli chodzi o ubiór − fakt, okulary noszę, ale tak to czasem bywa, kiedy wzrok zawodzi. Natomiast spódnice do pół łydki, pulowerki i kok to raczej nie moja bajka (śmiech). Choć ok, włosy zdarza mi się spinać "do góry", bo tak jest wygodnie (śmiech).

niedziela, 7 lutego 2016

E. F. Benson - Widzialne i niewidzialne. Recenzja.


Podobno ulubioną książką matki obecnie panującej Królowej Elżbiety II była „Mapp and Lucia” – prawdopodobnie „najlepsza satyra na angielską klasę średnią” jaką kiedykolwiek napisano. Jej autorem był E. F. Benson, który zdobył na początku dwudziestego wieku szaloną popularność jako twórca prozy obyczajowej,  dziś pamiętany jako autor opowiadań grozy. Sprawiedliwe to czy krzywdzące – nie wiem, mnie Benson interesuje głównie jako pisarz klasycznych w formie i treści ghost – stories.
Jeszcze przed lekturą „Widzialnego i niewidzialnego” dość dobrze znałem styl Bensona. Trochę zabawne, i dość upiorne „Jak z długiej galerii zniknął strach” przeczytałem w „Nie czytać o zmierzchu!”. Okropnie manieryczne i wtórne wobec Machena „O człowieku który przeholował” poznałem w „Opowieściach z dreszczykiem”. Znakomite dzięki swojemu nastrojowi „W metrze” spotkałem w „Świecie grozy”, a genialny „Pokój na wieży” dał tytuł całej antologii – słusznie określanej jako „legendarna”.

środa, 3 lutego 2016

Piotr Borowiec „Golem z Limehouse” Petera Ackroyda



Wiktoriański Londyn dostarczył kulturze popularnej dziesiątki (nie przesadzam!) motywów,  skryptów, tematów i rekwizytów. Przed Hannibalem Lecterem był Kuba Rozpruwacz, przed CSI Sherlock Holmes, a ikoną wampiryzmu został hrabia Dracula na długo, nim świat usłyszał o Lestacie, czy nieszczęsnym Edwardzie Cullenie.
Książki Petera Ackroyda – te przynajmniej, które ja miałem przyjemność czytać – przepełnione są fascynacją brytyjską metropolią. Pierwszą pozycją tego pisarza którą poznałem, była monumentalna    „Londyn. Biografia”. Druga część tytułu okazała się w pełni uzasadniona, miasto zostało  przedstawione niemal jako postać, posiadająca charakter i życiorys. Znakomitym uzupełnieniem „Biografii” jest też „Londyn podziemny”, w którym Ackroyd  zapraszał czytelnika do poznania londyńskich podziemi, kanałów, tuneli metra i katakumb. Dla wielbicieli „victorian gothic” pozycja obowiązkowa. 
Sięgając po „Golema z Limehouse” miałem więc bardzo jasne oczekiwania. Spodziewałem się gęstego kryminału, w którym oprócz intrygi zawiązanej wokoło serii brutalnych morderstw znajdę portret miasta, oddany barwnie i szczegółowo. Odpowiedź na proste, z pozoru, pytanie: „czy moje oczekiwania się spełniły?”, nastręcza mi pewnych trudności. 
Jak najbardziej „Golem….” jest neo – gotyckim kryminałem, chociaż być może zasadniejsze byłoby inne określenie gatunku powieści. Jest ona raczej  thrillerem.  Momentami brutalnym: osią fabuły jest seria makabrycznych morderstw jakie miały miejsce w tytułowej dzielnicy East End of London. Autor nie szczędzi nam szczegółów zbrodni, co zresztą jest jedną z wielu aluzji  – brytyjska prasa (nie tylko szmatława!) również nie wzbraniała się przed detalicznym opisywaniem dokonań Kuby Rozpruwacza.