niedziela, 3 lutego 2019

Małgorzata Saramonowicz "Sanatorium"


Dotychczas z prozą Małgorzaty Saramonowicz zetknąłem się przy okazji jej powieści „Siostry” i pamiętałem nawet, że miałem ją zaopiniować na blogu. Jednak książka wywarła na mnie tak ogromne wrażenie, że bałem się, iż nie podołam. Ta niewielka książeczka przyniosła ze sobą prozę najwyższych lotów, która nie da się zaklasyfikować do jednego gatunku.


Czy była w niej pomimo to groza? Czy „Siostry” można nazwać powieścią grozy? Oczywiście, że tak, ale nie tylko.

Minęło sporo czasu od lektury i postanowiłem złapać za kolejną powieść autorki, którą Jan Gonowicz okrzyknął córką Poego.

"Gdyby Edgar Allan Poe miał córkę, a ta córka miała córkę, 
a ta córka miała córkę - łatwiej byłoby pojąć, 
skąd się wzięła Małgorzata Saramonowicz."


Przyszedł czas na „Sanatorium”, książkę jak się okazało ponownie wspaniałą, aby nie napisać WYBITNĄ. To historia o grupie przyjaciół, dzieciaków, którym przyszło żyć w powojennej rzeczywistości. To historia o ZŁU, które nie przeminęło z wojenną zawieruchą, to w końcu historia o tragedii, leku, powojennej rzeczywistości politycznej, o terrorze i nienawiści. 
W sumie, to książka o wszystkim co złe w ludziach. Jednak w znacznej mierze to nie ich wina, to wina niedawnych doświadczeń, mordów, dymiących kominów krematoriów i morderstw.
„Sanatorium” to powieść z wieloma bohaterami, zarówno tymi pozytywnymi, jak i negatywnymi, to także historia opowiedziana na dwóch płaszczyznach – współczesnej i tej dawnej - początku lat pięćdziesiątych. To także próba rozliczenia się głównego bohatera z przeszłością i co fascynujące, to także gra, dość specyficzna, dwóch starszych schorowanych facetów, którzy w tamtym czasie mieli do wypełnienia zupełnie inne role.

O „Sanatorium” można pisać wiele i dużo, jak bardzo ta powieść porusza, jak bardzo świat wyobrażeń miesza się z rzeczywistością, i aż dziw bierze, że Saramonowicz udało się tak wiele wątków i istotnych tematów zamieścić na blisko dwustu piętnastu stronach. Nie znajduję w niej niczego pozytywnego, nie będzie happy endu, każdy bohater jest naznaczony piętnem tragizmu wojny. W tym małym miasteczku, nie dzieje się nic dobrego i nawet unoszące się anioły są jakoś tak bardzo smutne. Nie ma nadziei, są marzenia i tylko tyle.

"Proza Saramonowicz imponuje logiką konstrukcji, 
nieodległej od logiki okrucieństwa. Nie zna łatwych pocieszeń, 
nadziei zbawienia i życia wiecznego. 
Próżnię po nich wypełnia grymas materii. 
Zapuścić w tę czeluść wzrok - to jedyny dostępny nam bunt."

To powieść smutna w każdej mierze, przerażająca, czasami fantastyczna. I straszna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz