środa, 8 listopada 2017

Megan Miranda - Miasteczko kłamców

„Miasteczko kłamców” to kolejna z tych powieści, którą określa się mianem głośnych i najlepszych wśród tegorocznych thrillerów. Megan Miranda swoją debiutancką książką zyskała w Ameryce status bestsellera. Książka dobra, ale ja osobiście nie wpadłam w skrajny zachwyt przy czytaniu tej książki.
Nicolette przed dziesięcioma laty wyjechała ze swojego rodzinnego miasta. Właściwie uciekła. Pozostawiła wszystko za sobą, by rozpocząć nowe życie. Przyczynkiem do tego stało się wiele nawarstwiających spraw – śmierć matki, problemy z ojcem, kłótnia z bratem, rozstanie z ówczesnym chłopakiem i w końcu, zaginięcie jej najlepszej przyjaciółki. Poszukiwania nastolatki nie przyniosły rezultatów. Przez te dziesięć lat powstało wiele teorii, w których debatowano o jej losach. Zaginioną Corinne Prescott uważano za osobę energiczną, głośną, takiej, której wszędzie pełno, ale też takiej, która sprawia sporo problemów. Nic więc dziwnego, że pierwsza wersja zdarzeń mówiła o tym, że dziewczyna po prostu uciekła z miasta, inne plotki głosiły, że nie żyje.


Na Nicolette ta sprawa odcisnęła dość mocne piętno i zawładnęła jej myślami na długie lata. Po tych dziesięciu latach otrzymuje telefon od swojego ojca, który mówi do niej: „Ta dziewczyna. Widziałem tę dziewczynę”. Kobieta nie musiała długo się zastanawiać o  kogo chodzi jej ojcu. Corinne – to ją miał na myśli, zaginioną przed laty jej najlepszą przyjaciółkę Początkowo Nicolette wiadomość tę przyjmowała sceptycznie, zwłaszcza, że jej ojciec cierpi na demencję i wiele rzeczy oraz faktów mu się miesza. Informacja ta jednak nie dawała jej spokoju i ostatecznie kobieta postanawia wrócić do swojego rodzinnego miasta, by osobiście porozmawiać z ojcem i bratem. Miejsce to okazało się jednak być Miasteczkiem kłamstw.

Megan Miranda stworzyła misternie skonstruowaną fabułę, która odkrywa losy nie jednej, a dwóch zaginionych dziewczyn. Wydaje się aż niemożliwe, aby historie te nie były ze sobą splecione i nie wiązały się jakoś z osobą Nicolette. Każdy jednak ma alibi i swoje uzasadnienie całej tej sprawy. W „Miasteczku Kłamstw” jest wiele pytań bez odpowiedzi, które z każdą stroną domagają się jasnych odpowiedzi.

Interesująca jest także konstrukcja książki. Początkowo czas płynie liniowo, by w pewnym momencie przedstawiać historię od końca, tzn. od drugiego tygodnia przyjazdu Nicolette do jej rodzinnego miasta. Przez taką odwróconą kolejność początkowo trudno połapać się we właściwych zdarzeniach – i o to zresztą chodziło autorce, by wraz z poznawanymi faktami dociec prawdy w ogromie kłamstw. Zabieg nieco podobny co w „Październikowej liście” Jefferya Deavera. Trzeba przyznać, że wcale nie jest łatwo pisać w taki sposób, by zdradzić jak najmniej prezentując zdarzenia od końca.

Do ostatniej strony nie byłam pewna, co tak naprawdę wydarzyło się w „Miasteczku kłamstw”. Co stało się z Corinne i kolejną zaginioną dziewczyną? Co rozbiło dawny związek Nicolette, o co pokłóciła się z bratem, czego do dziś nie może mu wybaczyć? Kłamstwa i przemilczenia wiszą w powietrzu przez cały czas trwania fabuły.
Biorąc do ręki powieść, która określona została trzymającym w napięciu thrillerem psychologicznym z misterną fabułą, automatycznie oczekuje się od niej więcej. Czułam mały niedosyt. Ostatecznie autorce w końcowych rozdziałach udało się postawić kropkę nad i, ale odwrócona chronologia zdarzeń nie do końca pozwalała na bezproblemowe połapanie się w akcji. Megan Miranda jednak wybrnęła dość zręcznie z tych meandrów przeróżnych zdarzeń. Książka – choć niepozbawiona schematów - najbardziej wygrywa niepokojącą atmosferą i tą dojmującą niewiedzą, która w książce jest zachowana do ostatniej strony.


Autorka recenzji: Magdalena Wardęcka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz