Piotr Borowiec
Śmierć jako obelga,
życie jako koszmar.
O „Przeklęte bądź, dziecię” Morta Castle.
Zapomnijcie o wszelkich
porównaniach książki Castle’a do „Egzorcysty”. Są to rzeczy tak różne, jak
różny jest „Nawiedzony” Herberta od „Lśnienia” (chociaż obie te powieści to
ghost – story) a „Wywiad z wampirem” od „Światła w tunelu” (chociaż obie te
powieści to horrory wampiryczne). Zdaje
się, że bliżej najnowszej książce
wydanej w Odmiennych Stanach Grozy do „Złego wpływu” Campbella, jeśli już mamy
szukać literackich porównań. Choć w tym przypadku są one prze ze mnie dokonane
nieco na siłę. Castle jest niepowtarzalny, sam nikogo nie kopiując.
Ciekawe, że w horrorach
o opętaniu (częściej spotykanych w filmie, niż w literaturze) twórcy
koncentrują się bardziej na samym mechanizmie nadprzyrodzonego wpływu, niż na
obrazowaniu siły, która tego wpływu jest powodem. Ważniejsze jest nie to, kto
opętuje, lecz jak. Cóż bowiem dowiadujemy się o Diable z powieści Blatty’ego?
Natomiast o Lisette, dziewczynce opętującej swoją rówieśniczkę w „Przeklęte
bądź, dziecię” wiemy bardzo dużo.
Wstrząsający prolog
opowiada nam historię gwałtu, przemocy, wykorzystywania seksualnego dziecka,
kazirodztwa a w końcu morderstwa. Takie stężenie drastyczności już na kilku
pierwszych stronach sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z horrorem
ekstremalnym, jakimś gore lub splatterpunkiem. Zależnie od gustów, na szczęście
lub nieszczęście, poziom przemocy w dalszych partiach powieści maleje. Co nie
znaczy, że mamy od czynienia z grozą w wersji „light”.
Książka dosłownie
przytłacza sugestywną, ciężką i posępną atmosferą. Castle nie rezygnuje w
dalszej jej części z drastycznych tematów. Przez całą fabułę przewijają się
motywy związane z pedofilią, alkoholizmem, i nieszczęśliwym, zmarnowanym życiem.
Autor nie daje nam nadziei, że potem będzie lepiej. Jedna z trzecioplanowych
postaci mówi: „śmierć
to potworna, niepojęta zniewaga, obelga dla wszystkiego, co potrafimy zrozumieć
jako zwykli śmiertelnicy”. Skoro życie postaci „Przeklęte bądź, dziecię” jest
tak koszmarne, to jak potworna musi być śmierć, skoro jest „obelgą dla
wszystkiego”?
I to jest paradoks, z którym Castle zostawia czytelników.
Lisette za życia nie zaznała ani grama szczęścia. Wykorzystywana przez wujka,
opuszczona przez matkę, jest bękartem z tragiczną przeszłością, pozbawionym
szans na jakąkolwiek przyszłość. To nieszczęsne stworzenie po śmierci nie
zaznaje spokoju, szukając jakiejkolwiek możliwości aby dalej żyć. To właśnie
pragnienie egzystencji na tym świecie jest główną motywacją upiora. Nie chce
zemsty, bynajmniej. Listette jest spragniona życia, pomimo tego, że od życia
nie zaznała niczego dobrego. Jest to swoisty lejtmotyw książki: krzywda, która
spowodowana krzywdą sama inną krzywdę spowoduje. Nie oczekujcie po tej powieści
ani chwil wytchnienia, ani dającego nadzieję happy endu. Jednak, takie mam
wrażenie, Castle nikogo nie potępia. Nie wskazuje winnych, jego rozważania o
początkach i pyrzyczanach zła opierają się na dość humanistycznej konstatacji:
człowiek ulega demonom, bowiem jest słaby, a jest słaby bowiem jest tylko
człowiekiem.
W powieści Castle bardzo dobrze wyważył wątki dotyczące zła
nadprzyrodzonego i krzywdy o przyczynach bardziej prozaicznych. Metafizyczny
fenomen dotyka tutaj ludzi, którzy wcześniej musieli się mierzyć z traumami. Na
szczęście nie ma tu częstego w powieściach grozy wodolejstwa, kiedy to ich
twórcy wprowadzają wątki społeczne czy obyczajowe po to tylko, aby wypełnić
treścią fabułę. Informacje o życiu postaci, opisy ich problemów i zachowań
służą pogłębieniu portretów psychologicznych, uwiarygodnieniu opowiadanej
historii.
Nie potrafię inaczej pisać o powieści, jak w tonie nie zmąconych jakimikolwiek zarzutami
zachwytów. Tym co mi osobiście zaimponowało najbardziej jest takt, z jakim
pisarz porusza tematy trudne. Jak już wspomniałem, centralnym motywem powieści
jest kwestia krzywdy jaka spotyka dzieci. Castle nie epatuje jednak czytelnika
opisanymi pedofilskich aktów i obrazami przemocy. Pisze natomiast o
psychologicznych skutkach, o spustoszeniu w życiu oraz psychice ofiar. Jedna z
najbardziej wstrząsających scen powieści rozpoczyna się od opisu pokoju zabaw,
w którym nieletnie ofiary krzywdy odbywają sesje z terapeutami.
„Metrowy
pluszowy niedźwiadek na górnej półce miał ciemnobrązowe futro, lekki, przyjazny
uśmiech i paskudnie poszarpaną ranę na miejscu lewego oka. W zeszłym roku czteroletnia
dziewczynka wydłubała oczko Panu Misiowi, wyjaśniając: «W ten sposób ciocia
zraniła mnie w oko»”.
Zło robi największe wrażenie, jeśli mówimy o nim przez
pryzmat skutków, nie przyczyn, ofiar a nie sprawców.
Zauważam w tej powieści pietyzm w
konstruowaniu przez Castle’a postaci. Autor dba o detale i psychologię nie tylko
bohaterów pierwszoplanowych, lecz i osób występujących epizodycznie. Czy to
skruszony telewizyjny ewangelista, czy nastoletnia prostytutka są wiarygodni,
interesujący, mają swoje dobrze przemyślane miejsce w fabule. Tak jak nie ma tu
niepotrzebnych wątków, tak i nie ma
kartonowych postaci.
Kolejnym, co mnie zachwyciło w
„Przeklęte bądź, dziecię” jest genialne wykorzystanie cygańskiego folkloru.
Romskie przypowieści, opisy rytuałów, magii i same postaci mnie osobiście
zafascynowały. Autor w wywiadzie dla OkoLicy Strachu mówił że potrzebował blisko dwóch lat na
zgromadzenie informacji na temat Cyganów. Ten wysiłek zaowocował – powieść
dzięki temu jest i barwniejsza i ciekawsza.
Pierwsze wydanie powieści ukazało
się we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, w serii Amber Horror. W czasach,
które z uporem godnym lepszej sprawy traktowane są przez zwolenników i
przeciwników ukochanego przeze ze mnie gatunku jako okres, w którym dominował
tak zwany „horror pulpowy”. A więc: kiepski, schematyczny, napisany przez
grafomanów nie mających pojęcia o podstawach warsztatu. Tak jakby w „tych
czasach” nie wydawano Petera Strauba, Clive’a Barkera, Kate Koja czy właśnie
Morta Castle. „Przeklęte bądź, dziecię”
udawania że literatura grozy (czy też literacki horror) nie jest literaturą z
gruntu złą, bazującą na prostych instynktach, skierowaną do ludzi o niskich
wymaganiach. Wiem, to co napisałem brzmi być może dla czytelników Oka banalnie,
lecz jak to często z banałami bywa – trzeba je powtarzać aby do co niektórych dotarły.
Piotr Borowiec
Dawno nie czytałam dobrej książki grozy, Zainteresowała mnie ta pozycja:)
OdpowiedzUsuńCzytałam tę książkę jakieś 4 lata temu, natknęłam się na nią zupełnie przypadkiem. Dla mnie okazała się za ciężka, podczas czytania miałam ogromne poczucie bezsilności, współczucia i wstrętu do oprawcy Lisette. Później kilka dni chodziłam jak struta. Zdecydowanie jest bardzo dobrze napisana i nie jest to książka, która daje o sobie zapomnieć po krótkim czasie. Wspominam ją do tej pory.
OdpowiedzUsuńJa czytam horrory od ćwierć wieku, i przywykłem do literackich opisów okropieństw. Być może dlatego "Przeklęte bądź, dziecię" zrobiło takie ważnie (i teraz, i przy pierwszej lekturze gdy byłem nastolatkiem). Bo właśnie tam nie ma "opisów okropieństw" (z wyjątkiem prologu) lecz bardzo empatyczne skoncentrowanie się na psychice ofiar. Plus to co piszesz, mistrzowski warsztat Castle'a.
Usuń