niedziela, 8 kwietnia 2018

Mort Castle - Przeklęte bądź, dziecię

Piotr Borowiec
Śmierć jako obelga, życie jako koszmar. 
O „Przeklęte bądź, dziecię” Morta Castle.

Zapomnijcie o wszelkich porównaniach książki Castle’a do „Egzorcysty”. Są to rzeczy tak różne, jak różny jest „Nawiedzony” Herberta od „Lśnienia” (chociaż obie te powieści to ghost – story) a „Wywiad z wampirem” od „Światła w tunelu” (chociaż obie te powieści to horrory wampiryczne).  Zdaje się, że  bliżej najnowszej książce wydanej w Odmiennych Stanach Grozy do „Złego wpływu” Campbella, jeśli już mamy szukać literackich porównań. Choć w tym przypadku są one prze ze mnie dokonane nieco na siłę. Castle jest niepowtarzalny, sam nikogo nie kopiując.
Ciekawe, że w horrorach o opętaniu (częściej spotykanych w filmie, niż w literaturze) twórcy koncentrują się bardziej na samym mechanizmie nadprzyrodzonego wpływu, niż na obrazowaniu siły, która tego wpływu jest powodem. Ważniejsze jest nie to, kto opętuje, lecz jak. Cóż bowiem dowiadujemy się o Diable z powieści Blatty’ego? Natomiast o Lisette, dziewczynce opętującej swoją rówieśniczkę w „Przeklęte bądź, dziecię” wiemy bardzo dużo.

Wstrząsający prolog opowiada nam historię gwałtu, przemocy, wykorzystywania seksualnego dziecka, kazirodztwa a w końcu morderstwa. Takie stężenie drastyczności już na kilku pierwszych stronach sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z horrorem ekstremalnym, jakimś gore lub splatterpunkiem. Zależnie od gustów, na szczęście lub nieszczęście, poziom przemocy w dalszych partiach powieści maleje. Co nie znaczy, że mamy od czynienia z grozą w wersji „light”.
Książka dosłownie przytłacza sugestywną, ciężką i posępną atmosferą. Castle nie rezygnuje w dalszej jej części z drastycznych tematów. Przez całą fabułę przewijają się motywy związane z pedofilią, alkoholizmem, i nieszczęśliwym, zmarnowanym życiem. Autor nie daje nam nadziei, że potem będzie lepiej. Jedna z trzecioplanowych postaci mówi: „śmierć to potworna, niepojęta zniewaga, obelga dla wszystkiego, co potrafimy zrozumieć jako zwykli śmiertelnicy”. Skoro życie postaci „Przeklęte bądź, dziecię” jest tak koszmarne, to jak potworna musi być śmierć, skoro jest „obelgą dla wszystkiego”?
I to jest paradoks, z którym Castle zostawia czytelników. Lisette za życia nie zaznała ani grama szczęścia. Wykorzystywana przez wujka, opuszczona przez matkę, jest bękartem z tragiczną przeszłością, pozbawionym szans na jakąkolwiek przyszłość. To nieszczęsne stworzenie po śmierci nie zaznaje spokoju, szukając jakiejkolwiek możliwości aby dalej żyć. To właśnie pragnienie egzystencji na tym świecie jest główną motywacją upiora. Nie chce zemsty, bynajmniej. Listette jest spragniona życia, pomimo tego, że od życia nie zaznała niczego dobrego. Jest to swoisty lejtmotyw książki: krzywda, która spowodowana krzywdą sama inną krzywdę spowoduje. Nie oczekujcie po tej powieści ani chwil wytchnienia, ani dającego nadzieję happy endu. Jednak, takie mam wrażenie, Castle nikogo nie potępia. Nie wskazuje winnych, jego rozważania o początkach i pyrzyczanach zła opierają się na dość humanistycznej konstatacji: człowiek ulega demonom, bowiem jest słaby, a jest słaby bowiem jest tylko człowiekiem.
W powieści Castle bardzo dobrze wyważył wątki dotyczące zła nadprzyrodzonego i krzywdy o przyczynach bardziej prozaicznych. Metafizyczny fenomen dotyka tutaj ludzi, którzy wcześniej musieli się mierzyć z traumami. Na szczęście nie ma tu częstego w powieściach grozy wodolejstwa, kiedy to ich twórcy wprowadzają wątki społeczne czy obyczajowe po to tylko, aby wypełnić treścią fabułę. Informacje o życiu postaci, opisy ich problemów i zachowań służą pogłębieniu portretów psychologicznych, uwiarygodnieniu opowiadanej historii.

Nie potrafię inaczej pisać o powieści, jak w tonie  nie zmąconych jakimikolwiek zarzutami zachwytów. Tym co mi osobiście zaimponowało najbardziej jest takt, z jakim pisarz porusza tematy trudne. Jak już wspomniałem, centralnym motywem powieści jest kwestia krzywdy jaka spotyka dzieci. Castle nie epatuje jednak czytelnika opisanymi pedofilskich aktów i obrazami przemocy. Pisze natomiast o psychologicznych skutkach, o spustoszeniu w życiu oraz psychice ofiar. Jedna z najbardziej wstrząsających scen powieści rozpoczyna się od opisu pokoju zabaw, w którym nieletnie ofiary krzywdy odbywają sesje z terapeutami.
Metrowy pluszowy niedźwiadek na górnej półce miał ciemnobrązowe futro, lekki, przyjazny uśmiech i paskudnie poszarpaną ranę na miejscu lewego oka. W zeszłym roku czteroletnia dziewczynka wydłubała oczko Panu Misiowi, wyjaśniając: «W ten sposób ciocia zraniła mnie w oko»”. 
Zło robi największe wrażenie, jeśli mówimy o nim przez pryzmat skutków, nie przyczyn, ofiar a nie sprawców.
Zauważam w tej powieści pietyzm w konstruowaniu przez Castle’a postaci. Autor dba o detale i psychologię nie tylko bohaterów pierwszoplanowych, lecz i osób występujących epizodycznie. Czy to skruszony telewizyjny ewangelista, czy nastoletnia prostytutka są wiarygodni, interesujący, mają swoje dobrze przemyślane miejsce w fabule. Tak jak nie ma tu niepotrzebnych wątków, tak i nie  ma kartonowych postaci.
Kolejnym, co mnie zachwyciło w „Przeklęte bądź, dziecię” jest genialne wykorzystanie cygańskiego folkloru. Romskie przypowieści, opisy rytuałów, magii i same postaci mnie osobiście zafascynowały. Autor w wywiadzie dla OkoLicy Strachu mówił  że potrzebował blisko dwóch lat na zgromadzenie informacji na temat Cyganów. Ten wysiłek zaowocował – powieść dzięki temu jest i barwniejsza i ciekawsza.
Pierwsze wydanie powieści ukazało się we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, w serii Amber Horror. W czasach, które z uporem godnym lepszej sprawy traktowane są przez zwolenników i przeciwników ukochanego przeze ze mnie gatunku jako okres, w którym dominował tak zwany „horror pulpowy”. A więc: kiepski, schematyczny, napisany przez grafomanów nie mających pojęcia o podstawach warsztatu. Tak jakby w „tych czasach” nie wydawano Petera Strauba, Clive’a Barkera, Kate Koja czy właśnie Morta Castle.  „Przeklęte bądź, dziecię” udawania że literatura grozy (czy też literacki horror) nie jest literaturą z gruntu złą, bazującą na prostych instynktach, skierowaną do ludzi o niskich wymaganiach. Wiem, to co napisałem brzmi być może dla czytelników Oka banalnie, lecz jak to często z banałami bywa – trzeba je powtarzać aby do co  niektórych dotarły.

 Piotr Borowiec

3 komentarze:

  1. Dawno nie czytałam dobrej książki grozy, Zainteresowała mnie ta pozycja:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam tę książkę jakieś 4 lata temu, natknęłam się na nią zupełnie przypadkiem. Dla mnie okazała się za ciężka, podczas czytania miałam ogromne poczucie bezsilności, współczucia i wstrętu do oprawcy Lisette. Później kilka dni chodziłam jak struta. Zdecydowanie jest bardzo dobrze napisana i nie jest to książka, która daje o sobie zapomnieć po krótkim czasie. Wspominam ją do tej pory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czytam horrory od ćwierć wieku, i przywykłem do literackich opisów okropieństw. Być może dlatego "Przeklęte bądź, dziecię" zrobiło takie ważnie (i teraz, i przy pierwszej lekturze gdy byłem nastolatkiem). Bo właśnie tam nie ma "opisów okropieństw" (z wyjątkiem prologu) lecz bardzo empatyczne skoncentrowanie się na psychice ofiar. Plus to co piszesz, mistrzowski warsztat Castle'a.

      Usuń