W jednej z dzielnic Londynu dochodzi do tajemniczych zgonów.
Piękna młoda Pakistanka Samira popełnia makabryczne samobójstwo. Spokojna
pracownica sklepu z używaną odzieżą, Sophie, zabija chłopaka, a David,
bezbarwny mąż-pantoflarz, niespodziewanie morduje żonę, która tyranizowała go
od lat. Detektyw Jeremy Thomas Pardoe, który wraz z detektyw sierżant Dżamilą
Patel prowadzi śledztwo, wkrótce odkrywa, że ze wszystkimi tymi sprawami mają
związek ubrania…
Wkrótce na ulicach Londynu przestaje być bezpiecznie. Życie
tracą kolejne osoby, a sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli. Rozwiązanie
zagadki nie jest proste, a zagmatwana droga ku prawdzie wiedzie policjantów aż
na odległą Litwę...
Mam problem z nową powieścią Grahama Mastertona. Zacznijmy może od tego, że strasznie się
ucieszyłem, gdy internet obiegła wiadomość, że mistrz horroru lat 90 XX w. w
Polsce, powraca po szeregu wznowień i thrillerów do rasowego horroru. Pomimo tego, że okładka kompletnie nie przypadła
mi do gustu, zabrałem się za czytanie książki i z wielkimi nadziejami na świetną b-klasową
powieść rozsiadłem się wygodnie w fotelu.
I tutaj się nie zawiodłem! Masterton
w typowym dla siebie stylu nie zajmuje się budowaniem relacji pomiędzy
bohaterami, odrzuca tło psychologiczne, nie krąży z tajemnicą i nie pozostawia nierozwiązanych tropów. Mknie
niczym ekspres do przodu, przeplatając perypetie dwójki bohaterów ze scenami
tak charakterystycznymi dla mocnego horroru. W sumie, gdyby nie rozdziały
poświęcone kolejnym krwawym morderstwom, fabuła
książki mogłaby zawierać się na stu stronach. Ale ok. Przecież
oczekiwałem ostrej jazdy i się nie zawiodłem. Nawet muszę stwierdzić, mając w
pamięci kultowe już: Manitou, Wyklętego, Kostnicę, Tengu czy Podpalaczy ludzi,
autor odjechał jeszcze bardziej w horrorową ekstremę. Nie kojarzę, aby
dotychczas Masterton „dotykał” tematu, gdzie dziecko jest oprawcą, sadystą,
kanibalem czy wyuzdanym psychopatą opętanym przez…no właśnie.
Opętanym przez sweter, kurtkę czy płaszcz.
Opętanym przez sweter, kurtkę czy płaszcz.
Mówiąc krótko, popularny Masti, pojechał.
Problem jest w tym, że opisy, którymi raczy nas Graham Masterton, gdy
ulicami biegają (dosłownie) gangi ciuchów, lub np. płaszcze wijące się niczym
węże jak z rasowych animal horror, które duszą i miażdżą niczego nie świadomych
drugoplanowych (?) chyba chwilowych bohaterów, do mnie nie przemawiają. Może inaczej. Na takie
bajki jestem za stary i czytając Wirusa śmiałem się czasami do rozpuku,
łapałem za głowę i wzdychałem, a moja żona patrzyła na mnie z politowaniem.
Ja tego nie kupuję. Zamiast straszyć, Masterton zaczął
śmieszyć. Zamiast wywoływać ciary na skórze, wywołuje wzdychanie pod nosem. No,
nie takiego powrotu mistrza się spodziewałem. Graham oddaj nam DEMONA!
Jakiegokolwiek, ale demona, diabła, czarta, opętaną czarownicę, no prawie wszystko,
tylko nie ciuchy z second handów, wyrywające ze stawów ludzkie kończyny.
Trochę
będę bronił pomysłu na fabułę, który sam w sobie nie jest zły. Oddawane do Czerwonego Krzyża ubrania, oprócz dawnego zapachu zmarłych, przenoszą także emocje, aurę i zło. Na początku wyglądało to naprawdę dobrze i
ciekawie. Jednak im dalej, tym pomysły
były coraz bardziej szalone.
Podsumowując. Ja jestem chyba za stary i wracam do Katie
Maguire. Każdemu kto tęsknił za powrotem Masterona z horrorem zalecam wyluzować
się totalnie i rozpocząć lekturę, przy której świetnie będziecie się bawić. I słowo
„bawić” jest jak najbardziej odpowiednie.
*okładka angielskiego wydania,, która jest zdecydowanie ładniejsza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz