Okultystyczny kryminał z elementami mitologii Voodoo i horror
w duchu twórczości Lovecrafta!
Macieja Lewandowskiego możecie Państwo kojarzyć z opowiadań
zamieszczanych w czasopismach i jego poprzedniej powieści „Splątanie”, która ukazała
się nakładem wydawnictw Videograf. Książka ta, zebrała w sumie pozytywne
opinie, chociaż pojawiały się także głosy, że jest to pozycja niedopracowana.
Dla mnie była to dobra powieść i z niecierpliwością oczekiwałem kolejnej
książki autora.
Przyszło czekać niemal trzy lata nim pojawiły się na rynku
„Cienie Nowego Orleanu”.
Moje oczekiwania były bardzo rozbudzone, ponieważ na jednej
z edycji konwentu Copernicon, miałem okazję i przyjemność wysłuchać prelekcji
Macieja, dotyczącej Voodoo i mrocznej historii tytułowego, magicznego amerykańskiego miasta. Tak, Nowy Orlean to nie
tylko kolebka jazzu, to także miasto związane z wierzeniami kreolskimi,
laleczkami voodoo, ożywionymi trupami i składanymi w ofierze czarnymi
kogutami. Przynajmniej ja, mam taki obraz
wierzeń niewolników afrykańskich, przybyłych do Ameryki wraz z rozwojem
niewolnictwa. Oczywiście zbudowany jest on na filmach, bo powieści z Voodoo czytałem
ledwo…. dwie. Prelekcja była prowadzona bardzo ciekawie i cieszyła się dużą
popularnością, o czym świadczyła pełna sala, zaś samo przygotowanie prelegenta
pokazywało, że dokładnie zgłębił temat. Więc nie zostało nic innego, jak czekać
na książkę.
„John Raymond
Legrasse, doświadczony nowoorleański policjant, podczas policyjnego nalotu na
przemytników trafia do dziupli handlarzy żywym towarem. Znajduje tam
makabrycznie okaleczone zwłoki młodej kobiety. Tropy prowadzą do niewyjaśnionej
sprawy z przeszłości, rytualnego mordu dokonanego przez tajemniczą sektę.
Zamordowanej dziewczynie wyryto na skórze tajemnicze znaki oraz zdarto płat
skóry z pleców. Odsunięty od sprawy Legrasse prowadzi własne śledztwo.
Podążając śladem handlarzy żywym towarem, dociera do zakładu fotograficznego, w
którym znajduje nagrania brutalnych gwałtów i tortur czarnoskórych kobiet.
Kolejny ślad prowadzi do Kaznodziei, przywódcy sekty przywołującej demony…”
/notka wydawcy/
Tyle tytułem wstępu.
„Cienie Nowego Orleanu” to chyba bardziej mroczny thriller,
niż horror. W książce pomimo całej otoczki Voodoo i brutalności (która jest do
zniesienia i daleko jej do „fantazji” Eda Lee), czytelnik uczestniczy w śledztwie,
które ma rozwikłać zagadkę brutalnych morderstw. Oczywiście wątek okultystyczny pojawia się bardzo szybko,
jednak Cienie nie straszą jakoś specjalnie. Pisząc „mroczny thriller” mam na myśli to, że w moim odczuciu główną
ścieżką fabuły jest właśnie zagadka, śledztwo, a wszelkie makabryczne opisy są
tylko tłem do rozwiązania tajemnicy. Czasami miałem wrażenie, że Lewandowskiemu
bliżej do chandlerowskiego kryminału, niż typowych horrorów, gdzie epatowanie
brutalnością (jak w przypadku gore,
czy horroru naturalistycznego) jest podstawą gatunku.
Zupełnie osobnym tematem
w powieści jest wątek mitologii lovecraftowskiej i Wielkiego Cthulhu. Świetnie
i ciekawie wpleciony w całość, chociaż mam obawy, że „koneserom” twórczości
H.P.La może wydawać się nawet za bardzo eksploatowany. Niemniej klimat sekty,
bagien, mrocznych zaułków, figurek i potwora z mackami ośmiornicy, połączony z
wierzeniami kreolskimi (?) komponuje się bardzo ciekawie. Co więcej, czyta to się
bardzo dobrze i spokojnie książkę można ustawić na półce z innymi około lovecraftowskimi powieściami.
O ile, o Cieniach nie można powiedzieć, że w całości zachwycają,
to research jaki „popełnił” Lewandowski zasługuje na
największe wyrazy uznania. Klimat to największy plus powieści i stąd moja wcześniejsza
myśl o kryminale z gatunku hardoboiled.
Główny bohater nakreślony jest bardzo dobrze, więc otrzymujemy twardego
gliniarza, który oprócz dedukcji, potrafi także bardzo sprawnie poruszać się w
ciemnych zaułkach i walić pięściami, gdy będzie taka potrzeba. A wiadomo, że
okazja do obłożenia czyjejś gęby, nadarza się dość często. Zaś opisy miasta, nazwy ulic, cała topografia jest przygotowana w moim odczuciu bardzo dobrze. Lewandowski uniknął tego, co zdarza się wielu polskim autorom, zabierającym się za komponowanie powieści, których akcja osadzona jest w innym kraju. Nie ma tutaj sztuczności, nienaturalności czy suchych wzmianek. Jest stylistycznie i opisowo bardzo bogato.
Maciek Lewandowski, nie ustrzegł się także pewnego błędu.
Wspomniałem o researchu, że jest
doskonały. Jednak mam wrażenie, że Maciej chciał jakby za dużo pokazać, za bardzo
dać na tacy czytelnikowi gotowe danie, nie pozostawiając niespodzianki w formie
deseru. Nie wynika to broń boże z braku warsztatu! Po prostu czasami opisów
jest za dużo, co trochę rozbija akcję i powoduje podczas lektury, że co jakiś czas; przez
dwie, trzy strony opisów „przebiegałem” oczami.
Gdyby podsumować „Cienie Nowego Orleanu”, to mogę napisać z
czystym sumieniem, że to bardzo dobra powieść. Mega ciekawy klimat, dla mnie –
z wyczuciem i odpowiednią ilością wpleciony wątek Cthulhu, dobrze poprowadzona
akcja (choć czasami przez ilość opisów trochę rozmyta). Mroczny i dość brutalny
thriller, taki hard Philip Marlowe.
I na koniec. Czekałem trzy lata na nową książkę Maćka i nie
jestem zawiedziony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz