Kto kupuje nieruchomość, nie
sprawdziwszy uprzednio jej stanu prawnego?
To pytanie, wynikające do pewnego
stopnia ze zboczenia zawodowego, pojawiło się w mojej głowie nagle. Nie
dlatego, że jestem jakoś bardzo zafiksowany na punkcie tego co robię. Po prostu
miejscami fabuła filmowej adaptacji powieści Kinga (którą jeszcze jako dzieciak
znałem bodajże pod nazwą ”cmętarz zwieżąt”) jest szyta tak grubymi nićmi, że aż
trzeszczy. I w głowie widza pojawiają się
pytania odnośnie logicznej spójności tego, co widzi na ekranie. Ale po kolei.
Za film odpowiadają Kevin Kolsch,
Dennis Widmyer (reżyseria) i Jeff Buhler (scenariusz), czyli osoby raczej
szerzej nieznane i nie mające na koncie wielkich kinowych przebojów. Kiedy po
filmie usiadłem do komputera i sprawdziłem ich dotychczasowe dokonania w mojej
głowie pojawił się przebłysk zrozumienia – panowie po prostu nie mają na koncie
żadnej ambitnej produkcji. Skąd więc pomysł, żeby to właśnie im powierzyć rzecz
tak wymagającą pewnej wrażliwości jak „Smętarz dla zwierzaków”? (już trzymajmy
się tej nieszczęsnej polskiej wersji). Nie mnie oceniać, ale efekt ich pracy
jest bardzo przeciętny.
Fabularnie nie chcę zdradzać zbyt
wiele. Rodzina Creedów, będąca typową amerykańską rodziną, model 2+2 wyprowadza
się z dużego miasta na odludzie, by zacząć spędzać ze sobą więcej czasu i
wyrwać się z morderczego tempa pracy. Niestety, Creedowie nie oglądają horrorów
i nie wiedzą, że przed kupieniem domu warto sprawdzić, czy np. na terenie
posesji nie leży upiorny, indiański cmentarz albo ogromne połacie starego lasu.
Trochę ironizuję, bo sam początek
filmu jest naprawdę niezły i obiecuje znacznie więcej, niż w efekcie dostajemy.
Jest klimatyczna muzyka, są fantastyczne ujęcia i świetna atmosfera tajemnicy.
Tajemniczy starszy człowiek, sąsiad Creedów, jest sympatyczny, ale wyraźnie
dręczy go jakieś wspomnienie z przeszłości. Jakie? Tego dowiemy się już w
trakcie seansu.
Niestety, mam wrażenie, że
poczciwy Jud Crandall ( w tej roli John Lithgow) to jedyna naprawdę
przekonująca kreacja. Ani Louis Creed (Jason Clarke) ani jego żona Rachel (Amy
Seimetz) nie chcą, byśmy uwierzyli w ten film. W najlepszych momentach grają co
najwyżej poprawnie, po prostu odbębniając swoje role. Podejrzewam zresztą, że
winny jest tutaj scenarzysta – nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby małżeństwo z
kilkunastoletnim stażem, dwójką dzieci, nagle po tylu latach zaczynało spory na
tle światopoglądowym. Ani to mądre ani to wiarygodne. Role dziecięce to już w
ogóle tragikomedia – na sali kinowej niemal każda scena z Ellie Creed (Jete
Laurence) czy jej bratem Gagem (Hugo Lavoie) była kontrapunktowana wybuchami
śmiechu. Bynajmniej nie były to wybuchy ulgi po scenach pełnych napięcia.
Ciężar filmu został rozłożony na
dwa wątki i mam wrażenie, że to rozłożenie jest trochę niepotrzebne. Z jednej
strony nacisk położony jest na Louisa, który jest głównym bohaterem filmu, ale
także wątek Rachel jest wyraźnie zaakcentowany. Być może to właśnie tu jest
pies pogrzebany? Zbyt wiele chciano
upchnąć w jednym?
W efekcie dostajemy film, który
przez pewien czas trzyma się książki i wtedy jest jeszcze w miarę logiczny.
Potem jednak wszystko nagle przyśpiesza, absurd goni absurd i wsiadamy na
uszkodzony rollercoaster, który tylko cudem nie wylatuje z szyn. Nie jestem w
stanie pojąć takiego stanu rzeczy, bo ewidentnie w połowie zmieniono koncept
całości.
Nie znaczy to oczywiście, że film
jest do niczego – tak jak powiedziałem, od sceny technicznej jest naprawdę
profesjonalnie (mimo gumowego smętarza dla zwierzaków, który znów nijak ma się
do tego, co opisywano w książce). Muzyka buduje klimat, a stary dom na krawędzi
lasu jak zwykle
W tym wszystkim muszę wymienić
jedną scenę – dziecięcą procesję. To właśnie ta świetna scena, kapitalne
kostiumy i ponura muzyka odpowiadają za moje rozczarowanie. Po tym spodziewałem
się czegoś zupełnie innego, niż ostatecznie dostałem. A szkoda.
Nowa wersja „Smętarza dla
zwierzaków” nie wyróżnia się niczym spośród horrorów, jakie co roku zalewają
kina. Materiał źródłowy potraktowano po macoszemu, scenariusz pełen jest
dziwnych rozwiązań, jump scare i sądzę, że za rok nikt o tym zwierzakach nie
będzie pamiętał. Do znakomitego „To” z 2017 r. niestety „Smętarz…” nie ma
startu.
Pozostaje nam chyba tylko czekać
na kolejną, bardziej udaną i ambitną próbę przeniesienia książki na film.
5/10
Tomasz Krzywik
"Podejrzewam zresztą, że winny jest tutaj scenarzysta – nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby małżeństwo z kilkunastoletnim stażem, dwójką dzieci, nagle po tylu latach zaczynało spory na tle światopoglądowym".
OdpowiedzUsuńTomku, na ten pomysł wpadł sam King, w książce jest to jasno opisane, nawet bardziej niż w filmie. W powieści przecież rozmowa Louisa z Ellie na temat śmierci kończy się potężną kłótnią tego pierwszego z Rachel.
Po drugie: "Creedowie powinni byli sprawdzić, czy np. na terenie posesji nie leży upiorny, indiański cmentarz". Przecież cmentarzysko Micmaców nie leży na posesji Creedów, a o wiele dalej w las. To "smętarz dla zwierzaków" na niej leży. I znowu - fakt, że Creedowie nie wiedzą również o "smętarzu..." został żywcem wyjęty z książki. Więc pretensje należy mieć nie do scenarzystów, tylko do Kinga.