czwartek, 7 czerwca 2018

Graham Masterton - Wirus


W jednej z dzielnic Londynu dochodzi do tajemniczych zgonów. Piękna młoda Pakistanka Samira popełnia makabryczne samobójstwo. Spokojna pracownica sklepu z używaną odzieżą, Sophie, zabija chłopaka, a David, bezbarwny mąż-pantoflarz, niespodziewanie morduje żonę, która tyranizowała go od lat. Detektyw Jeremy Thomas Pardoe, który wraz z detektyw sierżant Dżamilą Patel prowadzi śledztwo, wkrótce odkrywa, że ze wszystkimi tymi sprawami mają związek ubrania…
Wkrótce na ulicach Londynu przestaje być bezpiecznie. Życie tracą kolejne osoby, a sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli. Rozwiązanie zagadki nie jest proste, a zagmatwana droga ku prawdzie wiedzie policjantów aż na odległą Litwę...


Mam problem z nową powieścią Grahama Mastertona.  Zacznijmy może od tego, że strasznie się ucieszyłem, gdy internet obiegła wiadomość, że mistrz horroru lat 90 XX w. w Polsce, powraca po szeregu wznowień i thrillerów do rasowego horroru.  Pomimo tego, że okładka kompletnie nie przypadła mi do gustu, zabrałem się za czytanie książki i z wielkimi nadziejami na świetną b-klasową powieść rozsiadłem się wygodnie w fotelu.
I tutaj się nie zawiodłem! Masterton w typowym dla siebie stylu nie zajmuje się budowaniem relacji pomiędzy bohaterami, odrzuca tło psychologiczne, nie krąży z tajemnicą i nie pozostawia nierozwiązanych tropów. Mknie niczym ekspres do przodu, przeplatając perypetie dwójki bohaterów ze scenami tak charakterystycznymi dla mocnego horroru. W sumie, gdyby nie rozdziały poświęcone kolejnym krwawym morderstwom, fabuła  książki mogłaby zawierać się na stu stronach. Ale ok. Przecież oczekiwałem ostrej jazdy i się nie zawiodłem. Nawet muszę stwierdzić, mając w pamięci kultowe już: Manitou, Wyklętego, Kostnicę, Tengu czy Podpalaczy ludzi, autor odjechał jeszcze bardziej w horrorową ekstremę. Nie kojarzę, aby dotychczas Masterton „dotykał” tematu, gdzie dziecko jest oprawcą, sadystą, kanibalem czy wyuzdanym psychopatą opętanym przez…no właśnie.
Opętanym przez sweter, kurtkę czy płaszcz. 
Mówiąc krótko, popularny Masti, pojechał. 
Problem jest w tym, że opisy, którymi raczy nas Graham Masterton, gdy ulicami biegają (dosłownie) gangi ciuchów, lub np. płaszcze wijące się niczym węże jak z rasowych animal horror, które duszą i miażdżą niczego nie świadomych drugoplanowych (?) chyba chwilowych bohaterów, do mnie nie przemawiają. Może inaczej. Na takie bajki jestem za stary i czytając Wirusa śmiałem się czasami do rozpuku, łapałem za głowę i wzdychałem, a moja żona patrzyła na mnie z politowaniem.
Ja tego nie kupuję. Zamiast straszyć, Masterton zaczął śmieszyć. Zamiast wywoływać ciary na skórze, wywołuje wzdychanie pod nosem. No, nie takiego powrotu mistrza się spodziewałem. Graham oddaj nam DEMONA! Jakiegokolwiek, ale demona, diabła, czarta, opętaną czarownicę, no prawie wszystko, tylko nie ciuchy z second handów, wyrywające ze stawów ludzkie kończyny. 
Trochę będę bronił pomysłu na fabułę, który sam w sobie nie jest zły. Oddawane do Czerwonego Krzyża ubrania, oprócz dawnego zapachu zmarłych, przenoszą także emocje, aurę i zło. Na początku wyglądało to naprawdę dobrze i ciekawie.  Jednak im dalej, tym pomysły były coraz bardziej szalone.

Podsumowując. Ja jestem chyba za stary i wracam do Katie Maguire. Każdemu kto tęsknił za powrotem Masterona z horrorem zalecam wyluzować się totalnie i rozpocząć lekturę, przy której świetnie będziecie się bawić. I słowo „bawić” jest jak najbardziej odpowiednie.

*okładka angielskiego wydania,, która jest zdecydowanie ładniejsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz