poniedziałek, 7 marca 2016

HORROR MAGLOWNICA. Cykl wywiadów Magdaleny Ślęzak #4

W dzisiejszym odcinku Maglownicy przepytuję Agnieszkę Brodzik. Jak sama twierdzi, jest uzależnioną od kawy miłośniczką dobrego jedzenia i dobrej lektury; filolożką z powołania, tłumaczką z zawodu, wielbicielką grozy z wyboru i naczelną Carpe Noctem niejako przy okazji.

Magdalena Ślęzak: Dzień dobry, Agnieszko. Dziękuję, że przyjęłaś zaproszenie do Horror Maglownicy.

Agnieszka Brodzik: Cześć, cała przyjemność po mojej stronie.

M. Ś.: Zacznijmy od oczywistego. Carpe Noctem. Portal istnieje już od wielu lat, ale kiedy zakładali go Przemysław Romański i Tomasz Surowiecki, nie było Cię w składzie redakcyjnym. Jak to się stało, że to właśnie Ty przejęłaś ster i obecnie ustawiasz kolegów, jak chcesz?

A.B.: A wiesz, Carpe Noctem miało oprócz mnie dwóch redaktorów naczelnych i każdy odchodził z redakcji ze względu na mnożące się obowiązki zawodowe. Kiedy Paweł Deptuch musiał podjąć bardziej wymagającą czasowo pracę, postanowił oddać obowiązki mnie. To wynikło naturalnie, bo już wcześniej zajmowaliśmy się CN w niemal równych częściach, tylko on więcej podejmował decyzji, a ja więcej klepałam kodu HTML-a, bo to jeszcze te czasy były (śmiech). Ja nie rzuciłam CN dla pracy, bo poszczęściło mi się w życiu i mam taką, która pozwala mi swobodnie realizować pasje. To bardzo niepopularne, ale ja kocham swój zawód (śmiech)! A kolegów nie ustawiam, hierarchia u Karpiów jest bardzo umowna. W zasadzie przez większość 13-letniej historii redaktor naczelny to była po prostu osoba, która odwalała najwięcej czarnej roboty (śmiech). Może dlatego tak łatwo chłopaki rezygnowali. Gdy przeszliśmy na Wordpressa, nagle praca na CN stała się o wiele wygodniejsza i naczelnikowanie nie jest już takie przerażające (śmiech).

M. Ś.: Wspominasz o swojej pracy. Zawodowo zajmujesz się tłumaczeniami, zaś Carpe Noctem to Twoje wymagające hobby. Które z tych zajęć pochłania Cię bardziej? Które jest bardziej wymagające i zmusza do większego zaangażowania?

A.B.: Nie jestem w stanie porównać jednego z drugim. Z pewnością tłumaczenie daje mi więcej pieniędzy, bo wciąż jeszcze czekamy na moment, kiedy CN zarobi choćby na swoje utrzymanie, (śmiech). Wiesz, jak mi się trafi fajna książka, jak na przykład "Wzorzec zbrodni" Warrena Ellisa, to faktycznie bardziej się angażuję emocjonalnie, ale gdy jest to poradnik dla przyszłej mamy albo cykl erotyków, to jednak tłumaczenie wymaga chyba tylko czasu i cierpliwości. Nawet gdy się ma pracę, którą się kocha, trudno czerpać z niej przyjemność codziennie, przez osiem bitych godzin (i czasem w weekendy, haha!). To po prostu nie działa w ten sposób.
I podobnie jest chyba z Carpe Noctem, bo też czasem jest to 100% frajdy i najchętniej by się rzuciło pracę, by móc czytać i pisać, i nagle jest sto pomysłów, i wszystko się chce. A potem przychodzi moment, kiedy jednak w życiu znajdują się jakieś ciekawsze rzeczy i wtedy zupełnie na odwrót: dostrzega się bezsens każdej aktywności w Internecie, bo nie ma z tego kasy, bo ludzie nie doceniają, bo byle bloger lajfstajlowy ma więcej fanów, bo po co to robić, skoro ktoś tam to robi lepiej albo i gorzej, ale z tym samym efektem, itd.. Myślę, że kluczem trzymania się tak dużego i czasochłonnego projektu, jakim jest Carpe Noctem, jest robienie go totalnie tak, jak się chce, a nie pod publiczkę; bez strategii marketingowej, lecz zgodnie z sercem. Może dlatego mamy mało fanów, za to dużo funu (śmiech).


M.Ś.: Mówisz o niedocenianiu. Nie znam Waszych statystyk, ale widzę to tak: piszecie o grozie i kryminale, publikujecie opowiadania, wywiady, nagrywacie podcast i wydajecie biuletyn. CN to chyba najbardziej rozpoznawalny portal o grozie w kraju. W tym roku organizatorzy Pyrkonu zaprosili Was, i tylko Was spośród wszystkich portali branżowych w Polsce, do udziału w konwencie. Taka nobilitacja to nie byle co! To wszystko cieszy? Mobilizuje? A może paraliżuje?

A.B.: To chyba oceniasz naszą rozpoznawalność lepiej niż my sami. Wiesz, to nie tak, że narzekam. Znaczy, czasem sobie ponarzekamy, że jakby powrzucać trochę zdjęć kotków na fejsa to by się dopiero lajki posypały, a dobrych tekstów się ludziom czytać nie chce. Ale to takie żartobliwe narzekanie i w ostatecznym rozrachunku chyba bardziej liczy się dla mnie – i dla kolegów raczej też – satysfakcja z dobrze wykonanej roboty, a nie to, czy ktoś nas za to doceni, chociaż to oczywiście miłe. Gdyby było inaczej to byśmy hurtowo pisali teksty o Kingu, Mastim i HPL-u, bo te się najlepiej "klikają", a nie wynajdywali jakieś totalnie zapomniane nazwiska albo bawili się w promowanie zupełnych debiutantów.
A co do Pyrkonu... pewnie powinnam zamilknąć i pławić się w blasku chwały, ale to zaproszenie jest wynikiem mojej wcześniejszej współpracy z Pyrkonem. Po prostu organizatorzy szukają sprawdzonych ludzi, a ja już parę paneli poprowadziłam, czasem totalnie z przypadku, czasem w ramach czystej pomocy, gdy dziewczyny nie miały nikogo sensownego do panelu, a czas gonił. Sprawdziłam się, zdobyłam zaufanie i dzięki temu możemy teraz promować horror na Pyrkonie, nie martwiąc się, czy nie przepadniemy w morzu zgłoszeń.
Czy paraliżuje? Teraz powiem, że nie, ale przed wejściem na prelekcję to pewnie będzie mi niedobrze ze stresu, bo nie należę do szczególnie odważnych osób. Ale trzeba wychodzić ze swojej strefy komfortu, inaczej nic się nie osiągnie.

M.Ś.: Sama mówisz, że w redakcji CN jesteś odpowiedzialna niemal za wszystko. Między innymi piszesz recenzje, ale nie tylko wystawiasz autorom laurki. Równie często bez skrupułów wytykasz każde najmniejsze potknięcie, fabularną nieścisłość czy warsztatową niedoskonałość. Masz opory przed pisaniem niepochlebnych opinii?

A.B.: Ha, ciekawy temat. Tak, mam. Takie same, jak przed wystawianiem zbyt pochlebnych opinii. Wiesz, ja totalnie nie umiem kłamać i dotyczy to nie tylko pisania recenzji, ale też w życiu prywatnym nie potrafię oszukiwać nawet w zupełnie błahych sprawach. Dlatego cyzeluję każdy tekst, żeby był idealnym odzwierciedleniem tego, co akurat myślę o danej książce. Nie pomijam wad, nie pomijam zalet.
Natomiast co do negatywnych recenzji to też jest niestety tak, że trochę się ich boję. Znaczy, może strach to za duże słowo, ale był taki moment, kiedy dostałam naprawdę po dupie od pisarzy i po prostu zniechęcili mnie oni do czytania i recenzowania polskiej grozy. Albo mnie obrażali i wymyślali sobie, że "mam jakiś problem" albo "jestem jeszcze młoda i się nie znam", albo wręcz straszyli sądem (to akurat za wypowiedź na forum). Można się zniechęcić, prawda? A ja przecież nie jestem hejterką, nigdy nie pisałam tych modnych hejterskich tekstów, po prostu byłam szczera, czego niektórzy nie potrafią zrozumieć, bo jak to, nie podoba się? Jak może się nie podobać, skoro wszyscy chwalą? Ta Brodzik to pewnie niedorobiona jakaś jest albo głupia! Ale chcę wrócić do recenzowania polskich autorów, bo nam trochę Borowiec wszedł na ambicję i wytknął, że uciekamy w bezpieczne tytuły. A krytyka polskiej grozie jest bardzo potrzebna, bo bez niej nikt nie będzie pracował nad warsztatem, nikomu nie będzie się chciało pisać coraz lepiej. Bo po co, skoro wszystko jest super i się wszystkim podoba?

M.Ś.: Skoro sama poruszyłaś temat polskich autorów, to spytam. Plotka głosi, że masz tuż przy łóżku specjalną półkę z książkami rodzimych pisarzy grozy, żeby codziennie rano na nią pluć. Ile w tym prawdy (śmiech)?

A.B.: O, wreszcie jakieś kontrowersyjne pytanie (śmiech)! Prawdy w tym tyle, że faktycznie mam całą półkę polskiej grozy (chyba nawet dwie), ale jest trochę daleko od łóżka. Zresztą, przecież wiesz. Chyba nikt nie wierzy w to, że się na kogokolwiek uwzięłam, takie teksty mają tylko poprawić humor tym, których twórczość nie przypadła mi do gustu. I widzisz, gdyby krytycznych opinii pojawiało się więcej, nikt by nie musiał wymyślać takich bzdur na mój temat, bo nie wychodziłabym na jedyną marudę w towarzystwie.

M.Ś.: Ale przeglądając Twoje recenzje nie można nie zauważyć, że chętnie promujesz i chwalisz autorów niszowych, choćby Wojtka Gunię („Powrót”, wyd. Agharta), natomiast surowo krytykujesz wielkie nazwiska, jak choćby Stefana Dardę, który jest przecież jedną z najjaśniejszych gwiazd środowiska. Nie dziwota, że krążą o Tobie legendy (śmiech). A poważnie, nie boisz się, że w ten sposób możesz zrazić do CN czytelników i kolegów z branży?

A.B.: Zacznę od wyjaśnienia pewnej rzeczy, bo chyba nadal ludzie nie pojmują prostych spraw. To, że czyjeś książki się świetnie sprzedają, nie znaczy, że ten ktoś z automatu jest świetnym pisarzem. Tak zdaje się sądzić Darda, bo ochoczo wytknął mi to kiedyś w prywatnej korespondencji, gdy obraził się (a potem obraził mnie) po mojej recenzji "Słonecznej doliny". Podobno się nie znam, bo czytelnicy uwielbiają jego książki. I mogłabym tutaj walnąć jakiś elaborat o różnicy w oczekiwaniach, o czytelniku masowym, o roli recenzenta itd., ale rzucę tylko krótkie hasło: "Zmierzch" i "50 twarzy Greya" to jedne z najlepiej sprzedających się książek w historii, a przecież tyle osób załamuje ręce, że to takie słabe.
A czy boję się, że zrażę do CN czytelników i kolegów z branży? Nie będę kłamać dla lajków na fejsie i popularności. Wiem, że tak się robi i znam takich, którzy to robią, ale ja tak nie potrafię. Nawet gdybym chciała, nie potrafię. Poza tym to się nie zgadza z założeniami CN, bo my chcemy promować dobrą, bardziej ambitną, lepszą warsztatowo grozę. Trochę to nas spycha do niszy w niszy, lecz przyjmujemy tego konsekwencje na klatę i jedziemy dalej, bo to nam daje frajdę i poczucie satysfakcji, a nie punkty popularności w środowisku. Chociaż nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby się na nas obrażać, skoro nie szkalujemy nikogo personalnie tylko – na Boga! – recenzujemy książki. Chciałabym, żeby wszyscy po prostu zgodnie uznali, że jesteśmy trochę bardziej wymagający, i przestali się obrażać. Możecie nas nawet uważać za snobów, spoko, byle nie było to zbyt pejoratywne (śmiech).

M.Ś.: Ekipa CN od początku dość mocno krytykuje Nagrodę im. S. Grabińskiego oraz skupione wokół niej środowisko. Mam wrażenie, że między innymi z tego powodu to, stosunkowo małe, poletko grozy w Polsce podzieliło się na mniejsze obozy. Możesz powiedzieć coś więcej na ten temat?

A.B.: No, i teraz czuję się naprawdę maglowana (śmiech)! Wiesz, największy problem z NSG to nie sama nagroda, a ludzie. Grabarz od lat ma swój plebiscyt, Kostnica rozdaje Kościeje i nikt z nas się nie czepiał, bo to jest robione na luzie, bez pozowania na głos całego środowiska, bez pozowania na wielkich krytyków literackich i bez nieustannego podkreślania, że ta nagroda zmieni oblicze ziemi, tej ziemi. Poza tym to nie jest też tak, że jakoś strasznie od początku krytykowaliśmy. Mateja nawet kibicował nagrodzie, choć wytknął też kilka problemów. Ja nie widziałam w niej sensu, bo po różnych przeprawach z polskimi pisarzami po prostu nie miałam do nich ani za grosz zaufania, że będą rozdawać te nagrody wedle wartości literackich, a nie wedle sympatii. Ale powtórzę: olałabym temat, gdyby nie to, że na każdym kroku było podkreślane, jak to do tej pory była chujnia z grzybnią i nikt nic nie robił. Pierwszy przykład z brzegu: Stonawski, by móc przypisać sobie jakieś zasługi, gadał jakieś farmazony o tym, jak to Grabiński jest zapomnianym i niedocenianym pisarzem, a on dzięki NSG stara się go promować. No błagam, przecież parę lat temu był prawdziwy szał na Grabka, był festiwal poświęcony Grabkowi, były spotkania, na samym CN powstała masa tekstów, a Mateja z Budakiem po całym roku tej promocji to już mi mówili, że chyba mają Grabińskiego dość na kilka następnych lat. Nie wyobrażam sobie, by ktoś czytający polską grozę nie znał Grabińskiego.
W ogóle ja widzę NSG od początku jako wyraźną promocję ludzi, a nie literatury. To w sumie NSG wymyśliło określenie "działacza" i nawet podjęło się stworzenia listy działaczy, na którą w końcu trafili sami krewni i znajomi królika, a ludzie siedzący w grozie od ponad dekady zostali totalnie pominięci. I wiesz, żeby to jeszcze tylko CN, bo – jak sama mówiłaś – nie jesteśmy szczególnie lubiani, więc spoko. Ale Grabarz? Horror Online? Kostnica? Stonawski oddzielił ich wszystkich grubą kreską i CN nie miało z tym nic wspólnego.
Widzę, że teraz nawet już ta wydzielona grupka środowiska podzieliła się na jeszcze mniejsze obozy i akurat nie jestem wtajemniczona w przyczyny, ale podejrzewam, że problemem jest zbyt duże skupienie na działalności promocyjnej, a za małe na literaturze. Chyba środowisko zapomniało, że najważniejsza jest literatura, a działacze mogą cuda-wianki wyprawiać, lecz nie stworzą lepszych tekstów, nie nauczą pisarzy warsztatu, a bez tego polska groza nie wyjdzie na salony.

M.Ś.: Zatem problemem jest przerost ego "działaczy" i brak talentu pisarzy? Mariusz Wojteczek mówił niedawno, że publikuje się za dużo literatury nijakiej i słabej, a środowisko skupia się głównie na wzajemnym poklepywaniu się po plecach. Rozumiem, że myślisz podobnie?

A.B.: Tak, właśnie tak. Ogólnie środowisko poszło bardziej w ilość niż jakość i wydaje mi się, że na początku jest to naturalne, bo gdy wraz z popularnością e-booków i potanieniem druku cyfrowego pojawiła się możliwość wydawania polskiej grozy bez oglądania się na wydawców, nagle wszyscy się rzucili na self-publishing zwyczajnie dlatego, że mogli. Ale nadszedł czas, by zakończyć tę fazę, ochłonąć i zacząć uważniej wybierać to, co idzie w świat. Ale też nie chcę nikomu dyktować, co ma robić, o ile nikt nie będzie strzelał foszków, że nam się coś nie podoba, że coś krytykujemy albo może za mało wspieramy. Tak jakby wspieranie wszystkiego, jak leci, bez oglądania się na jakość, było dobre. Ja zawsze wolę trzy dobre książki od piętnastu byle jakich.

M. Ś.: Amen! To na koniec powiedz jeszcze, czego życzyłabyś sobie dla polskiego horroru na najbliższe lata. Komu kibicujesz? Komu wieszczysz bolesną porażkę? Na książki których autorów czekasz?

A.B.: Kibicuję Guni i Zielińskiej, bardzo czekam na ich nowe książki. Ale ogólnie to nie jest tak, że ja komuś kibicuję a komuś wieszczę porażkę. Ja po prostu liczę na dobre lektury, dla mnie zawsze książka jest najważniejsza. Dlatego na przykład nadal liczę na dobre książki Kałużyńskiej, choć jej osoby po prostu nie trawię i mam nadzieję, że wreszcie zamilknie.

M.Ś.: Zatem czekam wraz z Tobą. A tymczasem dziękuję za wywiad.


A.B.: Dzięki i na razie.

2 komentarze:

  1. Interesujący wywiad,śmiem twierdzić,że najciekawszy z dotychczasowych. Co do autora wymienionego w nim z nazwiska-mam na myśli Wojtka Gunię-to jestem przekonany,że autor ten jest najlepszym polskim pisarzem literatury grozy,powiem więcej:znając dobrze twórczość Grabińskiego-teorię Metafantastyki,filozofię horroru kolejowego,ewidentny prym horroru filozoficznego,nacisk na oryginalność dzieła,nadanie utworowi charakteru opowieści inicjacyjnej lub antyinicjacyjnej- wskazał bym bez wahania właśnie Wojciecha Gunię jako nie tylko godnego nagrody NSG ale jedynego godnego nazywania spadkobiercą Stefana Grabińskiego;właśnie ze względu na elementy które najwyżej cenił Grabiński a które obecne są tylko w opowiadaniach Wojciecha Guni. Wojtek idzie dokładnie tą samą bezkompromisowo-artystyczną drogą jaką szedł przez całe życie Stefan Grabiński-Mistrz horroru filozoficznego. P.s. Pani Agnieszko-świetne zdjęcie. old weirdman

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobry wywiad! Ogromne propsy dla Okiem, że pod rząd opublikowali rozmowę z Mordumem i rozmowę z Brodzik. Pewnie nie wszyscy docenią, ale dla mnie ten kontrast w poglądach i stylu wypowiedzi jest znakomity. :D

    OdpowiedzUsuń