środa, 4 października 2017

James Rollins - Podziemny labirynt.

Książek Jamesa Rollinsa w biblioteczce mam bodajże jedenaście. Niemal wszystkie czekają na swoją kolej, więc nadrabiam zaległości w każdej wolnej chwili. Dotychczas przeczytałem pierwszy tom zakonu Sangwinistów „Ewangelię krwi”. Wrażenia z tej lektury możecie znaleźć na blogu. Wspomnę dosłownie w jednym zdaniu, że połączenie elementów horroru i powieści sensacyjnej Rollinsowi wyszło świetnie. Na pewno przeczytam dalsze losy bohaterów, w kolejnych dwóch tomach. Jednak, aby poznać szerszy dorobek autora sięgnąłem po powieść, która nie jest częścią żadnego cyklu.

„Podziemny labirynt” to powieść o podroży do wnętrza ziemi, gdzie przez miliony lat skrywany przed człowiekiem istniał nieznany świat. To świat zadawałoby się wymarły, znajdujący się na mroźnej Antarktydzie, skryty w kraterze wulkanicznym, przecięty setkami korytarzy, dziesiątkami grot, małych i olbrzymich. To świat cudów i skarbów. I jeszcze czegoś……

Grupa starannie wyselekcjonowanych naukowców ma zbadać ciągnący się setkami kilometrów system tuneli i jaskiń. Wszystko znajduje się pod zmarzliną Antarktydy. Wyruszają w drogę.  Zespół skkłada się z kilku osób, każdy z nich innej specjalności min: mamy biologa, geologa czy antropologa. Wyruszają zbadać korytarze. Misja wydaję się łatwa. Sam fakt istnienia systemu jaskiń, w których znajdują się wykute w skale legowiska sprzed kilku milionów lat są tylko początkiem rewolucyjnych odkryć, które na nich czekają.
Na miejscu okazuje się, że początkowy cel jakim było zebranie próbek i eksploracja tuneli, zostaje zmieniony w misję ratunkową. Kilka tygodni wcześniej w mroczne korytarze wyruszyła inna ekipa, po której ślad zaginął.

Rollins wręcz wspaniale prowadzi akcję, buduje napięcie, mroczną atmosferę, tajemnicę i czuć w powietrzu, że to nie koniec niespodzianek. Do tego wszystkiego dokłada terrorystę, który gra we własną grę. Gdy nasza drużyna schodzi w podziemi robi się strasznie. Autor tworzy klimat charakterystyczny dla horroru. Ciemność, atmosfera grozy, strach i wymarłe zdawałoby się ślimaki, które niczym pijawki atakują Bena, jednego z głównych bohaterów. Do tego jedna z uczestniczek cierpi na klaustrofobię, więc mamy rewelacyjny zadatek na bardzo mroczny thriller.

Niestety, wszystko bierze w łeb. Rollins obdarowuje nas dinozaurami. No ok - mieszanką torbaczy i gadów, jednak żywcem wyjętych niczym T-rexy z Jurassic Park. Atmosfera tajemnicy w jednym momencie siada. Zaczyna się typowa walka o przetrwanie. Uciekną, czy wszystkich pożrą wygłodniałe bestie? Pomijam fakt, że autor stara się wytłumaczyć jakim cudem całe stado... Ba! Kolonia, przetrwała w mrokach obślizgłych, wulkanicznych korytarzy. Ja tego nie kupiłem. O ile drobne, zmutowane organizmy jak najbardziej do mnie przemawiały i w świeże muszle wymarłych miliony lat temu skorupiaków byłem w stanie uwierzyć, to w dinozaury NIE. 
Gdy już się przyzwyczaiłem, że czytając „Podziemny labirynt” będę miał przed oczami cały czas wspomniany Jurassic Park, Rollins dokłada nam autochtonów, także jakimś cudem żyjących w odosobnieniu, kurczę..... szmat czasu. Poddałem się niemal, jednak doczytałem do końca.

James! Wracam do trylogii Sangwinistów.


W dwóch zdaniach? Mega rewelacyjny początek, materiał na powieść łączącą w sobie elementy filmów serii Aliens, „Coś” Carpentera, czy nowelę „Gen” H.A. Knighta. Cudo. Jednak zdecydowany strzał około setnej strony wszystko burzy. Dla fanów dinozaurów lektura obowiązkowa. Dla mnie, pomimo dynamicznie i dobrze prowadzonej przez całą powieść akcji, pomysł zepsuty. Szkoda. Jednak wierzę w Rollinsa i z ciekawością przeczytam kolejną powieść. 
Ale tutaj ....ach, szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz